- Krautrock
- The Sad Skinhead
- Jennifer
- Just A Second
- Picnic On A Frozen River, Deuxieme Tableau
- Giggy Smile
- Läuft... Heisst Das Es Läuft Oder Es Kommt Bald... Läuft
- It's A Bit Of A Pain
Zostajemy u naszych
zachodnich sąsiadów i od propagandy przechodzimy do pięści. Fausta i mówię tu o
zespole, który notabene swoją nazwę zawdzięcza Goethemu i jego Faustowi,
poznałem na początku lat dziewięćdziesiątych. Przyznam szczerze, że wtedy to
nie była moja muzyka. Znajomy podrzucił
mi dwie kasety. Na pierwszej był ich debiut, na drugiej czwórka. Jedynkę
odrzuciłem niemal natychmiast, z opisywaną tu płytą zrobiłem niemal to samo.
Powodem odrzucenia był pierwszy numer z tego albumu. Na szczęście posłuchałem
dalej i… zaskoczyło. Polubiłem Faust IV i to nie zmieniło się do dziś. No i jeszcze
ta okładka…
Najlepsze w historii
grupy jest to, że powstała ona ponoć aby konkurować na listach przebojów ze Stonesami
czy The Beach Boys. Jednak wolne ptaki, nie stroniące od ówczesnych używek,
częściowo sympatyzujące z terrorystycznym ugrupowaniem Baader-Meinhof, nie mogły
nagrać popowych pioseneczek wprost na listy przebojów. Tymi ptakami okazali się
Werner "Zappi" Diermaier (perkusja), Rudolf Sosna (gitara, klawisze),
Hans Joachim Irmler (organy), Jean-Hervé Péron (bas), Arnulf Meifert (perkusja)
i Gunter Wüsthoff (syntezatory, saksofon). Po nagraniu debiutu wytwórnia
(Polydor) była załamana. Gdzie przeboje na miarę Beatlesów? No jak to? Przecież
w utworze Why Don't You Eat Carrots znalazły się sample z utworu All You Need
Is Love. Dla Polydoru nagrali jeszcze jeden album po czym rozwiązano kontrakt.
Wytwórnia nie chciała takiej muzyki, a zespół nie chciał tworzyć przebojowych
piosenek.
W 1973 roku Faust
podpisali kontrakt z wytwórnią Virgin. W tym samym roku w Manor Studios w
angielskim Oxfordshire zespół nagrał płytę Faust IV. W składzie zabrakło
jedynie Meinferta.
Całość otwiera
niezwykle hipnotyzujący, wciągający, brudny Krautrock. Dwanaście minut jazdy
pełnej elektroniki oraz przesterowanych gitar. Wszystko kapitalnie zapętlone i
odjazdowe. To utwór zawierający w sobie cały nurt jakim był krautrock.
Znakomita pozycja, doceniona przeze mnie dopiero gdy byłem dorosłym mężczyzną. Pamiętam
też gdy pierwszy raz zapoznawałem z tym albumem mojego sąsiada. W połowie tej
kompozycji jego twarz zdawała się mówić, że sparafrazuję generała z filmu CK
Dezerterzy, „Uciszcie tę muzykę bo oszaleję”. Jakoś nigdy nie polubił Fausta ;-)
Dalej krótka, pełna
humoru (tekst), utrzymana w rockowo-reggae’owym klimacie The Sad Skinhead. I w końcu
zamykająca pierwszą stronę płyty drobnorowkowej ładna ballada Jennifer.
Kapitalnie pulsujące basy, plumkająca gitara i spokojny śpiew. Wciąga,
uspokaja, rozluźnia. Po około czterech minutach z kawałkiem pojawiają się niepokojące,
eksperymentalne dźwięki elektroniczno-gitarowe by całość utworu zamknąć
saloonowo brzmiącymi klawiszami. Świetne.
Druga strona to z
początku brzmiący bardziej rockowo Just a Second, który po pewnym czasie
przechodzi w eksperymentalne elektroniczne brzmienia, z których wyłania się fortepianowo-saksofonowy
połamaniec. Niby chaos, ale jaki przyjemny.
Wielowątkowość,
zróżnicowanie, kapitalne zwolnienienia i
przyspieszenia, niesamowite solo saksofonu. Awangarda przeplata się tu
piosenkowością, a elektroniczne eksperymenty z łagodnym brzmieniem gitary
akustycznej. Strona druga intryguje od
pierwszego do ostatniego dźwięku. Nawet w zamykającym całość, na pozór piosenkowym
(nieco country-bluesowym) It's a Bit of a Pain, z ładną gitarą akustyczną, jest
miejsce na elektroniczne i gitarowe udziwnienia, które zaburzają sielankowość
ów piosenki.
Nie wyobrażam sobie aby ktoś chcący zgłębiać oceany krautrocka nie znał i nie miał w swojej kolekcji tego albumu. Mieszanka gatunków jak i doznań podczas słuchania tej płyty jest niesamowita. Dla wszystkich zapoznających się dopiero z twórczością zespołu Faust, proponuję zacząć od tego właśnie albumu. Dopiero później posłuchać ich wcześniejszych dokonań. Faust IV pięknie wprowadzi słuchacza w ich spojrzenie na muzykę i na krautrock w ogóle. Zaczynając (jak ja) od ich debiutu można się zrazić, a to duży błąd. Kapitalna pozycja.
Kolejna „biała plama” zniknęła. Dzięki Pańskiemu blogowi. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że gdyby nie „Music Is The Healer” nie dowiedziałbym się o istnieniu zespołu Faust. Przyznam się, że słuchanie „Faust IV” wywołało u mnie sprzeczne odczucia. Są na tej płycie bardzo ciekawe momenty. Ale są też takie, w których byłem bliski podjęcia decyzji, iż dalej nie słucham. Na pewno nie jest to muzyka lekka, łatwa i przyjemna. Wymaga chwili skupienia, bo jednak „dużo się tam dzieje”. Myślę, że „IV” jest obowiązkowe nie tylko dla fanów krautrocka. Jeśli ktoś lubi muzykę z przełomu lat 60- 70-tych, to powinien ją przesłuchać. Ja zapewne wrócę do tej płyty. I pewnie sięgnę po inne płyty zespołu. Pozdrawiam, Adam
OdpowiedzUsuń