- The Bandsman
- Laughter Lane
- Loveless Time
- Dawn
- Movin' On
Dziś Szwajcaria. To
płyta, którą wiele lat temu polecił mi kolega. Pewnego razu zaprosił mnie do
siebie i włączył ten właśnie album. Po wysłuchaniu byłem zachwycony i zarazem
ogromnie zdziwiony. Dlaczego? Otóż zachodziłem w głowę jak progresywny zespół
może nagrać takie utwory bez użycia instrumentów klawiszowych i gitary
elektrycznej. Okazało się że może, a do tego materiał zawarty na tym krążku
naprawdę robi wrażenie. Przez długi czas poszukiwałem tej płyty. W końcu udało się
ją zakupić (o ile dobrze pamiętam) w Berlinie, na jakiejś giełdzie winylowej…
Movin’ On jest drugim
albumem w dyskografii tej szwajcarskiej grupy i w moim odczuciu najlepszym. W
nagraniu tej płyty wzięło udział czterech znakomitych muzyków. Fritz Hauser
(perkusja, wibrafon, instrumenty perkusyjne), Marco Cerletti (bas,
dwunastostrunowa gitara akustyczna, głos), Andreas Grieder (flet, saksofon
altowy, tamburyn, głos) oraz Roland Frei (giata akustyczna, saksofon tenorowy,
główny głos). Nagrań dokonano w maju 1977 roku w Sinus Studio w Bernie.
OK. Przejdźmy do
muzyki. Na stronie pierwszej znalazły się cztery utwory, na drugiej ponad
dwudziestominutowy gigant.
Album otwiera utwór
zatytułowany The Bandsman. Kapitalna akustyczna gitara na początek, która
fantastycznie rozpędza ten kawałek. Po chwili dołącza flet i wyśmienita
perkusja. Dalej utwór zwalnia, jednak nadal prowadzony jest przez gitarę akustyczną.
Zaczyna śpiewać Frei. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się jego głos, jest
ciepły, sympatyczny i nie drażni. Trzeba tu pochwalić basistę. Chłop
odwala tu kawał dobrej roboty. Jedziemy dalej, wchodzi saksofon, utwór jakby
trochę jazzuje. To naprawdę fantastyczna muzyka z przyjemnym balladowym
zakończeniem.
Laughter Lane. Początek
to ponownie piękna gitara akustyczna, cudnej urody, wręcz baśniowy flet i
wibrafon, który dodaje całą masę uroku. No i wspaniały głos Rolanda. Ta początkowa współpraca gitary i
wibrafonu powoduje, że jestem w innym świecie. Z dala od codziennych problemów
i trosk. Chwilę później fajne przyspieszenie, ale trwa ono bardzo krótko. W
okolicach trzeciej minuty gitara akustyczna przyspiesza, uderzenie bębnów i
wchodzą saksofony. Kapitalna współpraca tych instrumentów, szkoda jedynie, że
tak krótko.
Przechodzimy do utworu
numer trzy. Ten nosi tytuł
Loveless Time. Ponownie od samego początku spokojna
atmosfera. Tu brzdąknie gitara, tam odezwie się flet. Do tego znakomity,
delikatny śpiew Rolanda. W okolicy drugiej minuty utwór przyspiesza za sprawą
wyśmienitej perkusji i saksofonu. Taki stan rzeczy nie trwa długo bo po
kilkudziesięciu sekundach tempo spada, a do głosu dochodzą gitara akustyczna flet
i wibrafon. Mamy baśniowy fragment. Dalej mięsisty bas, troszeczkę w stylu
Chrisa Squire z Yes. Kolejna cudna piosenka.
Koniec pierwszej strony
to trwający niemal osiem minut utwór instrumentalny zatytułowany Dawn. No tutaj
usłyszymy inne klimaty od tych, które mogliśmy słuchać do tej pory. Wibrafon na
dzień dobry, który wprowadza dość niespokojną atmosferę. Pojawiają się
przeróżne dźwięki generowane przez flet, saksofony i bas, które również
wprowadzają klimat wyjęty niczym z horroru. To niesamowite jaki efekt można
uzyskać z połączenia wibrafonu, fletu, basu, który równomiernie pulsuje,
saksofonu i różnego rodzaju przeszkadzajek. Na a później wcale nie gorsza
perkusja. Utwór posiada klimat od którego nijak uwolnić się nie idzie. Miłośnicy
twórczości wczesnego King Crimson powinni być zadowoleni.
Całą drugą stronę
winylowego wydania zajmuje utwór tytułowy. To ile oraz co się tu dzieje naprawdę
jest trudne do opisania. Takich gigantów po prostu należy słuchać i to
wielokrotnie. Za każdym razem odnajduje się tu bowiem przeróżne smaczki. Te
wszystkie pomysły, zmiany tempa robią ogromne wrażenie. Zespół zawarł tu całą
paletę dźwięków, które kapitalnie ze sobą współgrają tworząc niesamowity
muzyczny obraz. Zdecydowany, galopujący wręcz początek. Znakomity bas,
szalejący flet i genialne blachy. Z tego miejsca ogromne brawa dla sekcji
rytmicznej. Do tego dźwięki gitary (brzmi jak elektryczna!). Po prawie czterech
minutach utwór zdecydowanie słabnie, wchodzą przepiękne wokalizy wszystkich
członków zespołu. Jednak to Frei wysuwa się na czoło i jest tym głosem dominującym. Bas znakomicie pracuje,
powodując że utwór po raz kolejny przyspiesza. I ponownie mamy bas, perkusję i
świetny flet w rolach głównych. Od ósmej minuty śpiew Rolanda na tle spokojnej sekcji rytmicznej. Dalej świetny flet plus brudny bas, które dają znakomity
efekt. Od trzynastej minuty plumkająca gitara, świetne głosy panów z Circus, baśniowy
flet i piękne blachy. Pod koniec znakomita współpraca fletu basu i wibrafonu,
która to współpraca tworzy fantastyczny, skoczny fragment. No, a już na sam
koniec popisy saksofonów. Jak napisałem wyżej, choćby przyszło tysiąc atletów to... nie da się tego oddać słowami. Ale co a tutaj… Dziś są takie możliwości techniczne
(co ma swoje złe, ale i dobre strony), że wystarczy zajrzeć na pewne strony by
samemu odsłuchać danego utworu. Movin’ On to orgia dźwięków. Już wiem jak mógł
się czuć Markiz de Sade na jednej ze swoich legendarnych „imprez” ;-)
Co można napisać o tym
albumie? To płyta która rośnie z każdym następnym utworem. Po dość delikatnym,
ale wyśmienitym początku muzyka robi się coraz bardziej mięsista,
eksperymentalna, w pełni progowa aż do kumulacji w postaci utworu tytułowego.
Ten to kapitalna mieszanka. Dla miłośników szukania odniesień mogę napisać, że
w muzyce Circus słychać echa Gentle Giant, King Crimson, Van der Graaf
Generator, ciut Yes oraz szczyptę sceny Canterbury. I nie jest to bezmyślne
kopiowanie. Circus porusza się jedynie w klimatach tych zespołów umiejętnie
łącząc poszczególne dźwięki.
To nieco zapomniana płyta, ale godna uwagi. W moim
odczuciu to klejnot, który warto posiadać w swoich zbiorach. Cóż, nie są to
tanie wydania (zarówno LP jak i CD), ale naprawdę warto wydać te pieniądze gdyż
będzie to dobra inwestycja.
Pięknie piszesz. Mam dla Ciebie kolejną płytę do recenzji. To moja ukochana płyta, bardzo wiekowa:As Your Mind Flies By zespołu Rare Bird.
OdpowiedzUsuńCudowna muzyka,wypracowana, co ciekawe bez gitary solowej.Progresywność tej muzy jest czystej wody. szkoda że nie grali dłużej. Pozdrawiam. Piotr
Znam i podzielam zdanie o świetności tego albumu. Kiedyś pewnie o nim skrobnę dwa zdania ;-)
UsuńMovin'On poznałem na początku lat dziewięćdziesiątych. Od tamtego czasu uważam tę płytę za swój nr 1. Dziękuję za wspaniały i dokładny opis tej fenomenalnej muzyki. Pozdrawiam, Marek.
OdpowiedzUsuńDzięki Marku za przypomnienie i wpis. Muszę odpalić sobie ten album ponieważ ostatni raz słuchałem go gdy o nim pisałem. Jak widać było to ponad trzy lata temu.
UsuńHej. Poszukuję płyty White Duck In Season z 1972r. Bardzo mi zależy mam wspomnienia z tamtych lat a dopiero teraz odkryłem co Roman Ważko nadawał w Trójce a ja nagrałem na szpulowym Grundigu.
OdpowiedzUsuń