poniedziałek, 21 września 2015

David Gilmour - Rattle That Lock (2015)

  1. 5 A.M.
  2. Rattle That Lock
  3. Faces Of Stones
  4. A Boat Lies Waiting
  5. Dancing Right In Front Of Me
  6. In Any Tongue
  7. Beauty
  8. The Girl In The Yellow Dress
  9. Today
  10. And Then…

Piątek, godzina dziewiąta z minutami. Dzwoni mój telefon, odbieram. To mój kolega Konrad, wielki fan zespołu Pink Floyd. Zdyszanym głosem niemal krzyczy „Mam, kupiłem nowego Gilmoura. Szybko przyjeżdżaj do mnie na odsłuchy”. Dodam tylko, że Konrad płytę zamówił też na winylu i rozszerzoną wersję, które jak się później okazało dotarły do niego tego samego dnia po południu.  Nie powiem ucieszył mnie ten telefon bo nie zamierzałem póki co kupować tej płyty. Nigdy nie byłem wielkim entuzjastą twórczości Pink Floyd, owszem uwielbiam wiele ich utworów i mam prawie całą ich regularną dyskografię na półce, jednak zagorzałym fanem nie jestem. Po południu wybrałem się do Konrada na odsłuchy i…

Po nowym albumie Gilmoura szczerze mówiąc niewiele się spodziewałem. Lubię jego solowy debiut i nic poza tym.  Ale przecież trzeba płycie dać szansę. Album otwiera bardzo ładna instrumentalna kompozycja w stylu dwóch ostatnich albumów macierzystej grupy Davida. Piękne orkiestracje autorstwa Zbigniewa Preisnera naprawdę robią wrażenie. No myślę sobie jeżeli większość albumu tak będzie wyglądać to jesteśmy w domu. Niestety tak nie wygląda, ale po kolei. Następny w kolejce jest ten nieszczęsny singel Rattle That Lock. Od pierwszych dźwięków ten numer mnie drażni (szczególnie ten dżingiel ze stacji kolejowych we Francji mnie irytuje). Piosenka tytułowa choć skoczna przypomina mi raczej dokonania Chrisa Rea i jakoś kompletnie mi do Gilmoura nie pasuje. Podobny klimat usłyszymy w kolejnym singlu promującym tę płytę Today. Dla mnie też taki nijaki numer, chociaż ma jedną wielką zaletę którą jest bas. Kapitalnie tu chodzi ten basik. Po pogrzebowo brzmiącym początku znakomicie ożywia ten utwór.


Dalsza część płyty przynosi nam inne niespodzianki. Bo oto piosenka zatytułowana The Girl In The Yellow Dress to swingująco-jazzujący numer, który kojarzy mi się jako żywo z knajpami Nowego Jorku. Półmrok, dym papierosowy i szklaneczka czegoś mocniejszego. Piosenka idealnie pasująca do czarno-białego filmu w stylu noir z samotnym prywatnym detektywem w roli głównej. Bardzo przyjemny utwór, któremu urody dodaje bardzo ładna partia saksofonu na którym zagrał Colin Stetson. Niestety w tym numerze wyraźnie słychać, że możliwości głosowe Gilmoura pozostawiają sporo do życzenia. Cóż, to już przecież starszy pan i nie ma się co dziwować, ale czy powinien porywać się na taki repertuar? Chyba nie bardzo. Ale to tylko moje zdanie.
Co jeszcze usłyszymy na tym albumie? Faces Of Stone. Piękny fortepianowy wstęp, który milknie a na jego miejscu pojawiają się gitara akustyczna i akordeon. Ów fortepian jeszcze później wraca. Nie lubię takiego nudzenia jakie mamy w tym utworze, przypomina mi nieco dokonania Cohena, którego to moje uszy nigdy nie polubiły. Owszem usłyszymy tu też ładne orkiestracje i solówki Davida, ale jako całość nie porywa.

Kolejna A Boat Lies Waiting jest piosenką zadedykowaną nieżyjącemu już członkowi Pink Floyd, którym był Rick Wright. Przepiękna piosenka. Znakomity fortepian, fantastyczne wielogłosy, melancholia i spokój. Szkoda jedynie, że utwór trwa tak krótko. Jako całość trwa nieco ponad cztery i pół minuty, jednak czuje się pewien niedosyt. Bardzo mocna pozycja. Zaraz po niej mamy kolejny spokojny numer zatytułowany Dancing Right In Front Of Me. Ponownie usłyszymy tu ciekawe orkiestracje autorstwa Preisnera. Mniej więcej w połowie utwór robi się nieco jazzowy, a na przód wysuwa się fortepian. To piosenka obok której przechodzę obojętnie. Ani mi nie przeszkadza ani mnie nie zachwyca.
In Any Tounge to z kolei propozycja obok której nie wypada przejść obojętnie. W tej piosence możemy usłyszeć, grającego na fortepianie Gilmoura juniora. Bardzo ciekawy utwór, podniosły, dostojny (ten fortepian). Słyszę tu wyraźnie echa Floydów. Arcyciekawy numer z kapitalnym solo gitarowym Davida. Do tego ponownie znakomite orkiestracje. Duży plus tego albumu.
Zostały jeszcze dwa utwory. Pierwszym z nich jest instrumentalny Beauty. Bardzo ładny, marzycielski. Fajny, wyraźny bas, piękne perkusyjne talerze, ładny fortepian i ciekawa Gilmourowa gitara. Naprawdę przyjemna kompozycja.
Album zamyka klamra w postaci utworu zatytułowanego And Then… To podobna w budowie do utworu otwierającego kompozycja. Wyśmienita orkiestra, przepiękna gitara Davida i sekcja rytmiczna. Na sam koniec śliczna partia na gitarze akustycznej. Bardzo ładne zamknięcie albumu.

Szczęście że mogę tę płytę ocenić na zimno, niejako bezstronnie, bo jak już wspominałem, nie jestem zaślepionym fanem Floydów. Uważam że album nie jest zły. Na pewno nie jest to wielkie dzieło, występują tu kompletne nudy jak Face Of Stone, ale są i wspaniałe momenty jak A Boat Lies Waiting czy In Any Tounge. Nie pasują mi też single promujące ten album. Jak dotąd płyty nie kupiłem (stąd brak zdjęcia) i nie wiem czy ją zakupię. Może w przyszłości jak cena będzie niższa. Dla mnie jest to album neutralny, który w pewnych fragmentach wciąga, ale którego za wszelką cenę posiadać nie muszę… póki co. Cieszy mnie, że tak zasłużonemu dla muzyki człowiekowi jak David Gilmour jeszcze chce się nagrywać i za to duży szacunek, bo stworzył dzieło poprawne z łapiącymi za serce momentami.

PS. Konrad jest zachwycony;-)
 
 
 
      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz