poniedziałek, 26 grudnia 2016

George Michael (25.06.1963 - 25.12.2016)

Właściwie to nie mam pojęcia co mam napisać. Gdy dziś rano odpaliłem komputer i przeczytałem co się stało, zamroziło mnie. Dosłownie nie mogłem się ruszyć. Po kilku chwilach obudziłem Żonę, powiedziałem jej co się stało i rozpłakałem się jak dziecko. Na początku tego roku po śmierci Davida Bowie poleciały mi łzy. Pod koniec roku po śmierci George’a Michaela po prostu się poryczałem. To od zawsze był mój idol…
Ten rok jest chyba najgorszym lub jednym z najgorszych jeśli chodzi o umieranie gwiazd muzyki. Z mojej złości i ogromnego smutku przestałem na blogu o tym pisać. O osobie George’a Michaela nie mogę nie wspomnieć.
Widać na blogu jakiej muzyki słucham, jednak Michael odkąd pamiętam zachwycał mnie swoim głosem, utworami i przepięknymi interpretacjami piosenek innych wykonawców. To przy jego piosenkach wygłupiałem się, bawiłem, kochałem i wzruszałem. Zawsze uważałem, że ten czy tamten utwór, będący autorstwa innego artysty, w wykonaniu George’a brzmi zdecydowanie lepiej. Jakie to szczęście, że mogłem go słuchać i oglądać na żywo. Nigdy nikomu nie zaglądałem do łóżka i tak też było w przypadku George’a. Dla mnie był Wielkim Artystą z cudownym głosem i nigdy nie zważałem na docinki, że kogo to ja niby słucham.
Mam ochotę napisać wielkie wypracowanie na temat mojej muzycznej przygody z Yogiem (tak nazywali go przyjaciele). Jednak nie mam na to siły. Ta wiadomość podcięła mi skrzydła. Może w przyszłości wrócę do tematu. Przepraszam za chaos w tym wpisie, ale w tej chwili jestem zdruzgotany…
Nawet nie mam ochoty zrobić zdjęcia płyt, po prostu nie dam rady.
Żegnaj drogi George’u i do zobaczenia po drugiej stronie.

1 komentarz: