- Orée
- Aquadingen
- La Caravane De L'Oubli
- Mais On Ne Peut Pas Rêver Tout Le Temps
Dziś jesteśmy we
Francji. Laurent Thibault to znakomity artysta i producent muzyczny. Był
pierwszym basistą legendy i twórcy zeuhl czyli zespołu Magma. Jeszcze zanim
dołączył do Magmy od 1968 roku udzielał się w grupie Zorgones. Ci z tego co się
orientuję zdołali wydać jedynie singla. W 1979 roku wydał opisywany tu album, który
później okazał się jedynym w jego solowym dorobku. Mais
On Ne Peut Pas Rêver Tout Le Temps
wpadło mi w ręce dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych i muszę się
przyznać, że początkowo nie skojarzyłem nazwiska. Jak już często wspominałem
moją uwagę przykuła okładka. Kupiłem, odpaliłem w domu i padłem z wrażenia…
W moim odczuciu jest to
jeden z zapomnianych klejnotów pochodzących z Francji. Swojego czasu nie mogłem
się uwolnić od tej płyty. Szczególnie pierwsza kompozycja działała i nadal działa na mnie
niesamowicie odprężająco i uspokajająco.
Tradycyjnie na początku wspomnę o muzykach którzy brali udział w nagraniu tego albumu. Naturalnie prócz samego Thibaulta, który zagrał tu na basie i gitarach oraz śpiewał i dodał sporo efektów dźwiękowych, w nagraniu udział wzięli też Francis Moze (bas bezprogowy), Dominique Bouvier (perkusja), Jacqueline Thibault (klawisze), Serge Derrien (śpiew, flet), David Rose (skrzypce), Richard Raux (saksofon tenorowy), Guy Renaudin (saksofon sopranowy) oraz dwie znakomite dziewczyny, które użyczyły tu swoich głosów. Pierwszą z nich wspominałem już na moim blogu, użyczała bowiem swojego głosu na albumach takich zespołów jak National Health oraz Hatfield And The North. Jest to oczywiście Amanda Parsons. Druga z pań to Lisa Bois.
Dwa słowa o okładce. To obraz namalowany przez reprezentanta malarstwa naiwnego, Francuza który nazywa się Henri Rousseau. Tytuł obrazu Zaklinaczka Węży. Coś w tym jest, bo muzyka z tego albumu rzeczywiście działa hipnotycznie i wciąga niesamowicie.
Na płycie znalazły się cztery kompozycje, po dwie na każdą stronę winylowego wydania. Utwór otwierający ten album nosi tytuł Oree i jest najdłuższą propozycją zawartą na tej płycie. Trwa bowiem ponad jedenaście minut i jest (to oczywiście moja subiektywna ocena) jedną z najpiękniejszych kompozycji lat siedemdziesiątych jeśli idzie o szufladkę z napisem rock progresywny. Spokój i sielanka powodujące niesamowite ukojenie i wyciszenie. Ten utwór od lat leczy moje zszargane nerwy. Piękna gitara akustyczna oraz pyknięcia basu, do tego anielskie wokalizy Amandy Parsons i już jesteśmy w raju. W dalszej części mamy delikatne bębny, talerze, klawisze oraz pojawiają się skrzypce. Do Parsons dołącza też Bois. W okolicach piątej minuty pojawia się na chwilę flet, a następnie usłyszymy damsko-męskie wokalizy, utwór nieco przyspiesza. Po upływie ponad dwóch minut wracamy do sielanki, która prowadzi nas do samego końca. Cudo.
Na stronie pierwszej mamy jeszcze utwór Aquadingen. Początek to ponownie delikatna gitara do której dołącza znakomity bas. W tle ciągle słyszymy odgłosy szumiących fal. Całość ładnie buduje bas bezprogowy i perkusja. W okolicach drugiej minuty usłyszymy szalone wokalizy których autorem jest Serge Derrien, zmiksowane są tak jakby ten śpiewał będąc pod wodą. Po chwilowym szaleństwie utwór uspokaja się, świetnie grają bębny, włączają się skrzypce. Tym razem w tle słychać odgłosy wieczornego pobytu nad jeziorem znajdującym się gdzieś w dżungli (świerszcze, żaby, małpy). Jako całość brzmi to niesamowicie.
Stronę drugą otwiera utwór zatytułowany La Caravane De L'Oubli, który nosi w sobie sporo naleciałości arabskich klimatów. Ciekawa perkusja i gitara akustyczna, które budują nastrój tego utworu. Do tego skrzypce, gitara elektryczna i w pewnym momencie śpiew stylizowany na arabską modlitwę lub wzywający do niej. Na sam koniec popis gry na skrzypcach. Hipnotyzująca kompozycja.
No i doszliśmy do ostatniej propozycji z tego albumu. To trwająca ponad osiem minut kompozycja tytułowa. Rozpoczyna się dość niespokojnie. Nastrój ten tworzą talerze, bębny oraz gitara. Po minucie nastrój zmienia się całkowicie, jest spokojnie, słychać szum wody, zabawy dzieci, znakomity bas i przepiękne damskie wokalizy. Po upływie kolejnych dwóch minut utwór zrywa się do biegu, sekcja gra mocno i wyraźnie, powraca uczucie niepokoju, coś wisi w powietrzu. Za chwilę znowu spokój, przepiękny bezprogowy bas i krzyki gdzieś z oddali, odgłosy strzelania, włącza się saksofon i skrzypce. Tego naprawdę nie da się oddać słowami. Dzieje się tu tak dużo i ciekawie, że jedynie słuchając tego osobiście można tego wszystkiego doświadczyć.
Jak już napisałem. To zapomniany klejnot z którym warto, a nawet trzeba się zapoznać. Często zaliczany do najlepszych osiągnięć francuskiego prog rocka. I wcale mnie to nie dziwi bo jest to niesamowity album, dziś dość trudno dostępny, ale warty tego aby mieć go w swojej kolekcji. Polecam.
Tradycyjnie na początku wspomnę o muzykach którzy brali udział w nagraniu tego albumu. Naturalnie prócz samego Thibaulta, który zagrał tu na basie i gitarach oraz śpiewał i dodał sporo efektów dźwiękowych, w nagraniu udział wzięli też Francis Moze (bas bezprogowy), Dominique Bouvier (perkusja), Jacqueline Thibault (klawisze), Serge Derrien (śpiew, flet), David Rose (skrzypce), Richard Raux (saksofon tenorowy), Guy Renaudin (saksofon sopranowy) oraz dwie znakomite dziewczyny, które użyczyły tu swoich głosów. Pierwszą z nich wspominałem już na moim blogu, użyczała bowiem swojego głosu na albumach takich zespołów jak National Health oraz Hatfield And The North. Jest to oczywiście Amanda Parsons. Druga z pań to Lisa Bois.
Dwa słowa o okładce. To obraz namalowany przez reprezentanta malarstwa naiwnego, Francuza który nazywa się Henri Rousseau. Tytuł obrazu Zaklinaczka Węży. Coś w tym jest, bo muzyka z tego albumu rzeczywiście działa hipnotycznie i wciąga niesamowicie.
Na płycie znalazły się cztery kompozycje, po dwie na każdą stronę winylowego wydania. Utwór otwierający ten album nosi tytuł Oree i jest najdłuższą propozycją zawartą na tej płycie. Trwa bowiem ponad jedenaście minut i jest (to oczywiście moja subiektywna ocena) jedną z najpiękniejszych kompozycji lat siedemdziesiątych jeśli idzie o szufladkę z napisem rock progresywny. Spokój i sielanka powodujące niesamowite ukojenie i wyciszenie. Ten utwór od lat leczy moje zszargane nerwy. Piękna gitara akustyczna oraz pyknięcia basu, do tego anielskie wokalizy Amandy Parsons i już jesteśmy w raju. W dalszej części mamy delikatne bębny, talerze, klawisze oraz pojawiają się skrzypce. Do Parsons dołącza też Bois. W okolicach piątej minuty pojawia się na chwilę flet, a następnie usłyszymy damsko-męskie wokalizy, utwór nieco przyspiesza. Po upływie ponad dwóch minut wracamy do sielanki, która prowadzi nas do samego końca. Cudo.
Na stronie pierwszej mamy jeszcze utwór Aquadingen. Początek to ponownie delikatna gitara do której dołącza znakomity bas. W tle ciągle słyszymy odgłosy szumiących fal. Całość ładnie buduje bas bezprogowy i perkusja. W okolicach drugiej minuty usłyszymy szalone wokalizy których autorem jest Serge Derrien, zmiksowane są tak jakby ten śpiewał będąc pod wodą. Po chwilowym szaleństwie utwór uspokaja się, świetnie grają bębny, włączają się skrzypce. Tym razem w tle słychać odgłosy wieczornego pobytu nad jeziorem znajdującym się gdzieś w dżungli (świerszcze, żaby, małpy). Jako całość brzmi to niesamowicie.
Stronę drugą otwiera utwór zatytułowany La Caravane De L'Oubli, który nosi w sobie sporo naleciałości arabskich klimatów. Ciekawa perkusja i gitara akustyczna, które budują nastrój tego utworu. Do tego skrzypce, gitara elektryczna i w pewnym momencie śpiew stylizowany na arabską modlitwę lub wzywający do niej. Na sam koniec popis gry na skrzypcach. Hipnotyzująca kompozycja.
No i doszliśmy do ostatniej propozycji z tego albumu. To trwająca ponad osiem minut kompozycja tytułowa. Rozpoczyna się dość niespokojnie. Nastrój ten tworzą talerze, bębny oraz gitara. Po minucie nastrój zmienia się całkowicie, jest spokojnie, słychać szum wody, zabawy dzieci, znakomity bas i przepiękne damskie wokalizy. Po upływie kolejnych dwóch minut utwór zrywa się do biegu, sekcja gra mocno i wyraźnie, powraca uczucie niepokoju, coś wisi w powietrzu. Za chwilę znowu spokój, przepiękny bezprogowy bas i krzyki gdzieś z oddali, odgłosy strzelania, włącza się saksofon i skrzypce. Tego naprawdę nie da się oddać słowami. Dzieje się tu tak dużo i ciekawie, że jedynie słuchając tego osobiście można tego wszystkiego doświadczyć.
Jak już napisałem. To zapomniany klejnot z którym warto, a nawet trzeba się zapoznać. Często zaliczany do najlepszych osiągnięć francuskiego prog rocka. I wcale mnie to nie dziwi bo jest to niesamowity album, dziś dość trudno dostępny, ale warty tego aby mieć go w swojej kolekcji. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz