Kończy się nam kolejny
rok. Kiedy to zleciało? Pojęcia nie mam. Zauważyłem, że im człowiek starszy tym
ten czas szybciej ucieka. Ale może nie będę tu utyskiwał nad losem starca.
Rok 2015 to dla mnie
przede wszystkim rok kapitalnych koncertów. Większość z nich opisałem na blogu
(zapraszam do zakładki Na Żywo). Niewątpliwym i najważniejszym koncertem był
występ grupy Camel. Spełnienie marzeń i jeden z najważniejszych koncertów w moim
życiu (a widziałem ich sporo). To jedna z moich ulubionych grup. Twórczość
Andrew Latimera towarzyszy mi kilkadziesiąt lat i nie raz pomogła mi przetrwać
ciężkie chwile. Kolejnym spełnieniem marzeń był występ grupy SBB z Jerzym
Piotrowskim na bębnach. Klasa sama w sobie. Zrobiłem sobie małe finansowe podsumowanie
tych koncertów. Bilety plus przejazdy oraz noclegi kosztowały mnie nie małe
pieniądze. Oczywiście nie żałuję ani złotówki, jednak w 2016 muszę trochę
przyhamować.
No właśnie. Koncerty
pochłonęły większość mojego budżetu muzycznego w tym roku. Z tego powodu, choć
nie tylko, kupiłem jakoś wyjątkowo mało płyt. I chodzi mi tu głównie o nowości
bo uzupełnianie kolekcji albumami z lat 70-ych i 80-ych cały czas trwa. Jednak
kilka nowości znalazło się u mnie na półkach. Tak jak w zeszłym roku nie będę
się bawił w ustawianie od najlepszego do najgorszego. Wymieniam po prostu
te które zrobiły na mnie najlepsze
wrażenie. Zaczynamy.
Steven Wilson – Hand.
Cannot. Erase.

Riverside - Love, Fear And The Time Machine

Ellesmere - Les Châteaux De La Loire

Homunculus Res - Come
Si Diventa Ciò Che Si Era
To grupa z Włoch. Tu
również jak u poprzedniczki album zwrócił moją uwagę dzięki okładce. Po
wysłuchaniu materiału zawartego na tym krążku okazało się, że panowie grają
znakomity prog mocno przesiąknięty sceną Canterbury. Jeżeli miałbym (choć tego
nie lubię) porównywać ich twórczość do innych zasłużonych kapel to słychać tu
trochę Picchio Dal Pozzo, trochę Soft Machine, szczyptę Caravan i może jeszcze
Le Orme. Znakomita płyta.
Anna Von Hausswolff -
The Miracolous

Equal Stones - Hands of a Murderer
Absolutna
świeżynka wydania dosłownie kilka dni temu. Za tym projektem stoi holenderski
twórca, który nazywa się Amandus Schaap. Muzyka zawarta na tym wydawnictwie to
ambient, ale jest on niezwykle mroczny i przerażający. Na albumie znalazło się
kilku gości. Usłyszymy tu świetne partie fortepianowe, które nieco rozjaśniają
te mroczne dźwięki. Naprawdę warto zapoznać się z tym materiałem. Ostrzegam
jednak, że muzyka jest dołująca i naprawdę trzeba mieć wyczucie czasowe, kiedy
ów materiału słuchać.
Death Star – Becoming
Ten album to bezpośrednie nawiązanie do tego wyżej. Dlaczego? Otóż Death Star to inny twór tego samego człowieka, który zwie się Amandus Schaap. Jeśli chodzi o samą muzykę to niemal siostra bliźniacza opisanej wyżej. Mrok, przygnębienie, ciemność.
Zbigniew Wodecki with Mitch & Mitch Orchestra and Choir - 1976: A Space Odyssey

Magma - Slag Tanz
Tego zespołu chyba nie trzeba przedstawiać. Twórcy gatunku muzycznego zwanego zeuhl. Znakomici przedstawiciele rocka progresywnego i jazz-rocka. Slag Tanz to chyba nie do końca album (choć oficjalnie za taki jest uważany), raczej bliżej mu do EP-ki. Cały materiał zawarty na tym krążku trwa bowiem nico ponad dwadzieścia minut. Slag Tanz to znakomita suita w której odnajdziemy wszystko to co w Magmie najlepsze czyli prog, jazz, awangarda czy muzyka klasyczna (wokale). Dla fanów zespołu pozycja obowiązkowa.
Co jeszcze zaciekawiło mnie w 2015 roku jeśli chodzi o płyty?
TOTO – XIV
Odkąd sięgnę
pamięcią zawsze lubiłem ten zespół. Grupa znakomitych muzyków, utalentowanych i
bardzo cenionych w środowisku muzycznym. Jak to często bywa, raz wydawali
znakomite płyty innym razem trochę słabsze. Jednak zawsze trzymali poziom. Nie
inaczej jest na tym albumie. Świetne kompozycje, żywiołowość ale i piękne
ballady. Gdy usłyszałem część utworów z tej płyty na czerwcowym koncercie
utwierdziłem się w przekonaniu, że to fantastyczna kapela. Orphan live
dosłownie mnie powalił. Naprawdę dobra płyta. No i Joseph Williams przy
mikrofonie daje sobie fantastycznie radę.
Seal – 7
Niech się Czytelnik nie dziwi. Bardzo lubię Seala i jego głos. Pamiętam jak dziś gdy pod
koniec 1990 lub na samym początku 1991 roku kupiłem sobie (jeszcze wtedy na
kasecie) jego debiut. I pamiętam równie dobrze jakie duże wrażenie na mnie
zrobiła ta płyta. Może kiedyś opisze ją na blogu. Ale wracając do Siódemki
muszę powiedzieć, że właśnie przy pierwszym przesłuchaniu tej płyty poczułem
się jak wtedy te dwadzieścia pięć lat temu. Oczywiście dziś muzyka brzmi trochę
inaczej, jednak duet Seal – Horn zrobił znakomitą robotę. Są tu co prawda ze
dwa, no może trzy utwory które ocierają się o kicz i dyskotekę, ale reszta jest
znakomita. Wielki pozytyw.
Justin Bell - Pillars Of Eternity
Na sam koniec pewne zaskoczenie. Otóż jest to muzyka z gry komputerowej. Muzyka, która powaliła mnie od pierwszych dźwięków. Zaliczyłem przy niej taki flashback że jest to nie do opisania. Kto pamięta takie gry jak Baldur’s Gate czy Icewind Dale? No właśnie. Pamiętam jak w 1999 zagrałem pierwszy raz w Baldura. I pamiętam muzykę z tegoż, która tworzyła taki klimat że hej. Kolejne ścieżki z kolejnej części jak i z Icewindów były jeszcze lepsze i jeszcze bardziej klimatyczne. Justin Bell znakomicie nawiązuje do mistrzów gatunku jakimi byli Michael Hoenig czy Jeremy Soul. Znakomita pozycja.
Miej więcej tak wygląda moja lista płyt 2015. Oczywiście jak każde, także to zestawienie jest subiektywne. I jak każdego roku ogromnie żałuję, że nie dotarłem do całej masy zapewne kapitalnych płyt.
Niestety przeżyłem w tym roku także sporo rozczarowań. Jednym z takich rozczarowań była płyta jednego z moich ulubionych gitarzystów, a mianowicie Steve’a Hacketta. No nie mogę się przemóc do materiału z płyty Wolflight. Mam wrażenie, że to już wszystko było. Naczytałem się pochlebnych recenzji na temat tego albumu, ale sam nijak nie dostrzegam jego doskonałości.
Drugim takim rozczarowaniem była płyta drugiego z braci Hackett, mianowicie Johna. Jego album Another Life jest strasznie nudny i przewidywalny. Bardzo się ucieszyłem z wiadomości o jego nowej płycie. Jednak jak już wspomniałem ta niczym mnie nie zaskoczyła. Szkoda.
Następnym rozczarowaniem jest album zatytułowany Elysium znakomitego muzyka, którym niewątpliwie jest Al Di Meola. Strasznie mnie wynudził ten materiał. Utwory są bardzo podobne do siebie, wszystko brzmi jednakowo i w efekcie ciągnie się jak flaki z olejem.
Nic to, takich rozczarowań było jeszcze bardzo wiele, ale czy warto o tym wspominać? Lepiej skoncentrować się na tym co dobre.
Niestety przeżyłem w tym roku także sporo rozczarowań. Jednym z takich rozczarowań była płyta jednego z moich ulubionych gitarzystów, a mianowicie Steve’a Hacketta. No nie mogę się przemóc do materiału z płyty Wolflight. Mam wrażenie, że to już wszystko było. Naczytałem się pochlebnych recenzji na temat tego albumu, ale sam nijak nie dostrzegam jego doskonałości.
Drugim takim rozczarowaniem była płyta drugiego z braci Hackett, mianowicie Johna. Jego album Another Life jest strasznie nudny i przewidywalny. Bardzo się ucieszyłem z wiadomości o jego nowej płycie. Jednak jak już wspomniałem ta niczym mnie nie zaskoczyła. Szkoda.
Następnym rozczarowaniem jest album zatytułowany Elysium znakomitego muzyka, którym niewątpliwie jest Al Di Meola. Strasznie mnie wynudził ten materiał. Utwory są bardzo podobne do siebie, wszystko brzmi jednakowo i w efekcie ciągnie się jak flaki z olejem.
Nic to, takich rozczarowań było jeszcze bardzo wiele, ale czy warto o tym wspominać? Lepiej skoncentrować się na tym co dobre.
Od 2016 roku oczekuję wielu nowych, dobrych albumów. Z utęsknieniem czekam na nowe dzieło Davida Bowie. Płytę już zamówiłem, teraz tylko uzbroić się w cierpliwość. Czekam także na EP-kę Stevena Wilsona, która także będzie miała premierę w najbliższych tygodniach. Co poza tym? Czas pokaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz