- Crazy
- Electric Blue
- My Obsession
- Man Of Colours
- Heartbreak Kid
- The Kingdom
- Nothing Too Serious
- Girl In The Moon
- Anybody's War
- Sunrise
Z cyklu
„Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Zostańmy
jeszcze na chwilę w latach osiemdziesiątych. Skoro za oknem wieje, jest zimno i
ciemno, to czemu by sobie lata nie przypomnieć. Właśnie ta płyta lato mi
przypomina. Jest w całości australijska, na plażę (nie zawaloną ludźmi) i
kojarzy się z morzem. Dodatkowo to właśnie na tym albumie znajduje się
przepiękna ballada. Na blogu opisywałem już album grupy Fashion z którego
pochodzi inne balladowe cudo zatytułowane You In The Night. Właśnie. Na Man Of
Colours znajduje się kolejne takie cudo od którego nie mogę się uwolnić przez
ponad 25 lat…
To album
którego szukałem całymi latami i zdobyć go nie mogłem. Jeżeli już się pojawiał
to ceny miał zaporowe. W końcu na początku lat dziewięćdziesiątych będąc na
jakichś wczasach, wpadł mi w ręce używany winyl. Radość była ogromna. Po
powrocie do domu okazało się, że płyta smaży niemiłosiernie na stronie
pierwszej i nici ze słuchania. Dopiero gdzieś dwa lata później zdobyłem kompakt.
Początki
zespołu to rok 1977. To wtedy w Sydney Iva Davies wraz z kolegą Keithem Welshem
zakładają zespół Flowers. Z początku ich repertuar ograniczał się do odgrywania
utworów takich zespołów i wykonawców jak Roxy Music, David Bowie, Lou Reed czy
Brian Eno. Po zmianach w składzie i podpisaniu kontraktu z Regular Records w
1980 roku grupa wydaje swój pierwszy album zatytułowany Icehouse. Spotkał się
on z wielkim uznaniem w Australii i Nowej Zelandii gdzie pokrył się platyną. Na
początku 1981 roku zespół podpisał kontrakt z wytwórnią Chrysalis aby móc
wydawać płyty w Stanach, Europie i Japonii. Musieli jednak zmienić nazwę
zespołu ponieważ istniała już szkocka grupa, która nazywała się właśnie
Flowers. Wybór padł więc na tytuł ich pierwszej płyty. Od tej pory zespól
nazywał się Icehouse.
Man Of
Colours to piąty album w ich dorobku, który jak się okazało stał się najlepszym
albumem w ich dyskografii. Dla mnie ta płyta to taki Greatest Hits. Kapitalny
zbiór pop-rockowych piosenek z których każdy wybierze coś dla siebie.
Album
rozpoczyna piosenka Crazy, która była pierwszym singlem promującym tę płytę. Fajna
gitara na sam początek, przypominająca nieco dokonania zespołu Simple Minds. Piosenka
ma fajną melodię i bardzo ciekawy tekst opowiadający o chłopaku, który dziwi
się, że dziewczyna wybrała właśnie jego. Podmiot liryczny mówi do niej, że musi
być szalona, że bierze sobie takiego biedaka. Czyż tekst nie jest aktualny do
dziś? No właśnie, która dziewczyna w dzisiejszych czasach chciała by mieć
faceta „dziada”? Kiedyś na randki się
chodziło, dziś się jeździ. Ale co mnie to. Piosenka dotarła na australijskiej
liście przebojów do miejsca drugiego, na wyspach trafiła do Top 40, a w Stanach
najwyżej dotarła do miejsca 10. Do tej piosenki powstały dwa teledyski. Jeden
na rynek australijski, drugi na amerykański. Fajne otwarcie płyty.
Kolejny
kawałek to ich największy przebój, który zatytułowany jest Electric Dreams. Piosenkę
napisali lider zespołu Iva Davies oraz połowa duetu Hall & Oates, John
Oates. Świetny numer. Tu z kolei chłopak marzy o miłości do dziewczyny, która
jego zdaniem jest niemożliwa. Po prostu uważa, że nie ma najmniejszych szans. Wyczytałem
kiedyś w sieci, że ten numer może kojarzyć się z programem dla dużych chłopców
pod tym samym tytułem, który emitowany był w latach osiemdziesiątych. No, może i tak, co ja tam wiem. Pamiętam ten program. Oglądałem go kiedyś z kasety VHS. Odcinek poświęcony był pewnej
ostrej aktorce… yyyy, taaaakk. Wróćmy do płyty.
Co jeszcze
odnajdziemy na tym krążku? Fajną My Obsession, która była trzecim singlem z tej
płyty, opowiadająca o obawach człowieka wkraczającego w wiek średni. Jest też świetny,
w stylu dokonań Billy’ego Idola, utwór zatytułowany Nothing Too Sirious.
No ale
mamy tu przede wszystkim wspomnianą już na początku przepiękną balladę. To
piosenka tytułowa. Pamiętam, że pierwszy raz usłyszałem ją bodaj w 1988 roku w
Trójce, ale nie mogę sobie przypomnieć w czyjej audycji. Nie pamiętam czy
puścił to wtedy Kaczkowski czy Beksiński. Bo na liście Niedźwieckiego nie było
chyba żadnej ich piosenki. No nieważne, ale byłem pod ogromnym wrażeniem.
Przepiękny wyciskacz łez. Niesamowity klimat tego utworu który tworzą cudownej
urody klawisze i przepiękne partie grane na rożku angielskim. Dla mnie
osobiście to jedna z najpiękniejszych ballad lat osiemdziesiątych. Piosenka
była czwartym singlem promującym tę płytę i (o zgrozo!) nie powtórzyła sukcesu
wcześniejszych singli (28 miejsce). Powstał do tego utworu ciekawy teledysk,
którego pomysłodawczynią była Matka Ivy, a jego Ojciec zagrał w nim główną
rolę. Jak wspomniałem wcześniej dla mnie to jeden z najpiękniejszych utworów
lat osiemdziesiątych (oczywiście chodzi o popowe poletko).
Zaraz po
tym utworze na płycie odnajdziemy jeszcze wspaniały utwór Heartbreak Kid.
Kapitalne westernowskie romansidło (tekst), znakomite klawiszowe tła, świetna
gitara i ładny bas. Czuć tu bardzo mocno lata osiemdziesiąte. Zawsze ten
kawałek kojarzył mi się z jazdą kabrioletem przez bezkresne amerykańskie pustynie
i równiny, dookoła góry i wąwozy, jest piekielnie gorąco, tylko ja i wiatr we
włosach.
Bardzo
lubię jeszcze następny utwór The Kingdom. Znowu znakomite klawiszowe tła, to tu
to tam odzywa się piękna gitara. Tu ponownie jazda samochodem, ale tym razem terenowym
i po plaży. To co kocham w tym utworze to piękne fragmenty grane na bezprogowym
basie. Są na płycie i trochę słabsze numery jak chociażby nijakie Girl In The
Moon czy Anybody’s War. Jednak na sam koniec podstawowego materiału usłyszymy
jeszcze utwór Sunrise. To świetny nastrojowy kawałek, który bardzo ładnie
zamyka ten album.
Na krążku
wydanym w 1987 roku znalazły się jeszcze dwa bonusy. Te bonusy to miksy
piosenki Crazy. Na uwagę zasługuje drugi z nich zatytułowany Crazy Midnight
Mix. Piękna wersja, spokojniejsza z klawiszami w roli głównej.
Jak już
wspominałem płyta odniosła wielki sukces nie tylko w rodzimej Australii w
której sprzedało się około miliona egzemplarzy, ale i na całym świecie. Niestety to był zenit możliwości zespołu.
Później już nie powtórzyli tego sukcesu. Szkoda, bo Davis był dobrym
kompozytorem i miał świetny głos. I
mimo, że upłynęło niemal trzydzieści lat od wydania tego albumu to piosenki
nadal znakomicie brzmią i smakują. Mam to tej płyty ogromny sentyment. Pewnie
też przez to, że polowałem na nią kilka lat. Z tego co się orientuję i dziś nie
łatwo ją kupić. W szczególności pierwsze wydanie jest trudne do zdobycia. Można
co prawda dostać bez problemu dwupłytowe wznowienie, które wyszło kilka lat
temu, ale cena jest śmiesznie wysoka. Dla miłośników pop-rocka lat
osiemdziesiątych album jest jak znalazł. No i jest na nim ta przepiękna
ballada. Dziś trudno o takie piosenki. Polecam.
Bardzo ładnie napisałeś o tym albumie. I album i tytułowy album znalazły się u mnie w TOP40. Tyle na szybko, bo przypadkowo znalazłem Twój blog. Obiecuję zaglądać ale przy okazji może wzajemna reklama. Będę wdzięczny za reklamę moich dwóch blogów na Twoim, blogu o The Beatles (http://fab4-thebeatles.blogspot.com/) oraz MOJ TOP WSZECH CZASÓW (http://mojtopwszechczasow.blogspot.com/)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńJeden z Twoich blogów zareklamuję z wielką chęcią. Będzie to blog MÓJ TOP WSZECH CZASÓW.
Dlaczego tylko ten? Za Beatlesami nigdy nie przepadałem i byłbym hipokrytą reklamując coś czego po prostu nie lubię.
By być fair wobec Czytelników zlikwiduj weryfikację komentarzy. I tak zawsze masz możliwość wyrzucenia tych niechcianych ale myślę, że warto zostawiać każdy.
OdpowiedzUsuńTwój wpis jest dowodem na to dlaczego weryfikuję komentarze.
UsuńPo pierwsze to mój blog i pozwolisz, że będę na nim robił to na co mam ochotę, a nie to co ktoś mi nakazuje.
Dwa. Niemal codziennie zalewa mnie fala przeróżnych reklam. Poprzez mojego bloga inni próbują się pokazać i zareklamować. Uważasz, że to jest fair? Ja nie. Jeszcze gdyby to było związane stricte z muzyką to mógłbym pomyśleć, ale rur, tapet, dywanów i wielu innych stron reklamował nie będę.
Ok, Twój blog, nie reaguj tak nerwowo (skąd pomysł o nakazie???). Nieważne. Chodziło mi bardziej o to, że czasem ktoś może się z Twoją oceną nie zgadzać, wytykać błędy, coś uzupełniać. Znajdziesz w tzw. brytyjskim 'abecadle' bloga, że po prostu nie wypada cenzorować blogów, skoro odważamy się jawnie publikować swoje zdania, opinie itd. Mam tak na swoich blogach i po prostu odpisuję, reaguję na nie ale nigdy nie weryfikuję. A reklam tego co napisałeś specjalnie nie otrzymuję, czasem jakieś odtwarzacze mp3. Zresztą mam dziesiątki komentarzy dziennie, nie wszystkie czytam na bieżąco. Przyzwyczaiłem czytelników, że w jakichś istotnych sprawach, pytania np, kierują się do mnie mailem.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo zobacz, wszystkie Twoje wpisy jakoś się ukazały i nikt ich nie ocenzurował. Przepraszam Cię za mój ton, ale nie lubię jak mnie ktoś próbuje pouczać i mówić co wypada, a czego nie wypada robić. Trochę to jest niepoważne.
UsuńA gdybyś poszperał po blogu zauważyłbyś, ze ukazują się komentarze, w których Czytelnik udowadnia mi że jestem głuchy i pomyliłem instrumenty. I co? Nie, nie ocenzurowałem go, jeszcze mu podziękowałem.Tak więc Twoje zarzuty są kompletnie nietrafione.
Kończmy te rozważania bo zamiast o muzyce rozmawiamy o sprawach administracyjnych.
No i liczę na Twój rewanż i odnośnik do mojego bloga znajdzie się również na Twojej stronie. Pozdrawiam
Dziwny jesteś facet. Gościu pisze Ci uprzejmie, zwyczajnie, na poziomie, tak jak różnią się poziomem jego blogi i Twój (na czyją korzyść zorientuj się z kontekstu tej wiadomości). "Kompletnie nie trafione". Przeczytaj mimo wszystko ze zrozumieniem jego tekst. Nie napisał, że możesz ukrywać czy kasować czyjeś wpisy, tylko zwyczajnie, że lepiej byłoby niecenzurować wypowiedzi. Masz prawo to robić i zgoda, mogłeś to napisać uprzejmiej, zwyczajnie, w tonacji zgodnej z jego listem. Argument, że gdzieś kiedyś zamieściłeś jakąś krytyczną uwagę rozbroił mnie, bo facet wspomina Ci, że przypadkiem znalazł Twój blog. Po menu bocznym widać, że trochę Twoich wpisów jest. Skąd ktokolwiek może wiedzieć, czy nie cenzurowałeś inne wypowiedzi, choć wierzę Ci, że tak nie jest. Każda krytyka wzbogaca przecież dyskusję. Nawet gdy jest niemerytoryczna, niemiła, idiotyczna, to zawsze można się do niej ustosunkować. Czytam czasami Twój blog, zazwyczaj nie komentuję ale postanowiłam to zrobić przy okazji właśnie Icehouse.
OdpowiedzUsuńDziwny to Ty jesteś. Jak sam piszesz czytasz czasami wpisy na tym blogu, ale pierwszy komentarz jaki zostawiasz to ten który obsrywa jego właściciela. Bo skoro jest taki słaby (tu bym się nie zgodził) w porównaniu z tymi drugimi blogami, to po co tu wchodzisz.
UsuńI Szymon zareagował prawidłowo. Jak czytam, na pierwszy post Ryszarda odpowiedział bardzo grzecznie. Podziękował i napisał, że z chęcią dołączy jeden z jego blogów do ulubionych. Zdecydowanie zareagował natomiast przy próbach Ryszarda, który sugeruje mu co powinien robić na swoim blogu. I tu się z Szymonem zgadzam, to jego blog i niech robi co chce. Dla mnie blogi Ryszarda są kompletnie nieczytelne, masa świecidełek, linków, odnośników w których nijak się odnaleźć nie można. Ale nie przyszło by mi do głowy aby sugerować mu jak ma prowadzić swojego bloga. Tyle i aż tyle.
Tak, ja też za swój egzemplarz zapłaciłem niemało, ale warto było :) Stoczyłem o niego dość zacięty bój. Płyta ta nie pojawia się zbyt często na aukcjach, więc decyzja była prosta. Teraz albo nigdy. No i udało się. Szczęście tego dnia było po mojej stronie :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Płyty Icehouse trzymają cenę jak płyty Budgie. No ale co my miłośnicy i kolekcjonerzy muzyki możemy na to poradzić? Płacz i płać. Dlatego lubię robić zakupy płytowe w Stanach. Tam chadzając po całej masie sklepików z płytami można niezłe perełki za dolca lub dwa wyłowić.
Usuń