piątek, 12 lutego 2016

Quatermass - Quatermass (1970)

Side 1:
  1. Entropy
  2. Black Sheep Of The Family
  3. Post War Saturday Echo
  4. Good Lord Knows
  5. Up On The Ground
Side 2:
  1. Gemini
  2. Make Up Your Mind
  3. Laughin' Tackle
  4. Entropy (Reprise)
Ja osobiście w rozjazdach, w pośpiechu, ale wpis przecież trzeba zrobić. Pomyślałem, że  przedstawię nieco zapomniany już zespół, który wydał na świat jedynaka, czyli tylko ten album. Przyznam, że lubię tę płytę. Można znaleźć tu wiele ciekawych rozwiązań muzycznych i różnych klimatów, od proga zaczynając, poprzez hard rock i blues na popie kończąc. Quatermass to świetne trio, które stworzyło ciekawą płytę zupełnie nie potrzebując gitary. W roli głównej wystąpiły natomiast organy Hammonda…
Grupę tworzyli John Gustafson (gitara basowa, śpiew), Peter Robinson (klawisze) oraz Mick Underwood (perkusja). Przed powstaniem Quatermass, Gustafson grał w zespole The Big Three. Mick Underwood odrzucił podobno propozycję grania w The New Yardbirds i dołączył do zespołu Episode Six, w którym swoje pierwsze kroki stawiali Roger Glover i Ian Gillan. Natomiast trzeci z członków Quatermass, Peter Robinson był wtedy dobrze zapowiadającym się pianistą. Wszyscy trzej spotkali się w 1969 roku podczas jamowania w Jackson Studios. To właśnie wtedy formował się nowy skład Episode Six. Jednak na samych próbach okazało się, że tylko wspomniani panowie rozumieją się bez słów i to im najlepiej się współpracuje. Postanowili więc, że założą nowy zespół. Tak powstał Quatermass. 
Grupa swoją nazwę zawdzięcza postaci profesora Bernarda Quatermassa, który był głównym bohaterem serialu science-fiction BBC z lat 50-ych.  Nagrań dokonano w studiach Abbey Road, natomiast okładkę zaprojektował sam Storm Thorgerson.

Album otwiera ciekawa miniatura, która została zagrana na organach Hammonda. Bardzo ładna, delikatna, wprowadzająca niezwykły, spokojny klimat. Człowiek chwilami czuje się jak w kościele. Przepiękne wprowadzenie. Jednak jest to swojego rodzaju zmyłka. Kolejna pozycja na tej płycie jest biegunowo odmienna od tego co mogliśmy usłyszeć w pierwszych sekundach na tym albumie. Chodzi oczywiście o kawałek zatytułowany Black Sheep Of The Family. Ten utwór słuchaczom rocka jest doskonale znany ponieważ kilka lat później pojawił się na płycie Ritchie Blackmore’s Rainbow. Która  wersja lepsza? Jak wiadomo, ilu słuchaczy tyle opinii, ale mnie osobiście zdecydowanie bardziej pociąga ta pierwotna zespołu  Quatermass, jest ostrzejsza (mimo braku gitary), bardziej wyrazista, szczególnie pod koniec utworu. Organy Robinsona zrobiły tu niesamowity klimat.
Post War Saturday Echo. Od początku znakomicie napędzają ten utwór organy wraz z perkusją. Kapitalny wstęp, który wycisza się i kawałek zdecydowanie przybiera odcień bluesa. Snuje się powolutku by po kilku minutach przyspieszyć i uderzyć z większą mocą. W drugiej części mamy nieco ożywienia w postaci ciekawych popisów członków zespołu z Robinsonem na czele. Świetnie wplecione organowe solo, zdecydowanie ożywia ten utwór.
Następnie możemy wysłuchać niespełna trzyminutowej propozycji w postaci piosenki Good Lord Knows. To bardzo spokojny moment na tym albumie, w którym Gustafson śpiewa na tle klawesynu. Zauważyć tu należy bardzo ciekawe orkiestracje w finale, które dodają dodatkowego smaczku tej piosence. Bardzo ładny fragment, przez niektórych uważany za wypełniacz. Moim zdaniem niesłusznie.
Bardziej z pazurem jest kolejny utwór z tej płyty zatytułowany Up On The Ground, który zamyka stronę pierwszą wydania winylowego. Tu ponownie wracamy do organowego grania. Brawa należą się tu Gustafsonowi za jego partie basu. Świetny Purple’owy w odbiorze utwór.

Drugą stronę otwiera moim zdaniem trochę słabsze Gemini, które znane jest z wcześniejszego wykonania The Animals. Taka to trochę popowa piosenka, w której trzeba jednak wyróżnić pracę Robinsona na klawiszach. Jego solo naprawdę robi spore wrażenie.
No i prawie na sam koniec możemy wysłuchać dwóch największych gigantów tej płyty. Pierwszym z nich jest utwór Make Up Your Mind. Tu na samym początku mamy koleją zmyłkę bo zaczyna się piosenkowo. Śpiew, ładny bas i organowe tło. Zdecydowanie ciekawiej i progowo robi się w okolicach drugiej minuty. Znakomite klawiatury mieszają się z ciemnym, mrocznym basem i wyśmienitą pracą perkusji tworząc symfoniczno-jazzowe dzieło przypominające nieco dokonania King Crimson. Muzyka kroczy powolnie niczym bestia, uderzając to tu to tam znakomitą pracą klawiatur. Już na sam koniec  wracają  śpiewane partie z początku utworu.
Drugim killerem jest instrumentalna kompozycja zatytułowana Laughing' Tackle. Sam początek to świetny bas, nieśmiałe organy i pykająca to tu, to tam perkusja. Ale im dalej tym ciekawiej. Ponownie brawa dla Robinsona za pracę na klawiszach i to zarówno za organy jak i pianino elektryczne. Smaczku tej kompozycji dodaje ponownie pojawiająca się orkiestra, która tworzy kapitalny klimat, wprowadzając pewien niepokój. W okolicach 4:30 usłyszymy dość długie, szaleńcze solo perkusji Underwooda. Dalej mamy pulsujący bas, partię pianina i znowu kapitalną orkiestrę. Szkoda że zespół przestał istnieć, bo gdyby grali w przyszłości tak jak w tych dwóch utworach mielibyśmy arcyważne pozycje w świecie proga. Tak się jednak nie stało.
Laughing' Tackle przechodzi płynnie w Entropy. To trwające niespełna minutę zakończenie tego albumu.

Po nagraniu płyty zespół dość sporo koncertował. Otwierali koncerty takich grup jak Dep Purple, Black Sabbath, Uriah Heep, Savoy Brown czy stawiającego pierwsze kroki sceniczne Gentle Giant. Brak zainteresowania ze strony wytwórni (Harvest) spowodował, że grupa przestała istnieć. Co prawda weszli podobno do studia aby nagrać drugi album, ale sesję przerwano. Co stało się z tym materiałem i czy w ogóle jakiś stworzyli? Tego możemy się tylko domyślać. Szkoda.
W późniejszych latach byli członkowie Quatermass znaleźli sobie inne zajęcia muzyczne. Underwood współpracował między innymi w Gillianem, Robison udzielał się w Brand X, a Gustafson grał z Roxy Music.
Dodam jeszcze tylko, że w drugiej połowie lat siedemdziesiątych wyszło wznowienie tego albumu ze zmienioną okładką. Moim zdaniem ohyda, ale co kto lubi.

Cóż można jeszcze dodać? Miłośnicy Hammondowego grania doskonale odnajdą się w materiale zawartym na tym albumie. Wielkie arcydzieło to może nie jest, ale album godnie reprezentuje ówczesną scenę heavy proga. Myślę, że warto zapoznać się z tym albumem. Miłośnicy Deep Purple, Uriah Heep, ELP, a może nawet Atomic Rooster znajdą tu coś dla siebie.

        

2 komentarze:

  1. Kiedyś jak chodziłam na kurs Akademii Menedżerów Muzycznych to znajomy puścił mi utwór tego zespołu i od tego momentu mogę słuchać go godzinami, jest świetny.

    OdpowiedzUsuń