środa, 13 grudnia 2017

Steve Roach - Structures From Silence (1984)

  1. Reflections in Suspension
  2. Quiet Friend
  3. Structures from Silence
Z cyklu “Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Grudzień, czas przedświąteczny. Już od jakiegoś czasu (początek listopada - ludzie powariowali) możemy zauważyć bombki, światełka, dekoracje i promocje. Stacje radiowe także zmieniają swój repertuar na bardziej dzwoneczkowy. Sam radia nie słucham prawie wcale, ale w sklepach, na basenie czy innych instytucjach radia grają. Bywając tam nie mam wyboru. Kiedyś bardzo lubiłem ten okres, teraz nie bardzo. To czas kiedy się wyciszam, marzę, kontempluję, dużo czytam. Ale to przede wszystkim czas kiedy wspominam tych, których już z nami nie ma. Ten album pomaga mi w tym od dobrych dwudziestu lat (na przestrzeni tych lat, właśnie w grudniu, odeszło wiele bliskich mi osób). Idealnie koi nerwy, uspokaja i pozwala na dalekie podróże w krainę marzeń…

Pomyśleć tylko, że podobno, Steve Roach miał zostać mistrzem motocrossu. Dopiero jego fascynacja muzyką takich Artystów jak Klaus Schulze, Tangerine Dream czy Vangelis, skłoniły go do porzucenia ryku silników oraz błota między zębami i skoncentrowaniu się na tworzeniu muzyki przy pomocy syntezatorów.
Structures From Silence jest trzecim krążkiem w sporym dorobku tego amerykańskiego kompozytora. I pomimo upływu ponad trzydziestu lat smakuje jakby powstała wczoraj. Takie dźwięki nigdy się nie starzeją.
Płyta zawiera trzy długie kompozycje, z czego najkrótsza trwa nieco ponad trzynaście minut, a ta najdłuższa prawie pół godziny. Nawet sobie Czytelnik nie wyobraża ile razy ten album ukołysał mnie do snu (często rano budziłem się ze słuchawkami na uszach), ile razy słuchając go wieczorami, marzyłem, wspominałem i uciekałem od rzeczywistości. Ta ambientowa muzyka, wyczarowana przy pomocy instrumentów klawiszowych, jest niczym miód na moje skołatane serce. To niesamowite jak muzyka potrafi na nas działać, jak na nas wpływać.
Podczas gdy moi koledzy tłukli w swoich sprzętach Black Sabbath, Iron Maiden, Metallicę czy Led Zeppelin, ja słuchałem między innymi Roacha czym wzbudzałem zdziwienie, szepty i te charakterystyczne spojrzenia. Często słyszałem „Czego ty k.. słuchasz?”, lub „Co to za nudy” itp. itd. Cóż, od zawsze byłem inny, nigdy nie podążałem za modami, trendami. Nigdy nie starałem się dorównać albo robić coś pod towarzystwo by w nim się utrzymać. I koledzy to wtedy doceniali, a tak naprawdę, dopiero po wielu latach docenili w pełni, pożyczając ode mnie takie płyty jak ta czy prosząc o coś innego w tym stylu co mógłbym im polecić.
A ta muzyka? Nie da się jej opisać słowami. Wyłania się z kompletnej ciszy, by pomalutku, małymi kroczkami w końcu rozwinąć swe skrzydła w pełni. Przepiękne to obrazy, proszę mi wierzyć. I tylko od naszej wyobraźni zależy gdzie się znajdziemy słuchając tych dźwięków. Czy będą to niezbadane kosmiczne przestrzenie, czy może głębie oceanów? A może wzniesiemy się niczym orzeł i będziemy szybować po bezkresnym niebie. Wreszcie, może pozostaniemy w swoich fotelach czy łóżkach, wspominając dawne, szczęśliwe chwile, nawet te spędzone z tymi których już z nami nie ma? Może wyświetlane obrazy to będzie dzieciństwo, młodość albo pierwsze miłości?
Ostatnia, tytułowa i zarazem najdłuższa kompozycja na tym krążku zbudowana jest dosłownie z kilku nut, które można policzyć na palcach jednej ręki. Mimo to, jest tak hipnotyzująca, wciągająca, ciekawa i niesamowita, że te pół godziny trwa niczym pięć minut i jest to znakomite pięć minut.


Jedno wiem na pewno, ta muzyka nie może kojarzyć się z czymś złym, z niedobrymi wspomnieniami. Ta muzyka leczy, bo przecież, jak głosi tytuł mojego bloga, muzyka jest uzdrowicielem. Proszę posłuchać, proszę w niej utonąć, proszę się na chwilę zatrzymać, proszę odpocząć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz