- Wingful Of Eyes
- Chandra
- Bambooji
- Cat In Clark's Shoes
- Mandrake
- Shamal
Po Sand Holdswortha
pozostajemy w pustynnych klimatach. Oczywiście chodzi o okładki płyt. Na jednej
i drugiej mamy sporo piachu. A i przecież sam Holdsworth grał też w Gong. Sam
zespół jest niezwykłym zjawiskiem. Aby opisać dokładnie tę grupę należałoby
stworzyć tekst grubości encyklopedii. Same zmiany składu osobowego zajęłyby
kilka stron. Gdy do tego dorzucimy przeróżne wcielenia zespołu, poczynając od
Gong przez Mother Gong, New York Gong, Pierre Moerlen’s Gong na Planet Gong
kończąc, mielibyśmy zapełnionych wiele kolejnych kart. Dlatego daruję sobie w
tym miejscu rys biograficzny. Shamal to pierwsza płyta po znakomitej trylogii w
postaci albumów Flying Teapot, Angel’s Egg oraz You i pierwsza po odejściu z
zespołu jego założycieli Daevida Allena i Gill Smyth…
Co sądzę o Shamal
pomimo braku lidera w postaci Allena? Uważam, że jest znakomita. Zespół skłonił
się tu jeszcze bardziej w stronę jazz-rockowego grania, ograniczając kosmiczne
jak i psychodeliczne oblicze, które oczywiście są obecne, ale są bardziej
kontrolowane, górę bierze progresywny format. W składzie podstawowym
nagrywającym Shamal znaleźli się Mike Howlett (gitara basowa, śpiew), Didier
„Bloom” Malherbe (saksofony, flety, gongi), Mireille Bauer (marimba, dzwonki,
ksylofon, gongi), Pierre Moerlen (perkusja, wibrafon, dzwony rurowe) oraz Patrice Lemoine (fortepian, organy,
minimoog). W nagraniu płyty pomogli też Steve Hillage (gitary), który po
zarejestrowaniu albumu odszedł z zespołu, Jorge Pinchevsky, który zagrał na
skrzypcach oraz przy mikrofonach Miquette Giraudy (żona Hillage’a) i Sandy
Colley. Dodać można jeszcze, że
producentem tego albumu był Nick Mason.
Na płycie znalazło się sześć utworów. Całość rozpoczyna Wingful Of Eyes autorstwa Howletta. I od początku mamy muzykę niczym żywcem wyjętą z filmu sensacyjnego z lat siedemdziesiątych. Fajny bas i flet, które wprowadzają znakomity klimat. Dalej głos Howletta i kapitalna gitara Hillage’a. Na koniec flet i gitara akustyczna. Dobre wprowadzenie.
Chandra jest już bardziej dynamicznym utworem. Znowu świetna praca basu i jeszcze lepszy saksofon, do tego wszędobylski wibrafon i niezłe bębnienie. Głos Howletta pojawia się dopiero po czterech minutach. Moim zdaniem utwór byłby lepszy gdyby w pełni był instrumentalny. Proszę zwrócić uwagę na pracę klawiatur, które mają posmak sceny Canterbury.
Stronę pierwszą zamyka nastrojowy, zanurzony w dalekowschodnich klimatach Bombooji. W drugiej minucie możemy usłyszeć znakomitą współpracę gitary Hillage’a i fletu Malherbe. Kapitalna podróż do dalekiej Azji.
Cat in Clark's Shoes znakomicie buduje się od samego początku. Genialna sekcja i jeszcze lepsze saksofonowe popisy. Świetne improwizacje i dynamika. Kilka instrumentów, poczynając od saksofonu na skrzypcach kończąc, może się tu pochwalić nie lada partiami. To wszystko okraszone szczyptą Zappy i jego humoru. Świetna mieszanka jazz-rocka, country czy nawet tanga. Wszystko gra jak ta lala.
Chwilę później usłyszymy kołysankę zatytułowaną Mandrake. Przepiękny flet i ten nieziemski wręcz ksylofon, plus przeszkadzajki, które dodają baśniowego elementu. Wszystko kapitalnie płynie wciągając słuchacza w dalekie, prastare krainy. W połowie, za sprawą saksofonu, utwór nabiera jazzowego odcienia aby pod koniec powrócić do krainy marzeń. Uwielbiam tę kompozycję.
Cały album zamyka utwór tytułowy, który jest najdłuższy na tej płycie. Ponownie wyraźny bas na początek. Po pewnym czasie dołącza perkusja i chwilę później saksofon. Już jest wspaniale. Po kilku minutach wokale i funkujący bas. Później przyspieszenie i skrzypce na pierwszym planie. Dalej wraca ze swoimi wariacjami saksofon. Kapitalne zamknięcie tej płyty.
Na płycie znalazło się sześć utworów. Całość rozpoczyna Wingful Of Eyes autorstwa Howletta. I od początku mamy muzykę niczym żywcem wyjętą z filmu sensacyjnego z lat siedemdziesiątych. Fajny bas i flet, które wprowadzają znakomity klimat. Dalej głos Howletta i kapitalna gitara Hillage’a. Na koniec flet i gitara akustyczna. Dobre wprowadzenie.
Chandra jest już bardziej dynamicznym utworem. Znowu świetna praca basu i jeszcze lepszy saksofon, do tego wszędobylski wibrafon i niezłe bębnienie. Głos Howletta pojawia się dopiero po czterech minutach. Moim zdaniem utwór byłby lepszy gdyby w pełni był instrumentalny. Proszę zwrócić uwagę na pracę klawiatur, które mają posmak sceny Canterbury.
Stronę pierwszą zamyka nastrojowy, zanurzony w dalekowschodnich klimatach Bombooji. W drugiej minucie możemy usłyszeć znakomitą współpracę gitary Hillage’a i fletu Malherbe. Kapitalna podróż do dalekiej Azji.
Cat in Clark's Shoes znakomicie buduje się od samego początku. Genialna sekcja i jeszcze lepsze saksofonowe popisy. Świetne improwizacje i dynamika. Kilka instrumentów, poczynając od saksofonu na skrzypcach kończąc, może się tu pochwalić nie lada partiami. To wszystko okraszone szczyptą Zappy i jego humoru. Świetna mieszanka jazz-rocka, country czy nawet tanga. Wszystko gra jak ta lala.
Chwilę później usłyszymy kołysankę zatytułowaną Mandrake. Przepiękny flet i ten nieziemski wręcz ksylofon, plus przeszkadzajki, które dodają baśniowego elementu. Wszystko kapitalnie płynie wciągając słuchacza w dalekie, prastare krainy. W połowie, za sprawą saksofonu, utwór nabiera jazzowego odcienia aby pod koniec powrócić do krainy marzeń. Uwielbiam tę kompozycję.
Cały album zamyka utwór tytułowy, który jest najdłuższy na tej płycie. Ponownie wyraźny bas na początek. Po pewnym czasie dołącza perkusja i chwilę później saksofon. Już jest wspaniale. Po kilku minutach wokale i funkujący bas. Później przyspieszenie i skrzypce na pierwszym planie. Dalej wraca ze swoimi wariacjami saksofon. Kapitalne zamknięcie tej płyty.
Nie będę ukrywał, że obok
You, to jeden z moich ulubionych dokonań Gongu. Zawsze bardzo chętnie wracam.
Lubię takie albumy, bo podczas ich słuchania nie nudzę się nawet przez sekundę,
wszystko spasowane jest niemal idealnie. Świetny album będący swojego rodzaju
pomostem pomiędzy starym i nowym Gongiem. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz