poniedziałek, 11 stycznia 2016

David Bowie (8.01.1947 - 10.01.2016)



Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Po prostu nie wierzyłem w to co czytam. David Bowie nie żyje. To dla mnie bardzo, ale to bardzo wielki cios. Czuję się tak jakbym stracił kogoś z rodziny.
A jeszcze wczoraj, o niczym przecież nie wiedząc, zrobiłem sobie niedzielę z Bowie. Przesłuchałem kilka płyt, kilkadziesiąt utworów przy których śmiałem się, popadałem w zadumę czy wreszcie tańczyłem do utraty tchu. A dziś rano taka wiadomość.
I właśnie wczoraj przymierzałem się do zrecenzowania najnowszego dzieła tego znakomitego Artysty. Chodzi oczywiście o album Blackstar. David wydał go w swoje 69 urodziny. Dopiero teraz wyraźnie widać, że na tej płycie rozprawia się ze swoim życiem wiedząc co za chwile nastapi. Moim zdaniem fantastyczna płyta, ale jeszcze na blogu do niej wrócę. Za jakiś czas, teraz emocje są zbyt duże…
Nie będę tu przytaczał jego historii i dyskografii. To wszystko można znaleźć w necie.
Moja przygoda z Davidem zaczęła się w latach osiemdziesiątych na fali wielkiego sukcesu płyty Let’s Dance. Pamiętam to jak dziś, utwór tytułowy, China Girl czy rozpoczynający tę płytę Modern Love. Pamiętam też ubieranie choinki w 1983 przy dźwiękach Let’s Dance. Byłem zafascynowany będąc smarkaczem. Chciałem słuchać go jak najwięcej. Jak sobie przypomnę ile to akrobacji trzeba było wykonać aby zdobyć jakieś jego nagrania. Przez lata cudowałem, szukałem, chodziłem i prosiłem. Tu pożyczyło się kasetę, tam winyl z którym musiałem iść do kolejnego kolegi bo sam nie miałem na czym odtworzyć.
Kaseta, jakaś składanka z nagraniami Davida, zgranymi z radia. Jako pierwszy jest utwór Space Oddity. Oniemiałem z wrażenia. Czułem się jakbym wyruszył z tą piosenką we wspomniany kosmos. Przy tym utworze zapominałem o bożym świecie. Jeszcze przez długie lata ten utwór był moim uspokajaczem. Gdy nie poszło mi coś w szkole, na studiach czy później w pracy, ta piosenka była tabletką na nerwy.
Im bardziej wgłębiałem się w muzykę Davida tym bardziej byłem zafascynowany. Czymś niesamowitym był fakt, że ten wyśmienity Artysta miał tak wiele twarzy, jego muzyka jest tak zróżnicowana. Dzięki temu nigdy nie było z nim nudno. Gdy chciałem wyciszenia i zadumy włączałem sobie album Low. Gdy chciałem potańczyć włączałem płytę Young Americans.
Do dziś jednym z moich przewodnich motywów w życiu codziennym jest piosenka This Is Not America, której David jest współautorem. Oj, jak często zdarzało mi się i nadal zdarza nucić ten utwór pod nosem gdy słyszę w urzędzie czy u lekarza, że się nie da.
Teraz pisząc ten tekst przypominają mi się sceny z mojego dotychczasowego życia w których towarzyszyła mi muzyka Davida Bowie. Pamiętam fascynację takimi utworami jak Heroes, Sound And Vision, Life On Mars?, Fashion czy znakomite wykonanie Under Pressure z grupą Queen. Z każda z tych piosenek wiąże się osobna historia. Pamiętam też koncert George’a Michaela z 2011 roku, który śpiewał piosenkę Wild Is The Wind. Nie wiem dlaczego, ale przez cały czas trwania tego utworu, patrząc na Michaela myślałem o Davidzie i jego znakomitym wykonaniu tego utworu.
Dosłownie wspomnienia płyną jak rzeka. Może jeszcze jedno. Będąc już młodzieńcem z małym wąsem pod nosem, obracałem się w dość dużym towarzystwie. Do jednego z kolegów przyjechał kuzyn z Ameryki. Ależ to była sensacja. Facet był przeciętnej urody, no ale przecież był z Ameryki. Wzbudzał zainteresowanie, a u płci pięknej same ochy i achy. Szczególnie jedna z koleżanek bardzo mocno chciała go namówić na… tego, taaaaa. Czy do czegoś doszło nie wiem. Jednak po wyjeździe Amerykańca, koleżanka miała ciężkie z nami życie. Przez kilka miesięcy słyszała co chwilę jak śpiewamy jej fragment piosenki Davida „All night she wants the young American”. Wiem złośliwie. Nie robiliśmy tego z zazdrości czy złości. Po prostu, młodzieżowy wygłup, cała masa śmiechów, nic więcej.
Takich wspomnień jest całe mnóstwo. W takiej chwili nawet nie wiem którą płytę sobie włączyć. Przecież Jego dyskografia jest przepastna.


Postawiłem na dwupłytowe wydanie  Bowie The Singles Collection. Dlaczego? Znowu wspomnienia. To składanka, której w latach dziewięćdziesiątych zazdrościli mi wszyscy koledzy. Kupiona w Berlinie za jakieś grosze, bo pudełko było pęknięte i na jednej z płyt był niewielki odprysk farby (trafiło mi się). Przeróżni goście i znajomi proponowali mi za tę składankę jakieś kosmiczne pieniądze, ale ja byłem twardy, nie sprzedałem. Muzyka zawsze była najważniejsza. A tu mamy fantastyczny zestaw, który przesłuchałem niezliczoną ilość razy.
Nie wiem co więcej można napisać. Po prostu brakuje mi słów. Jedynym czego strasznie żałuję jest to, że nigdy nie widziałem i nie słuchałem  Davida na żywo. Raz było blisko, miał przyjechać na koncert do Polski jednak nic z tego nie wyszło. Podobno sprzedaż biletów była kiepska i koncert odwołano. Szkoda, wielka szkoda.

Jeszcze kilkanaście dni temu, chwilę przed świętami, oglądałem jak co roku bajeczkę The Snowman. W tej, na początku narratorem jest właśnie Bowie. Nie może być Bożego Narodzenia bez tej bajeczki. To już u mnie w domu tradycja.
Żegnaj drogi Davidzie, zawsze będę Cię pamiętał. Dziękuję Ci za te wszystkie lata i fantastyczne utwory.  Do zobaczenia po drugiej stronie.

As The World Falls Down


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz