- Some People Are Crazy
- Grace And Danger
- Lookin' On
- Johnny Too Bad
- Sweet Little Mystery
- Hurt In Your Heart
- Baby Please Come Home
- Save Some (For Me)
- Our Love
Z cyklu „Atrakcyjna
Osiemdziesiątka”
Wreszcie skończyły się
święta, nareszcie skończył się rok 2016. Wiele razy powtarzałem to na blogu, że od
wielu już lat nie przepadam za okresem świąteczno-noworocznym. Oczywiście
staram się trzymać fason, przecież nie można zepsuć innym humorów. No właśnie,
ten okres, śmierć George’a a na samym początku tego roku dowiaduję się, że moi
dobrzy znajomi się rozwodzą, po niemal szesnastu latach bycia razem. Od razu
sięgnąłem na półkę po płytę Johna Martyna…
Znawcą twórczości
Martyna jestem, przyznam się, żadnym. Album Grace And Danger kupiłem ze
dwadzieścia lat temu z tego względu, że na tejże udziela się Phil Collins. Gra
tu oczywiście na perkusji i delikatnie wspiera Martyna wokalnie. Po wysłuchaniu tego
albumu bardzo mi się on spodobał a gdy jakiś czas później poznałem historię
jego powstania dosłownie zakochałem się w nim. To płyta rozwodowa. Martyn
rozstawał się wtedy ze swoją żoną Beverly i słychać to jak cholera na tym krążku.
Jest on tak smutny i przejmujący, że bardzo łatwo wczuć się w ówczesne nastroje
Johna i w maleńkim stopniu poczuć to co on wtedy. To na skutek tego rozwodu
Martyn zaczął intensywnie pić i co gorsze brać narkotyki. To pokazuje jak
bardzo przeżył to rozstanie.
Na marginesie przypomnę,
że mniej więcej w tym samym czasie Phil Collins rozwodził się ze swoją żoną. Ta
płyta zbliżyła do siebie bardzo obu muzyków, zacieśniła i scementowała
ich przyjaźń.
No dobrze, oprócz
Martyna i Collinsa na albumie zagrali też inni muzycy. Na klawiszach Tommy Eyre
natomiast na basie znakomity John Giblin. W trzech utworach na klawiszach
udzielał się też Dave Lawson.
Na płycie znalazło się
dziewięć piosenek z czego większość jest moim zdaniem kapitalna. Zacznijmy od
początku. Album otwiera utwór Some People Are Crazy. Znakomita, oparta na
basowym brzmieniu (tu wielkie brawa dla Giblina). Piosenka niespiesznie płynie
wprowadzając słuchacza w pewien trans. Jak ja lubię ten otwieracz ze szczególnym
uwzględnieniem basu bezprogowego. Piękna melodia, piękna piosenka.
Następna w kolejności
jest piosenka tytułowa. Tu muzyka przyspiesza zdecydowanie, pojawia się gitara
elektryczna no i to charakterystyczne bębnienie Phila. Szczerze? Lubię ten
utwór, ale żebym jakoś za nim przepadał? Chyba nie. Kolejny Lookin’ On utrzymany jest w
jazzowej tonacji z wyśmienitym basem, świetną partią zagraną na Fenderze i
kapitalnym bębnieniem Phila.
Z kolei w Johnny To Bad
mamy nawiązania do reggae. Dla mnie chyba najsłabszy utwór na tej płycie. Ale zaraz
po nim usłyszymy serię trzech niezwykle smutnych i przejmujących piosenek, w
których głos Martyna jest tak przejmujący, że aż ciężko oddać to słowami. Poczynając
od Sweet Little Mystery gdzie w chórkach udziela się Phil. Robi to niezwykle
subtelnie i delikatnie, niemal niezauważalnie. Piękne partie klawiszy,
przejmujący tekst oraz ładne melodie dopełniają całości. Marzę i tęsknię.
Kolejne czyli Hurt In
Your Heart oraz Baby Please Come Home są w moim odczuciu największymi
wyciskaczami łez na tej płycie. Zarówno w muzyce, tekstach jak i sposobie śpiewania
Johna wyraźnie słychać jego wielki żal i smutek po rozstaniu z żoną. Taka Hurt
In Your Heart jest tak przejmująca, że Martyn po wielu, wielu latach od jej nagrania
nie mógł jej do końca zaśpiewać na koncertach. Zdarzało się bowiem, że po
prostu w trakcie jej śpiewania zaczynał płakać. Piękne i zarazem niezwykle
smutne. Ja osobiście często wysiadam przy Baby Please Come Home (w moim
odczuciu ten utwór powinien kończyć płytę). Kto choć raz w życiu naprawdę
kochał ten powinien zrozumieć niezwykłą moc tych dwóch piosenek.
Do końca mamy jeszcze
dwie piosenki. Save Some (For Me), które w warstwie muzycznej (elektroniczne
odgłosy) przypomina mi nieco twórczość Thomasa Dolby. Mamy tu kapitalną
solówkę na klawiszach, ciekawe bębnienie plus wokale Phila.
Całość zamyka piosenka napisana jeszcze wspólnie przez
państwa Martynów. To Our Love i podobnie jak otwieracz płynie dość spokojnie, jednak w moich
uszach ma się nijak do wyśmienitej Some People Are Crazy choć nie jest zła.
Jak wspomniałem na
początku, to album o rozstaniach i słychać to bardzo wyraźnie. Przeważa smutek i
nostalgia. Według ówczesnego szefa Island Records Chrisa Blackwella materiał na
tym albumie był na tyle dołujący i przygnębiający, że opóźnił wydanie tego
krążka o niemal rok. Nikomu nie życzę aby słuchał tej płyty po rozstaniu z
ukochana osobą. Osobiście traktuje tę płytę jako wielką przestrogę i
tak zwany otrzeźwiacz. Bo nie warto niszczyć wielkiej miłości, nie warto tracić czasu na
kłótnie i swary o krzykach, obrażaniu czy awanturach nawet nie wspominam.
Niestety najczęściej doceniamy inne osoby gdy je tracimy. Nie pozwólmy na to,
pamiętajmy, że miłość jest najważniejsza i niech ta płyta zawsze nam o tym przypomina.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz