- Astral Entrance
- Master Of Sensation
- The Apocalypse: a) Silent Cries Divide The Night; b) The Vision Burning; c) Force Majeure
- Pilot To Paradise
- De Labore Solis
- Mighty Echoes
Po sukcesie płyty Ocean, grupa Eloy wyruszyła w trasę. Występy z tejże
zostały zarejestrowane i w 1978 roku wydano płytę Live. Osobiście, lubię sobie
tego albumu posłuchać od czasu do czasu. Moim skromnym zdaniem zespół całkiem
nieźle radzi sobie na żywo o czym jeszcze wspomnę później. Ale wracając do
końca lat siedemdziesiątych. Trasa się kończyła i trzeba było brać się za pracę
nad następną płytą. Zespół w tym celu wyruszył do Francji…
Niestety podczas pracy nad opisywanym tu albumem dochodziło między
muzykami do wielu kłótni i nieporozumień. Najbardziej iskrzyło pomiędzy założycielem
i liderem grupy Frankiem Bornemannem, a perkusistą grupy Jürgenem Rosenthalem. Jürgen począwszy od albumu Dawn był autorem
wszystkich tekstów zespołu. To między innymi na tym polu doszło między
wspomnianymi panami do nieporozumień. Bornemann twierdził, że teksty Rosenthala
nie nadają się do zaśpiewania, nie pasują do muzyki i jego koncepcji śpiewania.
Kolejnym problemem były nieporozumienia w temacie budowy studia nagraniowego w
Hanowerze, w którym zespół miał nagrywać kolejne płyty. Summa summarum materiał
na Silent Cries And Mighty Echoes został
dokończony w pośpiechu w Kolonii, ponieważ studio we Francji okazało się zbyt
drogie. Dodam jeszcze tylko, że niedługo po nagraniu tej płyty zespół opuścili Jürgen Rosenthal oraz
klawiszowiec Detlev Schmidtchen.
No dobrze. A jak wygląda płyta od strony muzycznej? Moim zdaniem wyśmienicie. Składający się z dwóch części, pierwszy utwór (na wydaniu kompaktowym rozbity na dwa oddzielne utwory) robi ogromne wrażenie. Mowa o Astral Entrance oraz Master Of Sensation. Znakomicie się uzupełniają.
Pamiętam bardzo dobrze jak pierwszy raz słuchałem tej płyty, wtedy z winyla. Poszła igła na rozbiegówkę, za chwilę pierwsze dźwięki i przez moment przeleciało mi przez głowę „Kurczę, wpieprzyli inną płytę do okładki Eloy”. Autentycznie, przez moment myślałem, że słucham Shine On You Crazy Diamond Floydów. Ale nie, podchodzę do gramofonu, a tam Eloy i pierwszy utwór Astral Entrance, w którym można się dosłownie zatracić. Przepiękne klawiszowe tła i wcale nie gorsza gitara. Nieco ponad trzy minutowe ciarki. Część krytyków oraz niektórzy słuchacze zarzucali grupie Eloy plagiat, krytykowali ten numer. Inni z kolei byli zachwyceni i twierdzili, że to bardzo dobre posunięcie, które świadczy o znakomitości zespołu.
Trzeba przyznać, że te nawiązania są bardzo duże, ale gdy Astral Entrance przechodzi w Master Of Sensation mamy już całkiem inną rzeczywistość. Tu od samego początku wita nas mocne uderzenie sekcji rytmicznej. Do tej dołączają po kolei kosmiczne klawisze i świetna gitara. Pojawia się śpiew Bornemanna. Utwór gna do przodu, jest z jajem, w sam raz na poranną pobudkę. Klawisze tworzą znakomitą kosmiczną atmosferę, no i ta praca basu dosłownie powala. To jest to, świetna melodia, emocje i znakomite wykonanie.
Dalej usłyszymy trwający niespełna piętnaście minut utwór zatytułowany The Apocalipse. Składa się z trzech części. Rozpoczyna się bardzo nastrojowo, na tle klawiszy śpiewa Bornemann. Dopiero w okolicach drugiej minuty pojawia znakomita sekcja rytmiczna. Ponownie usłyszymy kapitalne, kosmiczne klawisze, a gdy dołącza gitara, utwór dosłownie płynie. W tym utworze pojawia się kobiecy głos, który należy do Brigitte Witt. W początkowej fazie utworu Brigitte pojawia się nieśmiało. Dalej możemy już podziwiać jej wokalizy w całej krasie. Naprawdę świetnie to brzmi. Piętnaście minut mija jak z nut. Wyśmienity duet klawisze-gitara. Sam koniec to popis Schmidtchena.
No dobrze. A jak wygląda płyta od strony muzycznej? Moim zdaniem wyśmienicie. Składający się z dwóch części, pierwszy utwór (na wydaniu kompaktowym rozbity na dwa oddzielne utwory) robi ogromne wrażenie. Mowa o Astral Entrance oraz Master Of Sensation. Znakomicie się uzupełniają.
Pamiętam bardzo dobrze jak pierwszy raz słuchałem tej płyty, wtedy z winyla. Poszła igła na rozbiegówkę, za chwilę pierwsze dźwięki i przez moment przeleciało mi przez głowę „Kurczę, wpieprzyli inną płytę do okładki Eloy”. Autentycznie, przez moment myślałem, że słucham Shine On You Crazy Diamond Floydów. Ale nie, podchodzę do gramofonu, a tam Eloy i pierwszy utwór Astral Entrance, w którym można się dosłownie zatracić. Przepiękne klawiszowe tła i wcale nie gorsza gitara. Nieco ponad trzy minutowe ciarki. Część krytyków oraz niektórzy słuchacze zarzucali grupie Eloy plagiat, krytykowali ten numer. Inni z kolei byli zachwyceni i twierdzili, że to bardzo dobre posunięcie, które świadczy o znakomitości zespołu.
Trzeba przyznać, że te nawiązania są bardzo duże, ale gdy Astral Entrance przechodzi w Master Of Sensation mamy już całkiem inną rzeczywistość. Tu od samego początku wita nas mocne uderzenie sekcji rytmicznej. Do tej dołączają po kolei kosmiczne klawisze i świetna gitara. Pojawia się śpiew Bornemanna. Utwór gna do przodu, jest z jajem, w sam raz na poranną pobudkę. Klawisze tworzą znakomitą kosmiczną atmosferę, no i ta praca basu dosłownie powala. To jest to, świetna melodia, emocje i znakomite wykonanie.
Dalej usłyszymy trwający niespełna piętnaście minut utwór zatytułowany The Apocalipse. Składa się z trzech części. Rozpoczyna się bardzo nastrojowo, na tle klawiszy śpiewa Bornemann. Dopiero w okolicach drugiej minuty pojawia znakomita sekcja rytmiczna. Ponownie usłyszymy kapitalne, kosmiczne klawisze, a gdy dołącza gitara, utwór dosłownie płynie. W tym utworze pojawia się kobiecy głos, który należy do Brigitte Witt. W początkowej fazie utworu Brigitte pojawia się nieśmiało. Dalej możemy już podziwiać jej wokalizy w całej krasie. Naprawdę świetnie to brzmi. Piętnaście minut mija jak z nut. Wyśmienity duet klawisze-gitara. Sam koniec to popis Schmidtchena.
Pilot To Paradise. Tu ponownie od samego początku wita nas
kapitalny bas. Wtórują mu nie gorzej klawisze. Utwór jest niespokojny,
pulsujący, żywiołowy. Świetne organowe zagrania i bas, który cały czas
napędza ten utwór. Końcówka należy bardziej do gitary, która wygrywa dość
ciekawą partię.
De Labore Solis stanowi bardzo miły odpoczynek po wyrazistym poprzedniku. To spokojny numer. Delikatne klawisze, którym towarzyszy nastrojowa gitara, ładny bas i stonowany śpiew Franka.
De Labore Solis stanowi bardzo miły odpoczynek po wyrazistym poprzedniku. To spokojny numer. Delikatne klawisze, którym towarzyszy nastrojowa gitara, ładny bas i stonowany śpiew Franka.
Cały album zamyka utwór zatytułowany Mighty
Echoes. Bardzo miły i delikatny wstęp wygrywany (a jakże!) na klawiszach. Po
wejściu perkusji utwór na chwilę przyspiesza by za moment uspokoić się i w
miarowym, jednostajnym tempie płynąć dalej aż do samego końca.
Na wznowieniu kompaktowym znalazły się dwa dodatkowe utwory. Pierwszy z nich zatytułowany Child Migration jest utworem demo, który finalnie (w rozbudowanej wersji) znalazł się na kolejnej płycie grupy zatytułowanej Colours. Drugi z dodatków to Let The Sun Rise In My Brain, który nigdy nie został oficjalnie wydany. Jako całość może nie porywa, ale trzeba zwrócić uwagę na świetną partię fletu.
Album osiągnął dość duży sukces. Zaznaczył wyraźnie swoją obecność na niemieckiej liście przebojów (choć nie tylko niemieckiej) i stał się największym sukcesem komercyjnym grupy.
Dla mnie osobiście opisywany tu album to jedna z perełek w dyskografii Eloy, ale i jedna z ciekawszych płyt schyłku rocka progresywnego. Znakomite, dopracowane w niemal każdym szczególe utwory z kapitalnymi, kosmicznymi klawiszami i świetnymi partiami gitary. Nie ma tu niepotrzebnych dźwięków, dłużyzn czy zapychaczy. Album w szczególności powinien zachwycić miłośników space’owych klimatów. Polecam z całego serca.
PS. Wracam jeszcze na chwilkę do koncertu tego zespołu. Otóż miałem przyjemność uczestniczyć w takim wydarzeniu, a miało to miejsce w Berlinie w 2012 roku. Byłem pod wielkim wrażeniem. Doskonały koncert. Z resztą, zespół kontynuował trasę w roku następnym, a materiał z trasy znalazł się na koncertówce, wydanej w 2014 roku zatytułowanej Reincarnation On Stage.
Na wznowieniu kompaktowym znalazły się dwa dodatkowe utwory. Pierwszy z nich zatytułowany Child Migration jest utworem demo, który finalnie (w rozbudowanej wersji) znalazł się na kolejnej płycie grupy zatytułowanej Colours. Drugi z dodatków to Let The Sun Rise In My Brain, który nigdy nie został oficjalnie wydany. Jako całość może nie porywa, ale trzeba zwrócić uwagę na świetną partię fletu.
Album osiągnął dość duży sukces. Zaznaczył wyraźnie swoją obecność na niemieckiej liście przebojów (choć nie tylko niemieckiej) i stał się największym sukcesem komercyjnym grupy.
Dla mnie osobiście opisywany tu album to jedna z perełek w dyskografii Eloy, ale i jedna z ciekawszych płyt schyłku rocka progresywnego. Znakomite, dopracowane w niemal każdym szczególe utwory z kapitalnymi, kosmicznymi klawiszami i świetnymi partiami gitary. Nie ma tu niepotrzebnych dźwięków, dłużyzn czy zapychaczy. Album w szczególności powinien zachwycić miłośników space’owych klimatów. Polecam z całego serca.
PS. Wracam jeszcze na chwilkę do koncertu tego zespołu. Otóż miałem przyjemność uczestniczyć w takim wydarzeniu, a miało to miejsce w Berlinie w 2012 roku. Byłem pod wielkim wrażeniem. Doskonały koncert. Z resztą, zespół kontynuował trasę w roku następnym, a materiał z trasy znalazł się na koncertówce, wydanej w 2014 roku zatytułowanej Reincarnation On Stage.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz