- Morpheus
- 12 Tone Nostalgia
- Song For Witches
Robiąc porządki w
zapomnianej szafce natknąłem się na ten właśnie album. Przegrałem go sobie od kolegi,
który kilka lat temu pożyczył mi kompakt. Miałem ten album już wcześniej na
winylu, jednak na stronie drugiej widnieje rysa, przez którą komfort słuchania
dalece odbiega od stanu satysfakcji. Przegrywany CDek pozostał co mnie bardzo
cieszy. Raz, że mogę tej płyty wysłuchać w całości, dwa, kompakt zawiera dodatkowy
utwór o którym tu tylko wspomnę na sam koniec. Jedziemy…
Dunkan urodził się w
Leeds w Anglii, jednak jako młody chłopak przeprowadził się wraz z rodzicami do
Johannesburga w RPA. Tam zainteresował się instrumentami klawiszowymi, a efekt
jego pracy możemy wysłuchać właśnie na tym albumie. To znakomite progresywne
granie w którym jako żywo możemy doszukać się odniesień do takich tuzów jak Keith
Emerson, Rick Wakeman czy Patrick Moraz.
W nagraniu tej płyty
udział wzięło jedynie trzech facetów. Oczywiście Duncan, jego brat Gordon,
który zagrał tu na fortepianach i skrzypcach oraz perkusista Mike Gray. Na
albumie znalazły się trzy pozycje.
Stronę pierwszą otwiera
utwór zatytułowany Morpheus. To w tym
utworze usłyszymy większość partii śpiewanych na całym tym albumie. Przyznam
szczerze, że głos Duncana nie porywa jakoś szczególnie, jednak tragedii nie ma
i można przymknąć oko na pewne niedociągnięcia. Od pierwszych sekund atakują
nas organy Hammonda, syntezatory i fantastyczny fortepian. Całość wyśmienicie
napędza perkusja. No i chwilę później pojawia się rzeczony głos Duncana. Jak
pisałem nie razi, nie fałszuje jednak nie do końca mi odpowiada. Cały utwór to
świetne melodie i odniesienia do wielu stylów muzycznych. Usłyszymy tu zarówno
dźwięki bluesowe, jazzowe czy w końcu rockowe. Wszystko to połączone jest z
ogromnym smakiem i wyczuciem. Co jeszcze? Ciekawe zmiany tempa (w większej
części utwór jednak galopuje) i wiele pomysłów. Jak wspomniałem na początku
cały urok tego utworu to Hammondy kapitalnie współpracujące z fortepianem. Mocny,
trwający ponad jedenaście minut początek płyty.
Na stronie pierwszej
czarnego wydania znalazł się jeszcze jeden utwór. 12 Tone Nostalgia bo taki
nosi on tytuł w rzeczy samej rozpoczyna się nostalgicznie. To kompozycja w
całości instrumentalna. Na początek świetne organy i ponownie fortepian wprowadzające
element zadumy i skupienia. Słychać tu wyraźnie echa Bacha i ELP. W dalszej
części w całości dominuje Mackay i jego Hammond oraz syntezatorowe wariacje.
Plus oczywiście znakomita perkusja. Gdzieś na chwilkę pojawiają się skrzypce
drugiego z braci Mackay. Świetne symfoniczne zakończenie.
Stronę drugą wypełnia w
całości trwający niemal dwadzieścia minut gigant zatytułowany Song For Witches. Utwór rozpoczynają odgłosy
burzy. Walą pioruny, leje deszcz i mocno wieje. Wchodzą klawisze. Dość złowrogi
syntezatorowy początek przechodzi w organową psychodeliczną część. Ta, kilka
minut później utwór przeradza się i mamy kapitalny jazzowy fragment (brawa w
szczególności dla fortepianu, ale i Mike Gray radzi sobie doskonale). Po nim wracamy do symfonicznego brzmienia i Hammonda na czele. Tu Mackay
znakomicie dozuje słuchaczowi napięcie, zmienia tempo od wolnego do wręcz
szaleńczych galopów. Fantastyczne są te wszystkie przejścia, pomysły i
wirtuozeria. W okolicach dwunastej minuty ponownie do głosu dochodzi fortepian,
który też niezwykle czaruje. Następnie organy kościelne, powiew gotyku i wreszcie
jak w utworze pierwszym śpiew Duncana. Ostatnie minuty to już pokaz kunsztu w
grze na instrumentach klawiszowych. Jako wisienka na torcie wspaniała solówka
na perkusji.
Kompaktowe
wznowienie zawiera dodatkowy utwór (The Opening). Ten pochodzi z roku 1990 i
pasuje do reszty płyty jak pięść do nosa. Nie, nie jest zły, ale wyraźnie słychać
z jakiego okresu pochodzi i nowoczesność brzmienia nijak nie pasuje do
oryginalnego materiału. Po co to wydawca zrobił? Pewnie dla zachęty.
Reasumując.
Chimera to naprawdę bardzo dobry album. Szkoda jedynie, że nieco zapomniany.
Jak pisałem na samym wstępie słychać tu wiele odniesień muzycznych do takich
zespołów jak ELP, Refugee, The Nice czy
niemieckiego Triumvirat. Miłośnicy organowej czy nawet idąc dalej, klawiszowej
odmiany rocka progresywnego znajdą tu dla siebie całą masę kapitalnych partii,
melodii i dźwięków.
Na sam koniec dodam jeszcze tylko, że Mackay po Chimerze nadal tworzył i nagrywał. Przeniósł się z powrotem do Anglii i tam współpracował między innymi z grupą Camel, Alan Parsons Project czy Kate Bush.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz