poniedziałek, 30 maja 2016

Catapilla - Changes (1972)

  1. Reflections
  2. Charing Cross
  3. Thank Christ For George
  4. It Could Only Happen To Me
Płyta o której zapomniałem na jakiś czas. Sam nie wiem dlaczego. Powodem jest pewnie zbyt duża kolekcja i bywa tak, że do niektórych albumów wraca się co kilka lat. Tak właśnie było w przypadku tego albumu. Jadąc na tak zwany długi weekend jak zwykle wziąłem ze sobą kilkanaście płyt. Dzień bez muzyki dniem straconym. Wśród wielu pozycji znalazła się też Catapilla…
Grupa powstała w Londynie pod koniec lat sześćdziesiątych. Jej założycielami byli saksofonista Robert Calvert oraz wokalistka Jo Meek (w 1971 roku miejsce Jo zajęła jej siostra Anna Meek). Składu dopełnili: saksofonista Hugh Eaglestone, perkusista Malcolm Frith, basista Dave Taylor, gitarzysta Graham Wilson oraz grający na instrumentach dętych Thiery Rheinhart. Grupa dość sporo koncertowała. Na jednym z takich występów znalazł się Patrick Meehan, który jak wiadomo był menagerem Black Sabbath. To właśnie on próbował wypromować grupę aby ta wypłynęła na szersze wody. Doprowadził do tego, że zespół podpisał kontrakt z Vertigo, a sam Meehan został producentem ich pierwszej płyty. 
Changes to drugi i ostatni album w historii tej grupy. Ale wrócę jeszcze na chwilkę do ich debiutu zatytułowanego po prostu Catapilla. Po nagraniu tego albumu zespół nie zrobił, jak to mówią, szału. Muzyka dla odbiorców była zbyt wymagająca, ciężka w odbiorze. Do tego słuchaczy nie przekonywał śpiew Anny. Z powodu porażki grupę opuścili Eaglestone, Rheinhart, Taylor oraz Frith. Jednak pozostała trójka nie zniechęciła się i znalazła nowych muzyków, którzy brali udział w nagraniu prezentowanej tu płyty Changes. Tymi muzykami byli Ralph Rolinson (klawisze), Carl Wassard (bas) oraz perkusista Brian Hanson. Producentem drugiego albumu został Colin Caldwell. Myślę, że wyszło to grupie na dobre. Ich muzyka nieco złagodniała przez co stała się bardziej przystępna co nie znaczy, że łatwa.
Na albumie znalazły się cztery utwory (dwa długasy i dwie krótsze pozycje), których autorami są Wilson i Calvert. Teksty napisała Anna Meek. Na płycie znalazły się cztery utwory.
Płytę rozpoczyna utwór zatytułowany Reflections. Gdzieś z oddali dochodzi do naszych uszu coraz wyraźniejszy śpiew Meek. Nieśmiało towarzyszy jej saksofon. W okolicach pierwszej minuty utwór wybrzmiewa w pełni. Znakomita współpraca saksofonu i elektronicznego pianina. Do tego swoje pięć groszy dorzuca wspaniale Wilson i jego gitara. Utwór płynie i płynie wciągając słuchacza coraz bardziej z każdą następną minutą. W okolicach dziewiątej minuty delikatne pianino i wzbogacony przez pogłos śpiew Anny. Oczami wyobraźni widzę ówczesną młodzież ugotowaną blantami i mającą niezłe odjazdy po zażyciu LSD. Niesamowity klimat. Nieco ponad dwanaście minut odlotu.
W wydaniu winylowym stronę pierwszą zamyka trwający niecałe siedem minut utwór Charing Cross. Tu od samego początku mamy saksofon, a po chwili śpiew Meek. Utwór w warstwie tekstowej oddaje spostrzeżenia Anny z londyńskiego metra. Pierwsze dwie minuty to ponownie powolny, wciągający klimat po których utwór zrywa się do galopu w jazz-rockowym uniesieniu. Po takim przyspieszeniu utwór ponownie zwalnia, a na czoło wyłania się niczego sobie gitarowe solo Wilsona, które prowadzi utwór do samego końca.

Strona druga, podobnie jak pierwsza rozpoczyna się długasem zatytułowanym Thank Christ For George. Ten utwór trwa również nieco ponad dwanaście minut i rozpoczyna go świetne wejście instrumentów z arcyciekawą gitarą i jeszcze lepszym saksofonem. Do tego kapitalnie pulsujący bas. Po mniej więcej dwóch minutach utwór uspokaja się, prowadzi go fajnie gitara, wchodzi głos Anny oraz saksofony Calverta, w tle brzdąkają organy. Klimat nieco psychodeliczny pomieszany z kosmicznymi klimatami kojarzący się z zatłoczonymi klubami Nowego Jorku początku lat siedemdziesiątych i wspomnianą już wcześniej  młodzieżą.  Około ósmej minuty swój popis (spokojny) daje saksofon, to tu to tam brzdękają blachy, powraca nieśmiało gitara i bas. Ostatnie kilkadziesiąt sekund to niezły odjazd.
Całą płytę zamyka dość nastrojowy utwór instrumentalny pod tytułem It Could Only Happen To Me. Ładna gitara na sam początek, bas, delikatne blachy i przepiękny saksofon. Dalej wejście perkusji, elektronicznego pianina. Saksofon nadal czaruje. Po upływie około trzech minut saksofon wycofuje się, a na pierwszy plan wysuwa się niezła gitarowa solówka Wilsona. Po kolejnej minucie gitara cichnie, wchodzą spokojne organy, ponownie pojawia się wyraźny saksofon, który pięknie w sposób marzycielski (wyluzowany) prowadzi tę kompozycję do samego końca.

Niestety Catapilla to niedoceniony zespół w czasach gdy ten tworzył i grał. Po nagraniu tej płyty niestety okazało się, że grupa nadal nie spotyka się z zainteresowaniem słuchacza. Przez to rozpada się pozostawiając po sobie tylko dwa albumy. Pewną renomę grupa i jej muzyka zyskała dopiero niedawno.
Reasumując, to nie jest łatwa płyta. Jak wspomniałem na początku subtelniejsza od debiutu, ale nadal wymagająca i niełatwa. Na takich albumach trzeba się skupić, nie mogą być one tłem do codziennych zajęć. Do takich płyt siada się jak do książki, w skupieniu i koncentracji. Trzeba dać się im porwać, wczuć się bezgranicznie, a odwdzięczy się nam ze zdwojoną mocą. Atmosfera na albumie jest dość gęsta, to w moim odczuciu pomieszanie proga, jazz-rocka z ogromnymi wpływami psychodelicznych obrazów. Kapitalna mieszanka warta poznania.
Na sam koniec wspomnę jeszcze o okładce w wydaniu dwunastocalowym. Po jej otwarciu okazuje się, że brakuje z przodu tej części którą wyżarła już larwa. Fajny pomysł.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz