wtorek, 29 września 2015

Socrates - Phos (1976)

Side One:
  1. Starvation
  2. Queen Of The Universe
  3. Every Dream Comes To An End
  4. The Bride
Side Two:
  1. Killer
  2. A Day In Heaven
  3. A Time Of Pain
  4. Mountains
Zainteresowanie tym albumem zostało wywołane u mnie przez okładkę. Oczywiście spowodowało to magiczne słowo widniejące na tejże, a mianowicie Vangelis. Dodatkowo fantastycznie wyglądał ten posążek na okładce. Wzbudzał zainteresowanie, a jednocześnie pewien niepokój. Jednak posążek widnieje tylko na amerykańskim wydaniu tej płyty. I powiem szczerze, że gdybym zobaczył pierwotną okładkę (greckie wydanie) pewnie tej płyty bym nie kupił. W oryginale okładka przedstawiała kolaż zdjęć członków zespołu (jak wyżej). I wcale nie jest tak (jak to przeczytałem na dużym muzycznym, polskim portalu), że okładka z posążkiem pojawiła się dopiero na wydaniu kompaktowym z 1998 roku. Dowodem jest fotografia którą przedstawiam poniżej (winyl jest z 1976 roku). Ale do rzeczy…
W składzie grupy znaleźli się Antonis Tourkogiorgis (głos, elektryczna i akustyczna gitara, gitara basowa), John Spathas (gitary) oraz George Tradalidis (perkusja). Na instrumentach klawiszowych i perkusyjnych zagrał oczywiście, wspomniany już, Vangelis, który był jednocześnie producentem tej płyty. 
Przyznam szczerze, że nie miałem pojęcia o istnieniu tego zespołu (to był zakup w ciemno) i szczerze mówiąc niewiele wiem na jego temat do tej pory. Znam i posiadam (oprócz tu opisywanego) tylko ich wcześniejszy album zatytułowany On The Wings. Jednak to całkiem inna muzyka niż ta zaprezentowana na Phos. Wcześniej był to raczej hard-rock z elementami bluesa, a i zespół nazywał się Socrates Drank The Conium. Na Phos poszli bardziej w melodie i rock progresywny, który z domieszką Vangelisowskich klawiatur oraz bałkańskich smaczków brzmi znakomicie. 
Już w pierwszym utworze zatytułowanym Starvation usłyszymy bardzo wyraźnie te bałkańskie motywy. Muzyka przez to przypomina niechybnie dokonania grupy Aphrodite’s Child, notabene opisywanej już przeze mnie na blogu. Nie jest to oczywiście ten sam rodzaj grania, co to, to nie, ale podobieństwa są. Znakomite połączenie rocka progresywnego z grecką muzyką folk. Fajny skoczny numer na samym początku robi bardzo pozytywne wrażenie. W kolejnym utworze Queen Of The Universe, początek to gitary akustyczne. Ciekawie panowie uzyskali w tej piosence atmosferę tajemniczości. No i możemy tu usłyszeć tak wyraźne, nie do pomylenia z nikim innym, klawiatury Vangelisa.
Ale następna kompozycja na tej płycie, zatytułowana Every Dream Comes To An End jest chyba jednym z najlepszych o ile nie najlepszym utworem na tym albumie. Tu wyraźnie słychać, że przy jego komponowaniu swoje palce maczał brodaty Grek. Przepięknej urody fortepian na dzień dobry, któremu w dalszej części bardzo ładnie towarzyszą gitary i perkusja. To kompozycja instrumentalna z dominującą pozycją Vangelisa, choć usłyszymy tu tez bardzo ładne popisy gitarowe Johna Spathasa. Ależ się zrobiło marzycielsko. Znakomity utwór. 
Zaraz po tych subtelnych klimatach usłyszymy The Bride. To powrót do gitarowego grania i greckich klimatów. Utwór podobny do otwierającego tę płytę. No może nieco spokojniejszy.

Druga strona winylowego wydania to między innymi dość ostra jazda w piosence zatytułowanej Killer z wyraźnymi gitarami i ciekawą pracą perkusji. Następnie usłyszymy kolejną balladę z ładnie płynącymi klawiaturami i spokojnie prowadzonymi wokalami. To A Day In Heaven. 
Do końca płyty mamy jeszcze dwa utwory. Time Of Pain to także bardziej żywiołowa pozycja z gitarami (akustycznymi i elektrycznymi), które tu zdecydowanie dominują. Album zamyka najdłuższa propozycja na tym albumie zatytułowana Mountains. W początkowej fazie bardzo podobna do swojej poprzedniczki. Znowu mamy gitary i bałkańskie klimaty. Zastosowano tu patent polegający na fragmentach instrumentalnych przerywanych jedynie wokalami. W okolicach drugiej minuty brzmienie utworu zmienia się diametralnie. Pojawiają się bardzo delikatne klawiszowe tła, a na pierwszy plan wysuwa się bardzo ciekawy gitarowy „monolog”. Ten duet klawiszowo-gitarowy prowadzi nas do samego końca tego utworu jak i całej płyty. 

Co można napisać o tym albumie? Panowie mieli naprawdę bardzo ciekawy pomysł na płytę. Zdecydowali że zawrą w tej muzyce sporo odniesień do własnej kultury. I włączając tę płytę słyszymy to w sposób nie pozostawiający żadnej wątpliwości. Dodatkowym smaczkiem jest pojawienie się na tym albumie ich wielkiego już wtedy rodaka, którym jest Vangelis. Wprowadził on tu swój wyraźny styl, który w połączeniu z muzyką skomponowaną przez zespół dał fenomenalny efekt. Album który wprowadza nieco egzotyki. Bo ileż znamy zespołów z Grecji, które tak śmiało czerpały z dokonań własnej kultury? Przez to jest tak ciekawy i warty poznania choć ta odmienność spowodowała, że nie odniósł sukcesu. Niestety (dla Socratesa) koledzy choćby z Anglii w roku 1976 prezentowali inny, wtedy bardziej nowoczesny poziom. Sokrates ze swoim nieco archaicznym materiałem nie mógł się przebić, a szkoda.  

      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz