- Starvation
- Queen Of The Universe
- Every Dream Comes To An End
- The Bride
- Killer
- A Day In Heaven
- A Time Of Pain
- Mountains
Zainteresowanie tym
albumem zostało wywołane u mnie przez okładkę. Oczywiście spowodowało to
magiczne słowo widniejące na tejże, a mianowicie Vangelis. Dodatkowo
fantastycznie wyglądał ten posążek na okładce. Wzbudzał zainteresowanie, a
jednocześnie pewien niepokój. Jednak posążek widnieje tylko na amerykańskim
wydaniu tej płyty. I powiem szczerze, że gdybym zobaczył pierwotną okładkę (greckie
wydanie) pewnie tej płyty bym nie kupił. W oryginale okładka przedstawiała
kolaż zdjęć członków zespołu (jak wyżej). I wcale nie jest tak (jak to
przeczytałem na dużym muzycznym, polskim portalu), że okładka z posążkiem
pojawiła się dopiero na wydaniu kompaktowym z 1998 roku. Dowodem jest
fotografia którą przedstawiam poniżej (winyl jest z 1976 roku). Ale do rzeczy…
W składzie grupy
znaleźli się Antonis Tourkogiorgis (głos, elektryczna i akustyczna gitara,
gitara basowa), John Spathas (gitary) oraz George Tradalidis (perkusja). Na
instrumentach klawiszowych i perkusyjnych zagrał oczywiście, wspomniany już,
Vangelis, który był jednocześnie producentem tej płyty.
Przyznam szczerze, że
nie miałem pojęcia o istnieniu tego zespołu (to był zakup w ciemno) i szczerze mówiąc niewiele wiem na
jego temat do tej pory. Znam i posiadam (oprócz tu opisywanego) tylko ich
wcześniejszy album zatytułowany On The Wings. Jednak to całkiem inna muzyka niż
ta zaprezentowana na Phos. Wcześniej był to raczej hard-rock z elementami
bluesa, a i zespół nazywał się Socrates Drank The Conium. Na Phos poszli
bardziej w melodie i rock progresywny, który z domieszką Vangelisowskich
klawiatur oraz bałkańskich smaczków brzmi znakomicie.
Już w pierwszym utworze
zatytułowanym Starvation usłyszymy bardzo wyraźnie te bałkańskie motywy. Muzyka
przez to przypomina niechybnie dokonania grupy Aphrodite’s Child, notabene opisywanej
już przeze mnie na blogu. Nie jest to oczywiście ten sam rodzaj grania, co to,
to nie, ale podobieństwa są. Znakomite połączenie rocka progresywnego z grecką muzyką
folk. Fajny skoczny numer na samym początku robi bardzo pozytywne wrażenie. W
kolejnym utworze Queen Of The Universe, początek to gitary akustyczne. Ciekawie
panowie uzyskali w tej piosence atmosferę tajemniczości. No i możemy tu
usłyszeć tak wyraźne, nie do pomylenia z nikim innym, klawiatury Vangelisa.
Ale następna kompozycja
na tej płycie, zatytułowana Every Dream Comes To An End jest chyba jednym z
najlepszych o ile nie najlepszym utworem na tym albumie. Tu wyraźnie słychać, że
przy jego komponowaniu swoje palce maczał brodaty Grek. Przepięknej urody
fortepian na dzień dobry, któremu w dalszej części bardzo ładnie towarzyszą
gitary i perkusja. To kompozycja instrumentalna z dominującą pozycją Vangelisa,
choć usłyszymy tu tez bardzo ładne popisy gitarowe Johna Spathasa. Ależ się
zrobiło marzycielsko. Znakomity utwór.
Zaraz po tych subtelnych klimatach usłyszymy The Bride. To powrót do gitarowego grania i greckich klimatów. Utwór podobny do otwierającego tę płytę. No może nieco spokojniejszy.
Druga strona winylowego
wydania to między innymi dość ostra jazda w piosence zatytułowanej Killer z
wyraźnymi gitarami i ciekawą pracą perkusji. Następnie usłyszymy kolejną balladę z ładnie
płynącymi klawiaturami i spokojnie prowadzonymi wokalami. To A Day In Heaven.
Do końca płyty mamy
jeszcze dwa utwory. Time Of Pain to także bardziej żywiołowa pozycja z gitarami
(akustycznymi i elektrycznymi), które tu zdecydowanie dominują. Album zamyka
najdłuższa propozycja na tym albumie zatytułowana Mountains. W początkowej
fazie bardzo podobna do swojej poprzedniczki. Znowu mamy gitary i bałkańskie
klimaty. Zastosowano tu patent polegający na fragmentach instrumentalnych
przerywanych jedynie wokalami. W okolicach drugiej minuty brzmienie utworu zmienia
się diametralnie. Pojawiają się bardzo delikatne klawiszowe tła, a na pierwszy
plan wysuwa się bardzo ciekawy gitarowy „monolog”. Ten duet klawiszowo-gitarowy
prowadzi nas do samego końca tego utworu jak i całej płyty.
Co można napisać o tym
albumie? Panowie mieli naprawdę bardzo ciekawy pomysł na płytę. Zdecydowali że
zawrą w tej muzyce sporo odniesień do własnej kultury. I włączając tę płytę słyszymy
to w sposób nie pozostawiający żadnej wątpliwości. Dodatkowym smaczkiem jest
pojawienie się na tym albumie ich wielkiego już wtedy rodaka, którym jest
Vangelis. Wprowadził on tu swój wyraźny styl, który w połączeniu z muzyką skomponowaną
przez zespół dał fenomenalny efekt. Album który wprowadza nieco egzotyki. Bo
ileż znamy zespołów z Grecji, które tak śmiało czerpały z dokonań własnej
kultury? Przez to jest tak ciekawy i warty poznania choć ta odmienność
spowodowała, że nie odniósł sukcesu. Niestety (dla Socratesa) koledzy choćby z
Anglii w roku 1976 prezentowali inny, wtedy bardziej nowoczesny poziom. Sokrates
ze swoim nieco archaicznym materiałem nie mógł się przebić, a szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz