- 5 A.M.
- Rattle That Lock
- Faces Of Stones
- A Boat Lies Waiting
- Dancing Right In Front Of Me
- In Any Tongue
- Beauty
- The Girl In The Yellow Dress
- Today
- And Then…
Piątek,
godzina dziewiąta z minutami. Dzwoni mój telefon, odbieram. To mój kolega
Konrad, wielki fan zespołu Pink Floyd. Zdyszanym głosem niemal krzyczy „Mam, kupiłem
nowego Gilmoura. Szybko przyjeżdżaj do mnie na odsłuchy”. Dodam tylko, że
Konrad płytę zamówił też na winylu i rozszerzoną wersję, które jak się później
okazało dotarły do niego tego samego dnia po południu. Nie powiem ucieszył mnie ten telefon bo nie
zamierzałem póki co kupować tej płyty. Nigdy nie byłem wielkim entuzjastą
twórczości Pink Floyd, owszem uwielbiam wiele ich utworów i mam prawie całą ich
regularną dyskografię na półce, jednak zagorzałym fanem nie jestem. Po południu
wybrałem się do Konrada na odsłuchy i…
Po nowym
albumie Gilmoura szczerze mówiąc niewiele się spodziewałem. Lubię jego solowy
debiut i nic poza tym. Ale przecież
trzeba płycie dać szansę. Album otwiera bardzo ładna instrumentalna kompozycja
w stylu dwóch ostatnich albumów macierzystej grupy Davida. Piękne orkiestracje
autorstwa Zbigniewa Preisnera naprawdę robią wrażenie. No myślę sobie jeżeli większość
albumu tak będzie wyglądać to jesteśmy w domu. Niestety tak nie wygląda, ale po
kolei. Następny w kolejce jest ten nieszczęsny singel Rattle That Lock. Od
pierwszych dźwięków ten numer mnie drażni (szczególnie ten dżingiel ze stacji kolejowych we Francji
mnie irytuje). Piosenka tytułowa choć skoczna przypomina mi raczej dokonania Chrisa
Rea i jakoś kompletnie mi do Gilmoura nie pasuje. Podobny klimat usłyszymy w
kolejnym singlu promującym tę płytę Today. Dla mnie też taki nijaki numer, chociaż
ma jedną wielką zaletę którą jest bas. Kapitalnie tu chodzi ten basik. Po pogrzebowo
brzmiącym początku znakomicie ożywia ten utwór.
Dalsza
część płyty przynosi nam inne niespodzianki. Bo oto piosenka zatytułowana The
Girl In The Yellow Dress to swingująco-jazzujący numer, który kojarzy mi się jako
żywo z knajpami Nowego Jorku. Półmrok, dym papierosowy i szklaneczka czegoś
mocniejszego. Piosenka idealnie pasująca do czarno-białego filmu w stylu noir z
samotnym prywatnym detektywem w roli głównej. Bardzo przyjemny utwór, któremu
urody dodaje bardzo ładna partia saksofonu na którym zagrał Colin Stetson.
Niestety w tym numerze wyraźnie słychać, że możliwości głosowe Gilmoura
pozostawiają sporo do życzenia. Cóż, to już przecież starszy pan i nie ma się
co dziwować, ale czy powinien porywać się na taki repertuar? Chyba nie bardzo. Ale
to tylko moje zdanie.
Co jeszcze
usłyszymy na tym albumie? Faces Of Stone. Piękny fortepianowy wstęp, który
milknie a na jego miejscu pojawiają się gitara akustyczna i akordeon. Ów fortepian
jeszcze później wraca. Nie lubię takiego nudzenia jakie mamy w tym utworze,
przypomina mi nieco dokonania Cohena, którego to moje uszy nigdy nie polubiły.
Owszem usłyszymy tu też ładne orkiestracje i solówki Davida, ale jako całość
nie porywa.
Kolejna A
Boat Lies Waiting jest piosenką zadedykowaną nieżyjącemu już członkowi Pink
Floyd, którym był Rick Wright. Przepiękna piosenka. Znakomity fortepian, fantastyczne
wielogłosy, melancholia i spokój. Szkoda jedynie, że utwór trwa tak krótko.
Jako całość trwa nieco ponad cztery i pół minuty, jednak czuje się pewien
niedosyt. Bardzo mocna pozycja. Zaraz po niej mamy kolejny spokojny numer
zatytułowany Dancing Right In Front Of Me. Ponownie usłyszymy tu ciekawe
orkiestracje autorstwa Preisnera. Mniej więcej w połowie utwór robi się nieco
jazzowy, a na przód wysuwa się fortepian. To piosenka obok której
przechodzę obojętnie. Ani mi nie przeszkadza ani mnie nie zachwyca.
In Any Tounge to z kolei propozycja obok której nie wypada przejść obojętnie. W tej piosence możemy usłyszeć, grającego
na fortepianie Gilmoura juniora. Bardzo ciekawy utwór, podniosły, dostojny (ten
fortepian). Słyszę tu wyraźnie echa Floydów. Arcyciekawy numer z kapitalnym
solo gitarowym Davida. Do tego ponownie znakomite orkiestracje. Duży plus tego
albumu.
Zostały jeszcze
dwa utwory. Pierwszym z nich jest instrumentalny Beauty. Bardzo ładny, marzycielski. Fajny, wyraźny
bas, piękne perkusyjne talerze, ładny fortepian i ciekawa Gilmourowa gitara.
Naprawdę przyjemna kompozycja.
Album zamyka
klamra w postaci utworu zatytułowanego And Then… To podobna w budowie do utworu
otwierającego kompozycja. Wyśmienita orkiestra, przepiękna gitara Davida i
sekcja rytmiczna. Na sam koniec śliczna partia na gitarze akustycznej. Bardzo
ładne zamknięcie albumu.
Szczęście
że mogę tę płytę ocenić na zimno, niejako bezstronnie, bo jak już wspominałem,
nie jestem zaślepionym fanem Floydów. Uważam że album nie jest zły. Na pewno nie
jest to wielkie dzieło, występują tu kompletne nudy jak Face Of Stone, ale są i
wspaniałe momenty jak A Boat Lies Waiting czy In Any Tounge. Nie pasują mi też
single promujące ten album. Jak dotąd płyty nie kupiłem (stąd brak zdjęcia) i
nie wiem czy ją zakupię. Może w przyszłości jak cena będzie niższa. Dla mnie
jest to album neutralny, który w pewnych fragmentach wciąga, ale którego za
wszelką cenę posiadać nie muszę… póki co. Cieszy mnie, że tak zasłużonemu dla
muzyki człowiekowi jak David Gilmour jeszcze chce się nagrywać i za to duży szacunek,
bo stworzył dzieło poprawne z łapiącymi za serce momentami.
PS. Konrad
jest zachwycony;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz