wtorek, 22 listopada 2016

Camel - Breathless (1978)


  1. Breathless
  2. Echoes
  3. Wing And A Prayer
  4. Down On The Farm
  5. Starlight Ride
  6. Summer Lightning
  7. You Make Me Smile
  8. The Sleeper
  9. Rainbow's End
„To najgorszy album Camel i jeden z najgorszych jakie w życiu słyszałem”. Takie słowa usłyszałem niedawno gdy rozmawiałem  z pewnym panem, jak sam stwierdził, wielkim fanem Wielbłąda i muzyki w ogóle. Nie docierało do niego żadne moje ale. Gdy tylko próbowałem zaoponować natychmiast mi przerywał sugerując, że słabo znam się na muzyce i w życiu mało płyt wysłuchałem. Popatrzyłem na ów pana z politowaniem, ukłoniłem się pięknie i czym prędzej oddaliłem się w sobie tylko znanym kierunku. Podobne zdania o tym albumie (może nie tak dobitne) słyszałem już wiele razy, ale czy naprawdę Breathless jest tak słaby? Hmmm…
Nawet się cieszę, że miała miejsce ta rozmowa, sprowokowała mnie ona do tego wpisu mimo, że nie miałem w planach pisać o tej płycie. Pewnie ktoś by powiedział „Chłopie napisałbyś coś o Mirage czy Śnieżnej Gęsi”. Owszem, może w przyszłości coś napiszę. Jednak recenzji tych albumów powstało już tyle, że nie mam póki co ochoty o nich pisać. Na dzień dzisiejszy (sprowokowany) wolę zwrócić swe spojrzenie w kierunku tych „wyszydzanych” i podobno nielubianych płyt zespołu. I żeby była jasność, nie narzucam tu swojego zdania i nie chcę na siłę kogokolwiek przekonać, że Breathless jest ich najlepszym dokonaniem, bo absolutnie nie jest. Jak wiemy gusty są różne, a o tych się nie dyskutuje. Każda recenzja jest tylko i wyłącznie osobistym odczuciem piszącego o danej płycie. A o świetności bądź nie danego albumu, należy przekonać się osobiście słuchając go kilkukrotnie, najlepiej z fizycznego nośnika.

Dobrze, przejdźmy w końcu do samego albumu. W jego nagraniu oprócz Latimera (gitara, klawisze, śpiew) wzięli też udział Peter Bardens (klawisze), Andy Ward (perkusja), Richard Sinclair (gitara basowa, śpiew) oraz Mel Collins (flet, saksofon). W dwóch utworach na instrumentach klawiszowych zagrał Dave Sinclair (nie został wymieniony na okładce).
W trakcie nagrywania materiału doszło w zespole do sporego konfliktu na linii Bardens – Latimer. Do tego wszystkiego swoje pięć groszy dołożył Sinclair, który delikatnie mówiąc, nie przepadał za Bardensem. Summa summarum Bardens pod koniec sesji nagraniowej opuścił zespół.

Przejdźmy do muzyki. Nie będę tu może koncentrował się i mocno rozpisywał na temat wszystkich dziewięciu utworów, to znając mnie i tak wspomnę o większości z nich. Zacznę jednak od piosenki otwierającej tę płytę. To utwór tytułowy. Słychać tu wyraźnie, że na perkusji gra Ward. To tak charakterystyczne bębnienie, że nie można pomylić go z żadnym innym.  Do tego ciepły głos Sinclaira (choć znam takich, którzy tego głosu nie znoszą) oraz ładne wejścia Collinsa, które wprowadzają elementy sielanki i beztroski. Lubię ten utwór. Zaraz po nim jest jeden z najlepszych utworów na tym albumie, który zatytułowany jest Echos i jest najdłuższą propozycją z tej płyty. Tu pałeczkę wokalisty przejmuje Latimer. Początek to typowy Camel z poprzednich albumów. Fajne, szybsze tempo ze świetną gitarą Latimera w roli głównej i ciekawymi klawiszami Bardensa. Po dwóch minutach mamy zdecydowane uspokojenie po jakimś czasie przechodzące w ponowny galop. Dopiero po czterech minutach pojawia się śpiew Andy’ego. Świetny kawałek od A do Z.
Wing And A Prayer jest mocno popowa z ładnym saksofonem i fletem Collinsa.
Kolejna Down On The Farm jest przykładem jak duży wpływ na muzykę Camela maił wtedy Sinclair. To utwór w typowych klimatach grupy Caravan (Richard grał i śpiewał w Caravan). Mnie nie pasuje tu ta piosenka i gdybym to ja mógł o tym decydować, na pewno bym ją na Breathless nie wpuścił. Z resztą ta właśnie piosenka spowodowała tarcia pomiędzy Bardensem, a Sinclairem.
Co jeszcze znalazło się na płycie? Spokojny, medytacyjny z ciekawą partią fletu Starlight Ride. Jest też Summer Lightning, w którym śpiewa Sinclair. Co może tu dziwić? Sekcja, która gra w rytmach disco z elementami funku. Mimo takiej „dziwności” naprawdę dobrze się tego słucha, noga sama chodzi. Ale chyba największą ozdobą tego utworu jest trwająca około trzech minut solówka Latimera na gitarze. Wspaniała.
Na uwagę zasługuje też niewątpliwie instrumentalny The Sleeper, który podobnie jak Echoes utrzymany jest w klimatach pierwszych płyt Wielbłąda. Delikatne klawiszowo-gitarowe wprowadzenie po którym utwór nabiera rozpędu. Interesujące wtręty Collinsa na saksofonie  po czym ponowny gitarowo-klawiszowy duet nieco bardziej zdominowany przez Latimera. 
Całość zamyka bardzo ładny, melancholijny, wspominkowo-pożegnalny Rainbow’s End. Wydaje się nawiązywać do rozstania Bardensa z zespołem oraz sygnalizuje zakończenie pewnej, niewątpliwie kolorowej, ery zespołu.

Podsumowując. Zgoda, to najbardziej popowy album Wielbłąda. Zgoda, to najbardziej piosenkowy, nastawiony na stacje radiowe album Wielbłąda. I zgoda, nie dorównuje on takim płytom jak Mirage, The Snow Goose czy Moonmadness. Ale czy jest tragiczny? W moim odczuciu nie. Jeżeli jesteśmy otwarci na muzykę, nie próbujemy wrzucać zespołów w pewne ramy i szablony, to taką płytę przyjmiemy z radością. Musi to być oczywiście radość z pewnym przymrużeniem oka, ale jednak radość. Bo włączając sobie Breathless w słoneczne popołudnie na pewno oddechu nam nie odbierze, ale z pewnością nam to popołudnie umili. Niezobowiązujące granie ze świetnymi Echos i The Sleeper, ale i niepasującą tu kompletnie Down On The Farm czy koszmarkiem w postaci You Make Me Smile.
W Anglii album dotarł do 26 miejsca na liście najlepiej sprzedających się płyt. Co prawda spędził tam tylko jeden tydzień, ale zawsze.  Osobiście uważam, że Camel nagrał przynajmniej jeden o wiele gorszy album, ale to znowu tylko moje uszy oraz subiektywna ocena kogoś kto podobno mało płyt w życiu wysłuchał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz