- Vieux Corps De Vie D'ange
- L'étiole
- L'indien
- Tout'l Temps
- Vivre La Mort
- La Femme Ailée
Nowy rok, czas wrócić i
podzielić się kolejną porcją recenzji, wspomnień i muzycznych fascynacji.
Początki zespołu Pollen
to Kanada i rok 1972. To właśnie wtedy panowie Jacques Tom Rivest (śpiew, bas,
gitara akustyczna, klawisze) oraz gitarzysta Richard Lemoyne stwierdzili, że
chcieliby założyć zespół grający rocka progresywnego. W następnym roku do grupy dołączył Serge Courchesne (perkusja, wibrafon), który zasugerował
kolegom aby do zespołu zwerbować dwóch klawiszowców…
Ten plan nie doszedł
jednak do skutku. Co prawda znaleźli tych klawiszowców jednak na stałe z grupą
pozostał jedynie Claude „Mego” Lemay, który grał również na wibrafonie, flecie
i basie. Drugim klawiszowcem, który nie skorzystał z zaproszenia był Serge
Locat. Ten zdecydował, że dołączy do innej kanadyjskiej grupy, a mianowicie do
Harmonium.
Nazwa zespołu powstała
całkowicie przypadkowo. Otóż panowie z Pollen mieszkali razem w jednym domu.
Pewnego dnia siedząc w kuchni wpadł im w ręce słoiczek z pyłkiem (pollen)
kwiatowym. Zdecydowali, że to świetny pomysł na nazwę zespołu bo akurat inne pomysły
nie przychodziły im do głowy.
Pollen zaczął
koncertować od 1973 roku. Ich występom towarzyszyła spektakularna jak na tamte
czasy oprawa wizualna. W 1974 ich ówczesny manager Jean Bertrand, zorganizował
trasę koncertową wspólnie z brytyjską grupą Gentle Giant. Jednak właśnie w tym
czasie pojawił się problem. Z zespołu odszedł perkusista Serge Courchesne.
Pozostali członkowie zdecydowali, że w tej sytuacji i tak dokończą tę trasę.
Poradzili sobie bez perkusisty. Dopiero w 1975 roku dołączył do nich nowy
perkusista, którym był Sylvain Coutu.
Po kilku latach
wspólnego grania, wiosną 1976 roku zespół wydał w końcu swoją pierwszą płytę.
Jak się później okazało pierwszą i ostatnią. Wyruszyli nawet w trasę koncertową
aby promować nowy materiał, na której występowali razem z zespołem Caravan.
Przejdźmy w końcu do
muzyki zawartej na tym albumie.
Ją samą można zaliczyć
do proga symfonicznego. Instrumentem przewodnim niemal we wszystkich utworach
są klawisze. Już pierwsza pozycja to udowadnia. Niespokojne klawisze, w tle
szydercze śmiechy. Śpiew też niesie ze sobą sporo niepokoju. Dodam, że teksty
są śpiewane w języku francuskim, co dodaje dodatkowego smaczku. Znakomita współpraca
klawiszy i gitary, wzajemnie przeplatają się i przenikają. Mniej więcej w
połowie utworu następuje zwolnienie. Pojawia się fortepian oraz nieśmiało flet. Bardzo podoba mi się konstrukcja tego utworu. To tak jakby
zagubić się łódką na morzu, które początkowo jest wzburzone, złowieszcze by
później stać się przyjazne i spokojne. No i na sam koniec ten głos, który jakby
wołał o wybawienie. Świetny początek płyty.
Kolejny utwór,
zatytułowany L´étoile, rozpoczynają piękne gitary akustyczne i dźwięki fletu. Spokojna
ballada, która jako żywo wywołuje w mojej wyobraźni lato i piękną łąkę, na
której leży się po wcześniejszym spacerze. Dość charakterystyczne zagrania
gitary elektrycznej przypominające mi nieco grę Howe’a z Yes. Znakomite
klawiszowe tła, które pozwalają odprężyć się i marzyć. Proszę zwrócić uwagę na
śpiew, który jest mocno przejmujący i emocjonalny. Kapitalny utwór.
Stronę pierwszą wydania
winylowego zamyka piosenka zatytułowana L´indien. Tu ponownie od samego
początku mamy spokój i ciszę. Prym wiodą gitary akustyczne, w tle słyszymy
odgłosy ptaków. Piękna melodia i łagodny głos. W okolicach 2:30 pojawiają się
nieśmiało klawisze, które znakomicie uzupełniają gitary. Do tego dochodzi
jeszcze delikatny wibrafon. Jeżeli miałbym tę piosenkę porównywać do dokonań
innych zespołów to na myśl przychodzi mi twórczość wspomnianego już wcześniej
Harmonium. Przepiękna ballada.
Drugą stronę winyla rozpoczyna
utwór Tout’l Temps. No tu już od pierwszych sekund dominują klawisze
(przypominające klawesyn). Trzeba zwrócić tu uwagę na ciekawą i dość wyraźną
linię basu. Fajny, żywiołowy utwór, ale krótki, bo trwa niespełna trzy i
pół minuty.
Przedostatnia
propozycja z tego albumu to Vivre La Mort. Tu ponownie od samego początku mamy
klawisze (organy) i śpiew wokalisty. W tym utworze niezmiennie podoba mi się
praca perkusji. Niespokojny z
dreszczykiem. W okolicach 2:30 znika głos, pojawia się fajny organowy motyw do
którego po chwili dołącza znakomita gitara. Naprawdę po wyciszeniu wokali utwór
nabiera kolorytu i robi się arcyciekawy. Brawa dla gitary.
Album zamyka najdłuższy
utwór na płycie. Trwa on niemal dziesięć i pół minuty i nosi tytuł La Femme
Ailée czyli skrzydlata kobieta (a może uskrzydlona?). Wspaniały akustyczny
początek. Świetne partie gitar akustycznych i delikatny śpiew Rivesta. Dalej gitarom zaczynają towarzyszyć równie
delikatne partie klawiszy. W trzeciej minucie usłyszymy wiejący wiatr z którego
wyłaniają się dźwięki spokojnych gitar. W tle gra ze smakiem wibrafon, po czym
mamy istną galopadę. Utwór zrywa się do lotu. Oczyma wyobraźni widzimy tytułową
kobietę, która szybuje gdzieś na nieboskłonie. No ale później możemy tu usłyszeć także znakomity fragment z organami kościelnymi w roli głównej. Ten
złowieszczy moment przerywa galopująca perkusja, świetna gitara i kolejna
znakomita klawiszowa partia. Ależ się tu dużo dzieje. Koniec utworu to
symfoniczna kumulacja, aż ciarki lecą po plecach. Kapitalne zamknięcie płyty. To
mój zdecydowany faworyt tego albumu.
Pollen to w moim
odczuciu znakomita płyta. Tym bardziej ciekawa, że jedyna w dorobku tej grupy.
Panowie udowodnili, że znają się na rzeczy i mają wiele ciekawych pomysłów na
siebie. No właśnie, szkoda że nie rozwinęli skrzydeł i nie mogli nam
zaprezentować swojego talentu na kolejnych albumach. Mimo to pozostawili po
sobie świetną płytę. Quebec może być dumny. Polecam z całego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz