- Entropy
- Black Sheep Of The Family
- Post War Saturday Echo
- Good Lord Knows
- Up On The Ground
- Gemini
- Make Up Your Mind
- Laughin' Tackle
- Entropy (Reprise)
Ja osobiście w
rozjazdach, w pośpiechu, ale wpis przecież trzeba zrobić. Pomyślałem, że przedstawię nieco zapomniany już zespół, który
wydał na świat jedynaka, czyli tylko ten album. Przyznam, że lubię tę płytę.
Można znaleźć tu wiele ciekawych rozwiązań muzycznych i różnych klimatów, od
proga zaczynając, poprzez hard rock i blues na popie kończąc. Quatermass to
świetne trio, które stworzyło ciekawą płytę zupełnie nie potrzebując gitary. W
roli głównej wystąpiły natomiast organy Hammonda…
Grupę tworzyli John
Gustafson (gitara basowa, śpiew), Peter Robinson (klawisze) oraz Mick Underwood
(perkusja). Przed powstaniem Quatermass, Gustafson grał w zespole The Big
Three. Mick Underwood odrzucił podobno propozycję grania w The New Yardbirds i
dołączył do zespołu Episode Six, w którym swoje pierwsze kroki stawiali Roger
Glover i Ian Gillan. Natomiast trzeci z członków Quatermass, Peter Robinson był
wtedy dobrze zapowiadającym się pianistą. Wszyscy trzej spotkali się w 1969 roku
podczas jamowania w Jackson Studios. To właśnie wtedy formował się nowy skład
Episode Six. Jednak na samych próbach okazało się, że tylko wspomniani panowie
rozumieją się bez słów i to im najlepiej się współpracuje. Postanowili więc, że
założą nowy zespół. Tak powstał Quatermass.
Grupa swoją nazwę zawdzięcza
postaci profesora Bernarda Quatermassa, który był głównym bohaterem serialu
science-fiction BBC z lat 50-ych. Nagrań
dokonano w studiach Abbey Road, natomiast okładkę zaprojektował sam Storm
Thorgerson.
Album otwiera ciekawa
miniatura, która została zagrana na organach Hammonda. Bardzo ładna, delikatna,
wprowadzająca niezwykły, spokojny klimat. Człowiek chwilami czuje się jak w
kościele. Przepiękne wprowadzenie. Jednak jest to swojego rodzaju zmyłka.
Kolejna pozycja na tej płycie jest biegunowo odmienna od tego co mogliśmy
usłyszeć w pierwszych sekundach na tym albumie. Chodzi oczywiście o kawałek
zatytułowany Black Sheep Of The Family. Ten utwór słuchaczom rocka jest
doskonale znany ponieważ kilka lat później pojawił się na płycie Ritchie
Blackmore’s Rainbow. Która wersja
lepsza? Jak wiadomo, ilu słuchaczy tyle opinii, ale mnie osobiście zdecydowanie
bardziej pociąga ta pierwotna zespołu Quatermass, jest ostrzejsza (mimo braku gitary), bardziej wyrazista, szczególnie pod koniec utworu. Organy Robinsona zrobiły tu niesamowity
klimat.
Post War Saturday Echo.
Od początku znakomicie napędzają ten utwór organy wraz z perkusją. Kapitalny
wstęp, który wycisza się i kawałek zdecydowanie przybiera odcień bluesa.
Snuje się powolutku by po kilku minutach przyspieszyć i uderzyć z większą mocą.
W drugiej części mamy nieco ożywienia w postaci ciekawych popisów członków
zespołu z Robinsonem na czele. Świetnie wplecione organowe solo, zdecydowanie ożywia ten
utwór.
Następnie możemy
wysłuchać niespełna trzyminutowej propozycji w postaci piosenki Good Lord
Knows. To bardzo spokojny moment na tym albumie, w którym Gustafson śpiewa na
tle klawesynu. Zauważyć tu należy bardzo ciekawe orkiestracje w finale, które
dodają dodatkowego smaczku tej piosence. Bardzo ładny fragment, przez
niektórych uważany za wypełniacz. Moim zdaniem niesłusznie.
Bardziej z pazurem jest
kolejny utwór z tej płyty zatytułowany Up On The Ground, który zamyka stronę
pierwszą wydania winylowego. Tu ponownie wracamy do organowego grania. Brawa
należą się tu Gustafsonowi za jego partie basu. Świetny Purple’owy w odbiorze
utwór.
Drugą stronę otwiera moim
zdaniem trochę słabsze Gemini, które znane jest z wcześniejszego wykonania The
Animals. Taka to trochę popowa piosenka, w której trzeba jednak wyróżnić pracę
Robinsona na klawiszach. Jego solo naprawdę robi spore wrażenie.
No i prawie na sam
koniec możemy wysłuchać dwóch największych gigantów tej płyty. Pierwszym z nich
jest utwór Make Up Your Mind. Tu na samym początku mamy koleją zmyłkę bo
zaczyna się piosenkowo. Śpiew, ładny bas i organowe tło. Zdecydowanie ciekawiej
i progowo robi się w okolicach drugiej minuty. Znakomite klawiatury mieszają
się z ciemnym, mrocznym basem i wyśmienitą pracą perkusji tworząc symfoniczno-jazzowe
dzieło przypominające nieco dokonania King Crimson. Muzyka kroczy powolnie
niczym bestia, uderzając to tu to tam znakomitą pracą klawiatur. Już na sam
koniec wracają śpiewane partie z
początku utworu.
Drugim killerem jest
instrumentalna kompozycja zatytułowana Laughing' Tackle. Sam początek to świetny
bas, nieśmiałe organy i pykająca to tu, to tam perkusja. Ale im dalej tym
ciekawiej. Ponownie brawa dla Robinsona za pracę na klawiszach i to zarówno za
organy jak i pianino elektryczne. Smaczku tej kompozycji dodaje ponownie
pojawiająca się orkiestra, która tworzy kapitalny klimat, wprowadzając pewien niepokój.
W okolicach 4:30 usłyszymy dość długie, szaleńcze solo perkusji Underwooda.
Dalej mamy pulsujący bas, partię pianina i znowu kapitalną orkiestrę. Szkoda że
zespół przestał istnieć, bo gdyby grali w przyszłości tak jak w tych dwóch
utworach mielibyśmy arcyważne pozycje w świecie proga. Tak się jednak nie
stało.
Laughing' Tackle
przechodzi płynnie w Entropy. To trwające niespełna minutę zakończenie tego albumu.
Po nagraniu płyty
zespół dość sporo koncertował. Otwierali koncerty takich grup jak Dep Purple,
Black Sabbath, Uriah Heep, Savoy Brown czy stawiającego pierwsze kroki
sceniczne Gentle Giant. Brak zainteresowania ze strony wytwórni (Harvest)
spowodował, że grupa przestała istnieć. Co prawda weszli podobno do studia aby
nagrać drugi album, ale sesję przerwano. Co stało się z tym materiałem i czy
w ogóle jakiś stworzyli? Tego możemy się tylko domyślać. Szkoda.
W późniejszych latach
byli członkowie Quatermass znaleźli sobie inne zajęcia muzyczne. Underwood
współpracował między innymi w Gillianem, Robison udzielał się w Brand X, a
Gustafson grał z Roxy Music.
Dodam jeszcze tylko, że
w drugiej połowie lat siedemdziesiątych wyszło wznowienie tego albumu ze
zmienioną okładką. Moim zdaniem ohyda, ale co kto lubi.
Cóż można jeszcze
dodać? Miłośnicy Hammondowego grania doskonale odnajdą się w materiale zawartym
na tym albumie. Wielkie arcydzieło to może nie jest, ale album godnie
reprezentuje ówczesną scenę heavy proga. Myślę, że warto zapoznać się z tym
albumem. Miłośnicy Deep Purple, Uriah Heep, ELP, a może nawet Atomic Rooster
znajdą tu coś dla siebie.
Kiedyś jak chodziłam na kurs Akademii Menedżerów Muzycznych to znajomy puścił mi utwór tego zespołu i od tego momentu mogę słuchać go godzinami, jest świetny.
OdpowiedzUsuńA o który utwór konkretnie chodzi?
Usuń