piątek, 17 lutego 2017

Supersister - To The Highest Bidder (1971)

  1. A Girl Named You
  2. No Tree Will Grow (On Too High A Mountain)
  3. Energy (Out Of Future)
  4. Higher
Kilka dni temu odbyłem fantastyczną rozmowę z pewnym emerytowanym nauczycielem. Wyznał szczerze, że nienawidził swojego zawodu, ale poświęcił się mu całym serem i wykonywał tę pracę najlepiej jak potrafił.  Moją ucieczką po powrocie do domu, powiedział, były płyty i muzyka. Od słowa do słowa zeszliśmy na tematy kanterberyjskich dźwięków i okazało się, że obaj bardzo lubimy holenderski zespół Supersister z ich drugą płytą na czele. Gdy wróciłem do domu, pierwsze co zrobiłem, to odpaliłem ten właśnie album i pomyślałem, że trzeba napisać o nim w moim pamiętniku…

Supersister to kapitalny zespół którego początki sięgają 1967 roku. Wtedy to grupa kolegów postanawia założyć zespół, który nazwali Sweet OK Sister. Na jego czele stanął niejaki Rob Douw, który dość szybko opuścił szeregi grupy. Pozostała czwórka postanowiła kontynuować swoją przygodę z muzyką przemianowując się na Supersister. W 1970 wydali swój debiutancki album zatytułowany Present From Nancy. Rok później ukazuje się ich druga, opisywana tu płyta To The Highest Bidder będąca swojego rodzaju kontynuacją debiutu. W moim subiektywnym odczuciu choć pierwszy album jest świetny to na drugim osiągnęli swoje apogeum możliwości i pomysłów. Dlatego przygodę na blogu z Supersister rozpoczynam od tej właśnie płyty.
W jej nagraniu wzięli udział Robert Jan Stips (klawisze, śpiew), który jest kompozytorem wszystkich utworów na tym albumie, Sacha van Geest (flet, śpiew), Ron van Eck (gitara basowa) oraz Marco Vrolijk (perkusja). W winylowym domu mam placka, który na okładce ma dodatkowy szczegół, którego zabrakło w wydaniu kompaktowym. Tym szczegółem jest postać nagiej dziewczyny trzymającej tablicę, która niewiele zasłania.

Na płycie znalazły się cztery utwory. Całość rozpoczyna zabarwiony nieco jazzowym odcieniem A Girl Named You, który był jednym z dwóch singli promujących ten album. Wersja singlowa jest oczywiście zdecydowanie krótsza od wersji albumowej, trwa bowiem nieco ponad trzy minuty podczas gdy wersja albumowa jest o siedem minut dłuższa. Rozpoczyna się szybko, żywiołowo. Klawisze i perkusja do których dołączają kolejne instrumenty z fletem na czele. Do tego świetny, melodyjny wokal. Szczególnie podobają mi się tu partie fletu, który jest wszędobylski i znakomicie sobie radzi w każdym momencie trwania tego utworu. A Girl Named You jest dość wyraźnie osadzony w klimatach grupy Caravan. Kapitalny otwieracz.
W No Tree Will Grow mamy złowieszczy wstęp niczym z filmu grozy, jakby zbliżało się jakoweś niebezpieczeństwo. Wokal Stipsa, któremu towarzyszy fortepian (później dołącza perkusja) jest delikatny i liryczny. W tle cały czas słyszymy te złowrogie dźwięki z początku. Utwór utrzymany jest raczej w spokojnym tempie co zmienia się na koniec jego trwania gdy zrywa się do galopu. Brawa dla fortepianu. Utwór kończy się nieprawdopodobną salwą śmiechu członków zespołu, która udziela się również słuchaczowi.
Na stronie drugiej są także dwa utwory. Pierwszym z nich jest najdłuższy na płycie, bo trwający niemal piętnaście minut, Energy (Out Of Future). Bijące bębny na początek, dalej organy i flet. To najbardziej ambitny utwór na tym albumie. Zmiany tempa, klimatów, mieszanina muzyki klasycznej, jazzu i rocka progresywnego a wszystko to podane w niesamowicie ciekawy i atrakcyjny sposób. Wokale są raczej oszczędne, górę biorą tu klawisze a i perkusja w pewnym momencie ma swoje pięć minut. Rewelacja.
Album zamyka trwający niecałe trzy minuty Higher. Uspokaja nas po wrażeniach poprzedniej kompozycji. Ładne wokale wspierane dźwiękami fletu i delikatną perkusją. Bardzo sympatyczne i klimatyczne zakończenie tej niesamowitej płyty.



Holendrzy naprawdę nie mają się czego wstydzić, wydali na świat kilka świetnych zespołów (Focus, Finch) z Supersister na czele. Jak wspomniałem to kapitalna płyta, w której powinni zatonąć miłośnicy sceny Canterbury i takich zespołów jak Caravan czy nawet Soft Machine. Do tego ich muzyka okraszona jest odrobiną humoru Franka Zappy. To The Highest Bidder to jeden z klejnotów rocka progresywnego lat siedemdziesiątych, który to klejnot zdecydowanie trzeba mieć w swojej kolekcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz