wtorek, 15 listopada 2016

Solaris - Marsbéli Krónikák (1984)

  1. Marsbéli Krónikák I (The Martian Chronicles I)
  2. Marsbéli Krónikák II-III (The Martian Chronicles II-III)
  3. Marsbéli Krónikák IV-VI (The Martian Chronicles IV-VI)
  4. M'ars Poetica
  5. Ha Felszáll a Köd (If the Fog Ascends)
  6. Apokalipszis (Apocalypse)
  7. E-moll Elõjáték (Prelude in E Minor)
  8. Legyõzhetetlen (Undefeatable)
  9. Solaris 
Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka” 
Lata osiemdziesiąte. Cała masa naszych Rodaków jeździ na handel do naszych bratanków Węgrów. Na bazarach, a często już na dworcu w Budapeszcie w ruch idą wiertarki, bielizna, kryształy, przyprawy, kresze i wiele innych towarów. Wielu moich sąsiadów tak jeździło. Pamiętam jak mój Tato, prosił jednego z takich znajomych turystów, o przywiezienie pasty paprykowej w tubce którą uwielbiał. To były czasy. Pamiętam też jak pewnego razu ojciec mojego kolegi z bloku przywiózł płytę winylową węgierskiego zespołu Solaris. I pamiętam jak po jej wysłuchaniu opadły nam szczęki…
Oj tak, to przepiękne wspomnienia. Słuchaliśmy tej płyty z kolegą bezustannie patrząc na lebel który przedstawiał symbole biegnących sportowców i napis Start. No i okładka płyty, byliśmy wniebowzięci. Po wielu latach będąc samemu w Budapeszcie kupiłem sobie ten album na kompakcie, który zawiera dodatkowe dwa utwory. Po powrocie do domu i wrzuceniu płyty do odtwarzacza muzyka przeniosła mnie z powrotem do mieszkania kolegi. Niesamowite uczucie.

Ale skoncentrujmy się na samym zespole. Jego nazwa, jak nie trudno się pewnie domyśleć, została zaczerpnięta z tytułu powieści Stanisława Lema. Grupa powstała w 1980 roku w Budapeszcie, a założyli ją szkolni koledzy. Jeszcze w tym samym roku wydali singla zatytułowanego Rock Hulltheám, a rok później kolejny Ellenpont/Eden. Jednak dopiero w 1984 roku światło dzienne ujrzał ich debiutancki album Marsbéli Krónikák (The Martian Chronicles). Tytuł albumu został z kolei zaczerpnięty ze zbioru opowiadań s-f pod tym samym tytułem autorstwa Ray’a Bradbury’ego.
Oryginalnie na płycie znalazło się dziewięć kompozycji gdzie pierwszą stronę winylowego wydania zajmował składający się z sześciu części utwór tytułowy. Na stronie drugiej znalazło się sześć kolejnych utworów. W nagraniu albumu udział wzięli István Cziglán (gitary elektryczna i akustyczna, syntezatory, efekty), Róbert Erdész (organy, syntezatory, fortepian), László Gömör (perkusja, syntezatory), Attila Kollár (flet, efekty, syntezator, głos) oraz Tamás Pócs (gitara basowa). Ale mamy tu i gości z których wymienię choćby takich jak Csaba Bogdán (gitara), Gábor Kisszabó (gitara basowa) czy Ferenc Raus (perkusja).
Właśnie, zacznijmy od utworu tytułowego. Początek to sygnał alarmu, który generowany jest przez syntezatory. Tak rozpoczynają się Kroniki Marsjańskie. Część pierwsza trwająca mniej więcej trzy i pół minuty, zdominowana jest przez syntezatory które z iście kosmicznym wykopem wprowadzają nas w tę opowieść. Jest nawet zniekształcony głos przypominający mowę tak zwanych ufoludków. Kolejna część (II-III), trwa sześć i pół minuty i utrzymana jest raczej w balladowej konwencji. Piękne fortepianowe wprowadzenie po którym pojawia się gitara elektryczna. Następnie pałeczkę przejmują gitara akustyczna i chwilę później flet. Znakomite melodyjne granie w którym popisują się przeróżne instrumenty i robią to wspaniale. W końcowej fazie tej części możemy usłyszeć chóralne śpiewy przez co utwór robi się bardziej podniosły w  wymowie. Kończy go mocna gitara, fortepian i partia fletu. Kapitalne granie! I wreszcie ostatnia, zarazem najdłuższa, bo trwająca ponad trzynaście minut część. Tu mamy przyspieszenie, świetny bas, flet i wyśmienitą gitarę. Tła wyczarowują syntezatory, które zaczynają odgrywać większą rolę w drugiej części kompozycji. Pod koniec, chwilowe acz wyraźne uspokojenie z gitarą akustyczną i fletem w roli głównej. Suita Marsbéli Krónikák naprawdę robi niesamowite wrażenie, wystarczy włączyć i dać się ponieść.
Kolejne kompozycje wcale nie odbiegają jakością od suity tytułowej. Weźmy chociażby następny, zagrany z rockowym rozmachem utwór M’ars Poetica. Świetna, szybka sekcja, dobra gitara, Tullowy flet i ponownie znakomite syntezatory. Tego się słucha.
Co dalej? Chociażby romantyczny Ha Felszáll A Kód z pięknym motywem głównym zagranym na flecie oraz ciekawą gitarą. Następnie trzymający w napięciu utwór Apokalipszis czy też rockowy i bardziej zadziorny (dzięki gitarze) Legyözhetetlen.
Całość zamyka kompozycja zatytułowana Solaris. W początkowych kilkunastu sekundach jak nic przypomina Floydów. Później wchodzi wyraźny bas, organy oraz flet, który wysuwa się tu na pierwszy plan. W drugiej części utwór na chwilę przyspiesza, a instrumentami dominującymi są syntezatory i ostra gitara.
Dwa dodatkowe utwory to syntezatorowy Orchideák Bolygója z delikatnym wtrętem gitary oraz fletu. Druga kompozycja nosi tytuł A Sárga Kör i w moim odczuciu jest zdecydowanie najsłabszą propozycją z całego albumu.


Czy tak ładny i ciekawy prog mógł powstać niemal w połowie lat osiemdziesiątych? Do tego na Węgrzech? Okazuje się że tak. Jeżeli miałbym doszukiwać się w ich muzyce odniesień do innych wykonawców to słyszę tu w cząstkowych formach takie wspaniałości jak Jarre, Tangerine Dream, Jethro Tull czy Eloy. Kroniki Marsjańskie to symfoniczne brzmienia, zmiany tempa, muzykalność, kapitalne połączenie klawiszy lat osiemdziesiątych z elementami proga wcześniejszej dekady oraz rockową gitarą. Wszystko podane z pomysłem, rozmachem i świetnie wykonane. Dla mnie to nie tylko sentymentalna podróż do przeszłości, to także ważna pozycja w mojej kolekcji do której chętnie wracam. To jednocześnie jeden z najlepszych przedstawicieli rocka progresywnego zza żelaznej kurtyny.
Na sam koniec nadmienię tylko, że po trzydziestu latach zespół powrócił do Kronik Marsjańskich nagrywając równie zacny album Marsbéli Krónikák II.

2 komentarze:

  1. Dopiero teraz komentuję, ponieważ dopiero co przesłuchałem płytę. Bardzo, bardzo interesująca płytę. Trudno coś dodać od siebie, ponieważ w pełni zgadzam się z tym co Pan napisał. Napiszę więc tylko, że dla mnie "Marsbéli Krónikák"jest dowodem,na to że ciekawa muzyka może powstać dosłownie wszędzie. I, ze nie wolno ograniczać się tylko do wykonawców brytyjskich, amerykańskich, czy też np. skandynawskich. Jeszcze raz dziękuję za prowadzenie bloga, bo dzięki niemu cały czas poznaję ciekawą muzykę. Pozdrawiam, Adam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Tak, to prawda, że trzeba szukać, kopać, słuchać. Wydawałoby się, że w dzisiejszych internetowych czasach jest łatwiej. Czyżby? Długo zastanawiałem się czy w ogóle rozpoczynać ten swój muzyczny pamiętnik. Bo przecież dziś mamy samych mędrców, którzy wszystko przesłuchali i wszystko wiedzą.
      Ale dzięki takim wpisom jak ten Pana wiem, że warto było, że są fantastyczni ludzie, którzy wciąż szukają i nie wstydzą się przyznać iż o danej płycie nie słyszeli. Nie, nie muszą się ze mną zgadzać bo nie o to przecież chodzi. Jednak moja satysfakcja jest o niebo większa gdy przeczytam taki wpis ja ten Pana.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń