- Atlantis: a) Prelude; b) Prologue (Don't Know); c) Rise And Fall (Under A Cloudy Sky); d) Theme Of Atlantis; e) The Threat (Suddenly); f) Destructions (Rumbling From Inside The Earth); g) Epilogue (Don't Know)
- Maybe Tomorrow, Maybe Tonight
- Interlude
- Fanfare
- Theme From Atlantis
- Love, Please Close The Door
Czytając ostatni wpis
mojego kolegi blogowego Jakuba (blog Czarne Słońca), który dotyczył grupy
Camouflage, rozmyślałem o Tomaszu Beksińskim, o którym Jakub też wspomniał. Dzięki
temu przypomniałem sobie jedną z jego audycji, w której przed prezentacją utworu
zespołu Earth And Fire, powiedział aby nie mylić tej grupy z koszmarnym
zespołem jakim jest Earth, Wind & Fire. Zawsze miałem mu to za złe, bo
przecież jak wyglądałyby dyskoteki gdyby nie ów zacny zespół, którym
dowodził Maurice White? No właśnie, ale
my tu przecież o innym zespole mamy rozmawiać. Te rozmyślania i wspomnienia
sprokurowały mnie do tego aby skrobnąć dwa słowa o holenderskiej grupie Earth
And Fire…
Zespół powstał w 1968
roku z inicjatywy braci Koerts, Christiaana (gitary akustyczna i elektryczna,
śpiew) i Gerarda (klawisze, flet, śpiew). W początkowym składzie znaleźli się
jeszcze Lisette (śpiew), którą po wyjeździe do Stanów zastąpiła zjawiskowa
Jerney Kaagman, Hans Ziech (bas) oraz Cees Kalis (perkusja), którego zastąpił
Ton van der Kleij. Atlantis jest trzecim albumem w ich dorobku. Jak nie trudno
się domyśleć historia zawarta na tej płycie dotyczy mitycznej Atlantydy, nigdy
nie odnalezionej, a ponoć pochłoniętej na skutek trzęsień ziemi przez tonie
wodne, krainy mlekiem i miodem płynącej.
Pamiętam jak
zafascynowany byłem okładką tego albumu, kolorowa z jakimiś indyjskimi
odniesieniami i malunkami. Po rozłożeniu ukazywał się kolejny obraz, który
robił jeszcze większe wrażenie. Pomyślałem, że muzycznie będzie to niezły
odjazd w którym psychodelia odegra znaczącą rolę. Jak się później okazało
pomyliłem się, jednak muzyka zawarta na Atlantis i tak przypadła mi do gustu. W
zawierusze przeprowadzek gdzieś mi ten winyl wcięło (znając życie ktoś pożyczył
i…), jednak kilka lat temu kupiłem sobie wznowienie tej płyty na kompakcie.
No dobrze, przejdźmy w
końcu do muzyki. Pierwotnie całą stronę pierwszą zajmowała trwająca ponad szesnaście minut suita tytułowa. Podzielona została na kilka części, które niestety
nie stanowią spójnej całości. Niestety, bo gdy słuchacz zaczyna się wczuwać w
jakiś ciekawy temat muzyczny to ni z gruchy, ni z pietruchy mamy przeskok, który
jest biegunowo odległy od tego co grało przed chwilą. No weźmy chociażby sam
początek, świetny gitarowy temat na tle tak samo dobrych klawiszy. Wszystko znakomicie
płynie i nagle mamy ciszę po czym śpiew Jerney na tle gitary akustycznej. No ni
to przypiął, ni to wypiął. Choć obie części posiadają swój urok i mogą się
podobać to ich połączenie pozostawia sporo do życzenia. To chyba
najpoważniejszy zarzut do suity bo reszta elementów jest naprawdę ciekawa i
smakowita. No może jeszcze bym się przyczepił do jednej sprawy. Chwilami zespół
ciągnie zbyt mocno w stronę popu, co trochę psuje ogólny obraz. Ale w całości
to mamy tu fajną, zadziorną gitarę elektryczną, znakomite melotronowe tła,
dobrą sekcję, świetne organy i przyjemny flet. W trakcie słuchania ów suity słuchacz jest ciągle
zaskakiwany zmianami rytmu, pomysłów przez co się nie nudzi.
Naprawdę dobre symfoniczne granie z progrockowym zacięciem i wieloma świetnymi
pomysłami.
Na stronie drugiej znalazło
się pięć odrębnych utworów, które oczywiście nawiązują do historii
opowiedzianej i zagranej na stronie pierwszej. Są jakby uzupełnieniem suity
tytułowej.
Pierwszą z nich jest
Maybe Tomorrow, Maybe Tonight. Bębny do których dołączają organy tworząc razem marszowy
wstęp. Jednak gdy pojawia się głos Kaagman robi się z tego zwykła piosenka
jakich wtedy w radio było pełno. Plus za sympatyczne solo gitarowe.
Interlude trwa niespełna
dwie minuty, ale jest pełen uroku. Kapitalne melotronowe tła wspomagane przez
równie marzycielską gitarę elektryczną. Tu i ówdzie swój grosik dodaje flet.
Piękne.
Fanfare jest najdłuższą
propozycją ze strony drugiej, trwa bowiem nieco ponad sześć minut. Kapitalne
zmiany tempa i nastrojów. Znowu mamy tu znakomity melotron, jak również organy,
wyrazisty bas plus ładny głos Jerney. Mocna pozycja na tym albumie.
Dalej kolejny króciutki
przerywnik w postaci kompozycji Theme From Atlantis. Tu bardziej do głosu
dochodzi gitara elektryczna, ale i klawisze radzą sobie całkiem nieźle malując
świetne tła.
Całość zamyka Love, Please Close The Door. Piękna gitara akustyczna na początek do której dołącza
Jerney i jej głos. Ładna ballada ożywiana to tu, to tam melotronowymi partiami
i gitarowymi zagrywkami.
Nie oszukujmy się, płyta Atlantis nie jest żadnym kamieniem milowym, powiem więcej, nie jest żadnym cudem. Jednak dobrze się tego słucha i warto wrócić do tego materiału raz na jakiś czas. Najważniejsze, że materiał zawarty na tej płycie nie odrzuca, to dobre progrockowe granie z symfonicznymi zapędami oraz popowymi wtrąceniami. Jako całość może nie powala, ale wybierając poszczególne pozycje z tej płyty można naprawdę miło spędzić czas.
Również uważam, że świat dyskotek nie mógłby istnieć bez Earth, Wind & Fire, poza tym wcale nie jest to koszmarny zespół, czasami, zwłaszcza w przypływie radości, przyjemnie się go słucha. :)
OdpowiedzUsuńCo do Earth & Fire - po raz pierwszy słyszę o tej grupie i to mój ogromny błąd. Zajrzałam na Spotify, pierwsza kompozycja, jaką znalazłam, to "Weekend". Wrażenia? Jest naprawdę super i, tak jak określiłeś to w ostatnim zdaniu, można przy tej muzyce przyjemnie spędzić czas. Teraz pozostaje mi jeszcze sięgnąć do płyty "Atlantis". Mam nadzieję, że również mnie nie zawiedzie. Lata 70. to mój ulubiony okres zarówno w muzyce, jak i w modzie, dlatego liczę na to, że znajdę coś dla siebie.
Tak przy okazji, jestem tutaj po raz pierwszy i na pewno będę zaglądać tutaj częściej w poszukiwaniu muzyki, o której jeszcze nie słyszałam.
Pozdrawiam
Voytehovna
Bardzo przyjemnie jest to czytać.
UsuńCo do piosenki "Weekend". To już późniejsza działalność zespołu, który zdecydowanie zmienił swoją muzykę i brzmienie. Właściwie album "Atlantis" był ostatnim na którym odnajdziemy jeszcze progrockowe granie. Później zespół porzucił te brzmienia na rzecz grania mocno popowego co moim zdaniem dość słabo im wychodziło. ale co kto lubi.
Pozdrawiam i zapraszam do eksplorowania mojego bloga w poszukiwaniu inspiracji