- Sand
- Distance vs. Desire
- Pud Wud
- Clown
- The 4.15 Bradford Executive
- Mac Man
Z cyklu „Atrakcyjna
Osiemdziesiątka”
W trakcie wcinania
serników, jajek, chrzanu, żuru i ogólnego odprężenia z nicnierobieniem, dotarła
do mnie wiadomość o śmierci Allana Holdswortha, która bardzo mnie zasmuciła.
Jeszcze smutniejsze okazało się to, że tak znakomity gitarzysta, kompozytor,
uczestniczący w dziesiątkach projektów zmarł w biedzie. Bo przecież prócz
solowej twórczości Holdsworth grał w tak znamienitych zespołach jak Gong, UK,
Soft Machine, Nucleus czy ostatnio w tworze nazwanym HoBoLeMa. Wielka szkoda i
wstyd, że taki Artysta odchodzi właściwie zapomniany i do tego w nędzy. A
dlaczego album Sand? Jak nietrudno się domyśleć była to pierwsza solowa płyta
Holdswortha w mojej kolekcji, od której zaczęła się moja przygoda z tym wspaniałym
gitarzystą. Dodatkowo, w tym roku mija trzydzieści lat od jej wydania…
Album trafił do mojego
domu gdzieś w okolicach 1993 roku. Pewien facet sprzedał mi go za grosze
twierdząc, że więcej nie będzie tego słuchał a i winyle już go nie obchodzą.
Jak tak, to biorę. W zestawie było jeszcze wiele innych ciekawych albumów, ale
o tym może innym razem.
Pamiętam jak czytałem
na okładce tytuły poszczególnych utworów oraz skład personalny. A tam między
innymi Jimmy Johnson (gitara basowa), Gary Husband (perkusja), Chad Wackerman (perkusja,
instrumenty perkusyjne), Alan Pasqua (klawisze). No i oczywiście Allan
Holdsworth, który w jednym utworze gra na gitarze, w pozostałych na czymś co
zwie się synthaxe. Wtedy nie miałem pojęcia cóż to za dziwo ten synthaxe.
Oczywiście po tym co było słychać po odpaleniu płyty jak i samej nazwie, można
się było domyśleć, że to jakieś połączenie gitary i klawiszy. Dopiero po jakimś
czasie dowiedziałem się dokładnie co to jest ten synthaxe. Proszę sobie
sprawdzić co to za cudo i jak się na tym gra. Instrument dawał wiele możliwości
uzyskiwania przeróżnych dźwięków, brzmień i efektów przez co można było za jego
pomocą mocno improwizować. Dlatego w tym instrumencie zakochał się też Allan
Holdsworth, który twierdził, że daje mu on bardzo wiele możliwości i dzięki
niemu będzie mógł realizować swoje muzyczne pomysły. Już na płycie Atavachron z
1986 roku Holdsworth zanurzył się w dźwięki uzyskiwane przy pomocy synthaxe,
nawet na okładce płyty stoi dumnie z tym instrumentem. Ale dopiero na Sand użył
go w pełni, praktycznie rezygnując z gitary elektrycznej (ta wystąpiła tylko w
jednej kompozycji).
Na albumie znalazło się
sześć kompozycji, po trzy na każdą stronę. Całość otwiera utwór tytułowy. I od
pierwszych chwil mamy synthaxe w roli głównej. Syntezatorowe dźwięki, które
wprowadzają słuchacza w utwór. Po minucie wchodzi znakomita sekcja i kompozycja
nabiera odcieni fusion. Naprawdę ciekawie to brzmi. Synth-fusion, bo tak
zwykłem zwać tę muzykę, niektórych uspokaja i koi inni reagują agresją
twierdząc, że to „ejtisowe” dziwadło.
W kolejnym Distance vs.
Desire usłyszymy już tylko i wyłącznie Allana i jego synthaxe. Rockmani
zareagują na to pewnie alergią i obrzydzeniem. Ja, który lubi lata
osiemdziesiąte i dźwięki tamtejszych syntezatorów słucham tej kompozycji z
przyjemnością, uciekając w zadumę i marzenia.
Stronę pierwszą zamyka
Pud Wud. Tu wraca znakomita sekcja z basem na czele. I to właśnie w tym utworze
Allan gra przez chwilę na gitarze elektrycznej, prezentując nam kapitalną
solówkę. Mocna, o ile nie najmocniejsza pozycja na tej płycie.
Kompozycje ze strony
drugiej właściwie nie odbiegają jakoś szczególnie od tych ze strony pierwszej. Zabawa
perkusji, dobry bas i syntezatorowe brzmienia dziwadła (jak często nazywano
synthaxe). Proszę zwrócić jednak baczniejszą uwagę na kompozycję The 4.15 Bradford Executive, w której Allan
uzyskuje dźwięki zbliżone do gitary elektrycznej wcale jej nie używając. Kolejny
ciekawy moment na tym albumie.
Płyta
przysłowiowego szału nie narobiła. Do dziś ma sporo miłośników, ale chyba więcej
znajdziemy jej przeciwników. Ogromna niechęć do synthaxe i wydawanych przez ten
instrument dźwięków, zniechęciła, czy wręcz odrzuciła, od tej płyty wielu
melomanów gitary elektrycznej. Ja się tu też specjalnie nie kłócę, bo
rzeczywiście to mocno syntezatorowy album. Jednak był on próbą zmierzenia się z
nowym, zastosowania możliwości tak dziwnego instrumentu do stworzenia
nowoczesnego fusion. Tak czy inaczej, to naprawdę interesująca muzyka i
ciekawe kompozycje. Polecam tym, dla których syntezatory nie są obce, lubią je
i odnajdują się w muzyce lat osiemdziesiątych. Reszta może zgrzytać zębami choć
i tych namawiam do tego aby dali szansę tej płycie.
Wstyd się przyznać, ale o istnieniu Allana Holdswortha dowiedziałem się … w momencie jego śmierci.
OdpowiedzUsuńPowyższy wpis był inspiracją by nadrobić zalęgłości i poznać twórczość muzyka. Na razie przesłuchałem „Sand” jeden raz. I nie chcę wydawać ostatecznej opinii. Bo z jednej strony płyta jest na pewno warta poznania. Z drugiej jest chyba trochę zbyt „plastikowa”. Moje odczucia mogą jednak wynikać z faktu, iż ostatnio muzyka z lat 80-tych niezbyt mi się podoba. A co ciekawe, to właśnie w tym czasie zaczynałem interesować się muzyką.
Na pewno wrócę do „Sand”. Zapewne też sięgnę po inne nagrana Allana Holdswortha.
A tak w ogóle to bardzo dziękuję za ten blog. Co prawda chyba mamy nieco inne gusty, ale dzięki Panu poznałem kilka płyt, które zdecydowanie warto było posłuchać (np. Schicke, Führs, Fröhling – „Symphonic Pictures”).
Lepiej późno niż wcale. To właśnie w muzyce jest najpiękniejsze, że nie wystarczy nam życia aby wszystkiego wysłuchać i poznać.
UsuńJak wspominałem w recenzji, "Sand" rzeczywiście jest bardzo mocno osadzony w tak zwanych "ejtis", ale jak też wspomniałem, to był pomysł samego Holdswortha. Po prostu wtedy realizował się artystycznie w takim brzmieniu.
Proszę posłuchać jego płyty "Metal Fatigue". Choć to też lata osiemdziesiąte, to dominuje tam gitara elektryczna. Ewentualnie aby uniknąć lat osiemdziesiątych proszę wziąć się za jego debiut, w którym prócz gitary elektrycznej jest sporo ciekawych momentów zagranych na gitarze akustycznej.
Proszę zaglądać, czytać i słuchać, słuchać, słuchać. Pozdrawiam