- Let Me Fly
- Are You Ready?
- Wonder
- The Best Is Yet To Come
- Save The World
- Don't Know What Came Over Me
- High Life
- The Letter
- Not Out Of Love
- Love Left Over
- I'll Be There For You
- Save My Soul
W ostatnim wpisie o
płycie Steve’a Hacketta narzekałem troszkę na pozostałych muzyków grupy
Genesis, że ociągają się z tworzeniem muzyki i wydawaniem płyt. A tu proszę, co
prawda po sześciu latach, ale jest, nowa płyta Mike’a Rutherforda, a raczej
grupy którą stworzył w latach osiemdziesiątych. Mowa oczywiście o zespole Mike
And The Mechanics. Przyznam z ręka na sercu, że często wracam do płyt tej
grupy, w szczególności do czterech pierwszych. Świetne kompozycje, znakomite
głosy Paula Carracka i niestety nieżyjącego już Paula Younga (nie mylić z tym
Paulem Youngiem). Takich
piosenek jak The Leaving Years, Silent Running (On Dangerous Ground), Over My
Shoulder czy A Call To Arms mogę słuchać godzinami. Z resztą każda z tych
płyt jest co najmniej fajna w całości, a tu wspominam jedynie o ich
największych hitach. Jak jest z Let Me
Fly?...
Napiszę to od razu,
jest po prostu słabo. To oczywiście moje subiektywne odczucia i nie trzeba się
z nimi zgadzać. Skoncentruję się na muzyce, bo co do głosów panów Andrew
Roachforda i Tima Howara, to również subiektywna ocena, dla mnie zostają oni
daleko w tyle za wspomnianymi już Carrackiem i Youngiem. Nie są to jakieś
złe głosy. Przecież Roachford odniósł pewne sukcesy śpiewając w zespole
Roachford, a i solowa kariera jakoś się toczyła. Natomiast Howar jest dla mnie
mocno przeciętnym wokalistą, niczym się nie wyróżnia, niczym nie zaskakuje.
Dobrze przejdźmy do piosenek. Jak można przeczytać w książeczce dołączonej do tego wydawnictwa płyta jest ponoć powrotem do brzmienia wczesnego Mike And The Mechanics. Ale czy na pewno? Owszem, pewne echa słychać na przykład w piosence The Letter, która wyraźnie nawiązuje do Silent Running. W sumie The Letter można potraktować jako jedną z lepszych pozycji na tym albumie. Ale jest jeszcze jedna piosenka, w której słychać nawiązania do początków zespołu. Mówię o Not Out Of Love, która nawiązuje do znakomitej Another Cup Of Coffee. Nie muszę chyba dodawać, że to jedynie nawiązania, a oryginały biją na głowę piosenki z Let Me Fly.
Drugą, po The Letter, a w zasadzie pierwszą piosenką, która w moim odczuciu jest najlepsza na tym albumie jest znany nam utwór promujący album. Oczywiście chodzi o piosenkę Don’t Know What Came Over Me. Coś w niej jest, miło się tego słucha, chce się do tego wracać, sprawia przyjemność.
Wyróżnić można jeszcze utwór tytułowy, który otwiera ten album. Sprawnie zagrana i zaśpiewana piosenka. W drugiej części jej trwania refreny śpiewane są w stylu gospel, co chyba miało zaznaczyć jej podniosłość.
Niestety o reszcie piosenek można zapomnieć lub co najmniej pominąć je milczeniem. No weźmy takie High Life. Okropny automat perkusyjny i plumkająca gitarka. Podobną sytuację mamy w balladzie Love Left Over. Tutaj zamiast gitary mamy nijakie klawisze. To tak prosta kompozycja, że szkoda na nią czasu. Takich pioseneczek w historii muzyki powstało już tysiące.Aż dziw, że potrzeba było tylu lat na skomponowanie takich słabizn.
Przejdźmy do dwóch największych koszmarków tej płyty. Jak usłyszą Państwo beat użyty do stworzenia tych piosenek, zrozumieją Państwo o co mi chodzi. Rozumiem, że Rutherford chce nadążyć za trendami, ale to chyba nie ten zespół aby iść w tym kierunku. Mowa o utworach I’ll Be There For You oraz The Best Is Yet To Come. Notabene taka Are You Ready jakoś strasznie od tych dwóch nie odstaje. Reszta piosenek, które znalazły się na tym albumie to po prostu nijakie utwory, które jednym uchem wpadają drugim wypadają.
Dobrze przejdźmy do piosenek. Jak można przeczytać w książeczce dołączonej do tego wydawnictwa płyta jest ponoć powrotem do brzmienia wczesnego Mike And The Mechanics. Ale czy na pewno? Owszem, pewne echa słychać na przykład w piosence The Letter, która wyraźnie nawiązuje do Silent Running. W sumie The Letter można potraktować jako jedną z lepszych pozycji na tym albumie. Ale jest jeszcze jedna piosenka, w której słychać nawiązania do początków zespołu. Mówię o Not Out Of Love, która nawiązuje do znakomitej Another Cup Of Coffee. Nie muszę chyba dodawać, że to jedynie nawiązania, a oryginały biją na głowę piosenki z Let Me Fly.
Drugą, po The Letter, a w zasadzie pierwszą piosenką, która w moim odczuciu jest najlepsza na tym albumie jest znany nam utwór promujący album. Oczywiście chodzi o piosenkę Don’t Know What Came Over Me. Coś w niej jest, miło się tego słucha, chce się do tego wracać, sprawia przyjemność.
Wyróżnić można jeszcze utwór tytułowy, który otwiera ten album. Sprawnie zagrana i zaśpiewana piosenka. W drugiej części jej trwania refreny śpiewane są w stylu gospel, co chyba miało zaznaczyć jej podniosłość.
Niestety o reszcie piosenek można zapomnieć lub co najmniej pominąć je milczeniem. No weźmy takie High Life. Okropny automat perkusyjny i plumkająca gitarka. Podobną sytuację mamy w balladzie Love Left Over. Tutaj zamiast gitary mamy nijakie klawisze. To tak prosta kompozycja, że szkoda na nią czasu. Takich pioseneczek w historii muzyki powstało już tysiące.Aż dziw, że potrzeba było tylu lat na skomponowanie takich słabizn.
Przejdźmy do dwóch największych koszmarków tej płyty. Jak usłyszą Państwo beat użyty do stworzenia tych piosenek, zrozumieją Państwo o co mi chodzi. Rozumiem, że Rutherford chce nadążyć za trendami, ale to chyba nie ten zespół aby iść w tym kierunku. Mowa o utworach I’ll Be There For You oraz The Best Is Yet To Come. Notabene taka Are You Ready jakoś strasznie od tych dwóch nie odstaje. Reszta piosenek, które znalazły się na tym albumie to po prostu nijakie utwory, które jednym uchem wpadają drugim wypadają.
Reasumując. Proste
klawisze, którym daleko do tych z początków zespołu. Te drugie wprowadzały
pewien magiczny element. Na Let Me Fly brzmią niczym ze szkolnego zespołu.
Kolejny zarzut, to właściwie kompletny brak gitary Rutherforda. Pojawia się
jakieś solo w The Letter, coś tam przez trzy sekundy słychać w zamykającym ten
album Save My Soul, ale to wszystko. Na reszcie albumu właściwie go nie ma. A
pamiętamy przecież znakomite partie we wspomnianym już Silent Running czy przepięknej instrumentalnej Too Far Gone. Z resztą w takiej czy innej postaci gitara była tam obecna. O wokalach już wspominałem na początku,
na Let Me Fly nie zachwycają.
Brakuje tu jakiejś lokomotywy, która pociągnęłaby
ten album. Sama Don’t Know What
Came Over Me choć niezła, to też arcydziełem nie jest. Szkoda.
Zakładając tego bloga obiecałem sobie, że nie będę tu pisał o słabych (moim zdaniem) albumach. Po prostu szkoda mi na to czasu. Ale tu zrobiłem wyjątek. Raz, bardzo lubię ten zespół, dwa, czekałem i bardzo liczyłem na tę płytę. Niestety zawiodłem się srodze. Na tyle lat milczenia, materiał który znalazł się na Let Me Fly, że ponownie to powtórzę, jest po prostu słaby. Czas chyba skończyć z kupowaniem płyt ulubieńców w ciemno. Po prostu te sześćdziesiąt złotych wolałbym wydać na inny album.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz