piątek, 8 stycznia 2016

Atila - Reviure (1977)

  1. Reviure
  2. Somni  
  3. Atila
  4. Al Mati
Dziś na tapecie grupa z Hiszpanii.
To zespół który zwrócił moją uwagę tą fantastyczną okładką. Wygrzebałem ten album na jakimś zagranicznym pchlim targu. Przyznam, że nie miałem pojęcia co to za kapela. To były jeszcze czasy przed internetowe więc nijak nie było tego jak sprawdzić. Właściciel sam nie był pewny, ale wydawało mu się, że to coś z rocka lub proga. Jak tak, to biorę. Z tą okładką wiąże się jeszcze jedna historia. Historia która nie jest dla mnie  ciekawa…

Otóż wracam sobie kiedyś do domu z roboty, wchodzę do chałupy, dalej do salonu i zamarłem. Okładka podarta na strzępy… dzieci. Całe szczęście, że sam placek nie stał się obiektem zainteresowania. Musiałem wyjść z powrotem na powietrze aby ochłonąć. Dziś się z tego śmieję, ale wtedy nie było mi do śmiechu.
Wracamy do zespołu. Ten powstał w Katalonii na początku lat siedemdziesiątych. Jego założycielami byli panowie Eduardo Alvarez (gitara), Paco Ortega (klawisze) oraz Juan Punyet (perkusja).  Zespół przeszedł szereg zmian personalnych. Album Reviure jest trzecim albumem w ich dorobku. Zaznaczyć jednak należy, że ich debiut to nie była regularna płyta, a zarejestrowany występ na żywo. Dlatego tak naprawdę opisywana tu płyta jest drugim studyjnym albumem w ich dorobku. W nagraniu tego wzięli udział wspomniani już Eduardo Alvarez i Juan Punyet oraz Jean P. Gomez (bas) i Benet Nogue (klawisze). Powiem szczerze, że nie znam ich poprzedniego albumu zatytułowanego Intencion, stąd trudno odnieść mi się do tego co grali wcześniej.
Najogólniej rzecz biorąc grupa na tym albumie gra muzykę z kręgu symfonicznego rocka progresywnego. Nie brakuje jednak odniesień do innych gatunków. Na płycie możemy usłyszeć space-rock, trochę jazzowych i rockowych naleciałości, ale na moje ucho, mała szczypta psychodelicznych klimatów też się znajdzie.
Na płycie znalazły się cztery utwory. W większości jest to album instrumentalny. Pojawiają się wokale, ale jest ich stosunkowo mało i nie we wszystkich utworach.
Początek albumu to niespełna dziesięciominutowy utwór tytułowy. Rozpoczynają go dźwięki Mooga imitujące wiatr, do tego gitara i niespokojna perkusja. W tle Hammond i już mamy fantastyczny klimat. Od drugiej minuty zdecydowanie przodują klawisze, ale chwilę później i gitara nie pozostaje dłużna, kręcąc niesamowite solówki. Wiele zwolnień i przyspieszeń, zmiany tempa. Dopiero gdzieś w okolicach siódmej minuty pojawia się śpiew, który jest podniosły i uroczysty. Ogólnie cały klimat tego utworu tworzą znakomite klawisze, którym nie gorzej towarzyszy gitara. Na plus jest także sekcja rytmiczna (brawa dla basu). Na sam koniec tego utworu usłyszymy szaleńczą galopadę. Coś niesamowitego, aż trudno uwierzyć, że można tak szybko grać na klawiszach. Wyśmienity otwieracz.
Drugi utwór na stronie pierwszej nosi tytuł Somni. Tu od samego początku Moog wprowadza kosmiczny klimat. Po upływie półtorej minuty wchodzi gitara akustyczna, a wspomnianemu wcześniej syntezatorowi Mooga towarzyszy fortepian. Kompozycja niemalże hipnotyzuje. Jednostajne, powolne partie sekcji rytmicznej i gitary akustycznej, a na pierwszym planie klawisze, które czarują kosmicznym wydźwiękiem. W okolicach szóstej minuty utwór nieco zrywa się do galopu. Wyraźnie zarysowana gitara elektryczna i krótka partia wokalna. Jednak po dość ciekawym gitarowym solo utwór wraca do swojej pierwotnej hipnotyzującej postaci i w niespiesznym tempie kończy ten utwór.

Strona druga to niemal dwunastominutowa kompozycja na dzień dobry. To utwór zatytułowany Atila. Rozpoczyna go jakiś niesamowity kaszel, w tle rozmowy jakby w knajpie czy innym barze. Od początku syntezator Mooga, znakomita sekcja rytmiczna no i mocny riff gitary. To ona tu szaleje przez długi czas wykręcając znakomite solówki. Utwór biegnie od początku by po kilku minutach zwolnić na tle organów i odgłosów wiatru. Za ten utwór należą się brawa wszystkim muzykom ponieważ każdy z nich zaprezentował się w tym utworze znakomicie. Tego naprawdę trzeba posłuchać. Mnogość pomysłów, zmian tempa, solówek i ciekawych zagrań naprawdę robi wrażenie. No ale to co z bębnami robi Punyet w okolicach ósmej minuty zasługuje na wyjątkową uwagę. Jego perkusyjne solo jest zagrane z takim zaangażowaniem, że trudno koło tego popisu przejść obojętnie. I jeszcze ten jednostajny, ale niezwykle mocny bas. Kapitalna kompozycja.
Album zamyka symfoniczne Al Mati. Początek to ponownie odgłosy wiatru. Dalej znakomite klawisze i bębny. Wchodzi romantyczny śpiew na tle pięknego fortepianu i gitary akustycznej. Fantastycznie gra tu bas.  Od 3:30 mamy świetny jazzujący fragment tej kompozycji, który przechodzi dalej w podniosły, niemal pogrzebowy nastrój. Jednak po chwili utwór zrywa się do galopu, a do głosu dochodzi gitara, która ma tu chyba najlepsze solo na całej płycie, z resztą brutalnie urwane. Koniec to ponownie klawisze, gitara akustyczna i znakomita sekcja rytmiczna.

To wyjątkowej urody płyta. Moim zdaniem jeden z najlepszych iberyjskich albumów. Panowie naprawdę wiedzą jak grać, znają się na tym i potrafią zaskoczyć. Świetne solówki, rozmach, mnogość pomysłów i zmian tempa zasługują na uznanie. Album jest dość trudno dostępny (przynajmniej w naszym kraju), ale naprawdę warto mieć go w swojej kolekcji. Kawał dobrego grania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz