sobota, 23 grudnia 2017

Howard Blake - The Snowman (1983)

  1. The Story Of The Snowman
  2. The Snowman Soundtrack
 
Z cyklu "Atrakcyjna Osiemdziesiątka"
Święta, święta. Tak, to piękny czas. Wszystkim towarzyszy radość, zadowolenie, na twarzach widzimy uśmiechy, jesteśmy dla siebie mili. Wiem, wiem, ale przynajmniej tak powinno być i zarówno sobie jak i szanownemu Czytelnikowi tego właśnie życzę. O albumie The Snowman wspominałem nieśmiało bodaj w zeszłym roku. Pisałem wtedy, że nie może być u mnie świąt bez tej płyty i w rzeczywistości tak jest. W tym magicznym czasie choć raz muszę tej muzyki posłuchać, a warto…
Niedługo po premierze płyta winylowa była w naszym domu. Jak trafiła w nasze ręce? Nie pamiętam. Niestety, mimo tak krótkiego czasu od premiery, była okrutnie zniszczona. Smażenie, syczenie, trzaski. Ciężko się słuchało, mimo to byłem twardy. Przyznam że gorzej grała druga strona. A album podzielono na dwie części. Na pierwszej stronie znalazła się cała opowieść, w której narratorem jest Bernard Cribbins. Strona druga pozbawiona jest jego głosu dzięki czemu możemy wysłuchać w spokoju ścieżki dźwiękowej nie skupiając swojej uwagi na opowiadanej historii.
Jak ja lubiłem patrzeć na tę okładkę. Na niej mały chłopiec leci w powietrzu trzymany ręką przez bałwana. Całą tę opowieść zrozumiałem dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Niestety nikt w naszym domu nie posługiwał się na tyle sprawnie językiem angielskim aby mógł ją przetłumaczyć. Jedynie pojedyncze słowa, krótkie zdania. W ogarnięciu wszystkiego pomagały, po rozłożeniu okładki, kadry z bajki rysunkowej dzięki którym można było domyśleć się o co chodzi w tej opowieści. Samą bajkę też obejrzałem wiele, wiele lat później. W ów rysunkowym filmie, w rolę wprowadzającego nas w tę historię (ale bodaj tylko w wersji dla telewizji) wcielił się sam David Bowie (ach ten image rodem z Let’s Dance).
Bajki nie będę opowiadał, w dzisiejszych czasach znajdą ją Państwo bez najmniejszego problemu w sieci. Proszę obejrzeć.
Ale wtedy, w połowie lat osiemdziesiątych to było coś. To było takie małe radiowe słuchowisko. Do dziś gdy tę płytę włączam, od pierwszych nut w domu robi się magicznie, cieplej, rodzinnie. Wracają wspomnienia, uśmiechnięte twarze moich Rodziców i Siostry. Mimo siermiężnych czasów było inaczej. Cieszyliśmy się wszyscy z nawet tak zjechanej płyty. Dziś byłby foch… a zresztą, nie warto denerwować się w taki dzień. Wtedy były zimy, był śnieg, sanki, chodziło się na łyżwy. Mimo mrozu, całe godziny spędzało się na powietrzu. Dopiero ciemnica zaganiała nas wszystkich do domów. Oczywiście lepiliśmy też bałwany, kto większy, kto ładniejszy. Niestety żaden z tych bałwanów nie ożył jak w przedstawianej tu bajeczce. Szkoda. 
Winyl nie przetrwał i nie mam pojęcia co się z nim stało. Ktoś pożyczył? A może zawieruszył się podczas którejś z przeprowadzek? Na kilka ładnych lat zapomniałem o przygodzie chłopca i bałwanka. Któregoś dnia, będąc w komisie z używanymi płytami, w ręce wpadł mi kompakt z tą muzyką. Zobaczyłem okładkę i dosłownie mnie zamurowało. Odżyły wspomnienia, wzruszyłem się niemiłosiernie. Gdybym w porę się nie otrząsnął z pewnością bym pociągnął nosem na środku sklepu. Mimo że tego dnia kupiłem kilka innych płyt, gnałem do domu aby wysłuchać właśnie tej. Nawet nie przeszkadzało mi, że jest środek lata. Magia.  No i ta piosenka Walking In the Air, śpiewana przez chłopca z chóru z Katedry Świętego Pawła w Londynie. Coś pięknego.
 

Mamy 2017 i Wesołych Świąt życzę Państwu z całego serca, oby były magiczne. Niech ożyją bałwany. A ta muzyka zagra w moim domu ponownie, popatrzę na moją rodzinkę, uśmiechnę się do Żony, do dzieci i wspomnę tę połowę lat osiemdziesiątych i moich nieżyjących już Rodziców. Tylko żeby się nie poryczeć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz