poniedziałek, 4 stycznia 2016

Pollen - Pollen (1976)

  1. Vieux Corps De Vie D'ange
  2. L'étiole
  3. L'indien
  4. Tout'l Temps
  5. Vivre La Mort
  6. La Femme Ailée
Nowy rok, czas wrócić i podzielić się kolejną porcją recenzji, wspomnień i muzycznych fascynacji.
Początki zespołu Pollen to Kanada i rok 1972. To właśnie wtedy panowie Jacques Tom Rivest (śpiew, bas, gitara akustyczna, klawisze) oraz gitarzysta Richard Lemoyne stwierdzili, że chcieliby założyć zespół grający rocka progresywnego. W następnym roku do grupy dołączył Serge Courchesne (perkusja, wibrafon), który zasugerował kolegom aby do zespołu zwerbować dwóch klawiszowców…
Ten plan nie doszedł jednak do skutku. Co prawda znaleźli tych klawiszowców jednak na stałe z grupą pozostał jedynie Claude „Mego” Lemay, który grał również na wibrafonie, flecie i basie. Drugim klawiszowcem, który nie skorzystał z zaproszenia był Serge Locat. Ten zdecydował, że dołączy do innej kanadyjskiej grupy, a mianowicie do Harmonium.
Nazwa zespołu powstała całkowicie przypadkowo. Otóż panowie z Pollen mieszkali razem w jednym domu. Pewnego dnia siedząc w kuchni wpadł im w ręce słoiczek z pyłkiem (pollen) kwiatowym. Zdecydowali, że to świetny pomysł na nazwę zespołu bo akurat inne pomysły nie przychodziły im do głowy.
Pollen zaczął koncertować od 1973 roku. Ich występom towarzyszyła spektakularna jak na tamte czasy oprawa wizualna. W 1974 ich ówczesny manager Jean Bertrand, zorganizował trasę koncertową wspólnie z brytyjską grupą Gentle Giant. Jednak właśnie w tym czasie pojawił się problem. Z zespołu odszedł perkusista Serge Courchesne. Pozostali członkowie zdecydowali, że w tej sytuacji i tak dokończą tę trasę. Poradzili sobie bez perkusisty. Dopiero w 1975 roku dołączył do nich nowy perkusista, którym był Sylvain Coutu.
Po kilku latach wspólnego grania, wiosną 1976 roku zespół wydał w końcu swoją pierwszą płytę. Jak się później okazało pierwszą i ostatnią. Wyruszyli nawet w trasę koncertową aby promować nowy materiał, na której występowali razem z zespołem Caravan.

Przejdźmy w końcu do muzyki zawartej na tym albumie.
Ją samą można zaliczyć do proga symfonicznego. Instrumentem przewodnim niemal we wszystkich utworach są klawisze. Już pierwsza pozycja to udowadnia. Niespokojne klawisze, w tle szydercze śmiechy. Śpiew też niesie ze sobą sporo niepokoju. Dodam, że teksty są śpiewane w języku francuskim, co dodaje dodatkowego smaczku. Znakomita współpraca klawiszy i gitary, wzajemnie przeplatają się i przenikają. Mniej więcej w połowie utworu następuje zwolnienie. Pojawia się fortepian oraz nieśmiało flet. Bardzo podoba mi się konstrukcja tego utworu. To tak jakby zagubić się łódką na morzu, które początkowo jest wzburzone, złowieszcze by później stać się przyjazne i spokojne. No i na sam koniec ten głos, który jakby wołał o wybawienie. Świetny początek płyty.
Kolejny utwór, zatytułowany L´étoile, rozpoczynają piękne gitary akustyczne i dźwięki fletu. Spokojna ballada, która jako żywo wywołuje w mojej wyobraźni lato i piękną łąkę, na której leży się po wcześniejszym spacerze. Dość charakterystyczne zagrania gitary elektrycznej przypominające mi nieco grę Howe’a z Yes. Znakomite klawiszowe tła, które pozwalają odprężyć się i marzyć. Proszę zwrócić uwagę na śpiew, który jest mocno przejmujący i emocjonalny. Kapitalny utwór.
Stronę pierwszą wydania winylowego zamyka piosenka zatytułowana L´indien. Tu ponownie od samego początku mamy spokój i ciszę. Prym wiodą gitary akustyczne, w tle słyszymy odgłosy ptaków. Piękna melodia i łagodny głos. W okolicach 2:30 pojawiają się nieśmiało klawisze, które znakomicie uzupełniają gitary. Do tego dochodzi jeszcze delikatny wibrafon. Jeżeli miałbym tę piosenkę porównywać do dokonań innych zespołów to na myśl przychodzi mi twórczość wspomnianego już wcześniej Harmonium. Przepiękna ballada.

Drugą stronę winyla rozpoczyna utwór Tout’l Temps. No tu już od pierwszych sekund dominują klawisze (przypominające klawesyn). Trzeba zwrócić tu uwagę na ciekawą i dość wyraźną linię basu. Fajny, żywiołowy utwór, ale krótki, bo trwa niespełna trzy i pół minuty. 
Przedostatnia propozycja z tego albumu to Vivre La Mort. Tu ponownie od samego początku mamy klawisze (organy) i śpiew wokalisty. W tym utworze niezmiennie podoba mi się praca perkusji. Niespokojny  z dreszczykiem. W okolicach 2:30 znika głos, pojawia się fajny organowy motyw do którego po chwili dołącza znakomita gitara. Naprawdę po wyciszeniu wokali utwór nabiera kolorytu i robi się arcyciekawy. Brawa dla gitary.
Album zamyka najdłuższy utwór na płycie. Trwa on niemal dziesięć i pół minuty i nosi tytuł La Femme Ailée czyli skrzydlata kobieta (a może uskrzydlona?). Wspaniały akustyczny początek. Świetne partie gitar akustycznych i delikatny śpiew Rivesta.  Dalej gitarom zaczynają towarzyszyć równie delikatne partie klawiszy. W trzeciej minucie usłyszymy wiejący wiatr z którego wyłaniają się dźwięki spokojnych gitar. W tle gra ze smakiem wibrafon, po czym mamy istną galopadę. Utwór zrywa się do lotu. Oczyma wyobraźni widzimy tytułową kobietę, która szybuje gdzieś na nieboskłonie. No ale później możemy tu usłyszeć  także znakomity fragment z organami kościelnymi w roli głównej. Ten złowieszczy moment przerywa galopująca perkusja, świetna gitara i kolejna znakomita klawiszowa partia. Ależ się tu dużo dzieje. Koniec utworu to symfoniczna kumulacja, aż ciarki lecą po plecach. Kapitalne zamknięcie płyty. To mój zdecydowany faworyt tego albumu.

Pollen to w moim odczuciu znakomita płyta. Tym bardziej ciekawa, że jedyna w dorobku tej grupy. Panowie udowodnili, że znają się na rzeczy i mają wiele ciekawych pomysłów na siebie. No właśnie, szkoda że nie rozwinęli skrzydeł i nie mogli nam zaprezentować swojego talentu na kolejnych albumach. Mimo to pozostawili po sobie świetną płytę. Quebec może być dumny. Polecam z całego serca.

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz