- Expresso
- Night Illusion
- Percolations Part 1 & Part 2
- Shadows Of
- Ensuria
- Mireille
Wracam do firmy Gong. Kolejna po Shamal moja płyta z podium jeśli idzie o ten zespół. Dlaczego tak lubię ten album? Przez przepotężną ilość perkusjonaliów, przeszkadzajek, bębnów, gongów, marimb, ksylofonów i co tam sobie jeszcze Państwo wymyślą. Muzycy doskonale wiedzą co z tymi instrumentami robić, a do tego wspaniale się bawią, wyczarowując genialne rytmy i melodie. A gdy do tego wszystkiego dorzucimy jeszcze gitarę Allana Holdswortha (zastąpił Hillage’a), otrzymamy kapitalny produkt, o który wszyscy powinni przynajmniej zabiegać...
Dodam jeszcze tylko, że na amerykańskim rynku album zatytułowany był Expresso. Materiał na tej płycie to doskonała mieszanka jazz fusion. Już otwierający całość Expresso daje nam pogląd na to czego będziemy słuchali. Kapitalna gitara Holdswortha, której nie można pomylić z żadną inną, a która fantastycznie czaruje od samego początku. No i te wszystkie marimby, wibrafony, perkusja Moerlena i saksofonowe wtręty Malherbe. Wspaniały utwór.
Night Illusion rozpoczyna rockowy riff gitary (powraca w dalszej części) Allana, który po chwili przechodzi w jazzowe, spokojne marzenie. Znakomity bas Francisa Moze oraz genialna perkusja sprawiają, że to kolejny solidny utwór. Percolations Part 1 i Part 2 to kompozycje stworzone głównie na instrumenty perkusyjne oraz instrumenty z grupy idiofonów. Przepięknie zagrane. Spokojny początek, nieco rozmarzony, beztroski. Kompozycja przyspiesza w okolicach czwartej minuty. Ależ to fantastycznie gra. Solówka Moerlena wyraźnie daje do zrozumienia słuchaczowi, że ten na perkusji grać potrafi.
W Shadows Of autorstwa Holdswortha mamy powrót do jego gitary. Tu możemy wysłuchać wyśmienitego solo na flecie w wykonaniu Didiera Malherbe. Ten utwór to przykład wspaniałego jazz-rocka gdzie gitara bierze niemal wszystko. I proszę posłuchać co się dzieje gdy Holdsworth zmienia gitarę elektryczną na akustyczną. Znakomity utwór, znakomity.
W kolejną pozycję zatytułowaną Esnuria wprowadza nas perkusja, do której dołącza gitara i saksofon. Klimat robi też wibrafon i gitara basowa. Tego trzeba wysłuchać.
Album zamyka Mireille, której autorem jest Francis Moze. Utwór daje nam odpoczynek po wcześniejszych szaleństwach. Plumkający elektryczny fortepian i równie spokojna gitara akustyczna. Utwór choć ładny, to nie bardzo pasujący do wcześniejszego materiału.
Cóż można rzec. Nie
lubię podsumowań bo właściwie wszystko już napisałem. Gazeuse! to całkowite
odejście od muzyki jaką tworzył Gong pod dowództwem Daevida Allena. Czy to
dobrze? Nie wiem, ale ja zdecydowanie wolę późniejsze dokonania zespołu. Dwa
przykłady znalazły się już na blogu. Podium uzupełni jednak płyta, która
powstała jeszcze pod okiem Allena, ale to dopiero w nieokreślonej przyszłości. A Gazeuse! polecam z całego serca. Świetne
żywiołowe granie, spójne, nieprzekombinowane i przyjemne w odbiorze.
Przyjemny album, ale to już takie zachowawcze, bezpieczne granie w porównaniu z tym, co było przed "Shamal". Nie ukrywam, że właśnie po usłyszeniu "Shamal" zacząłem przekonywać się do Gong. Ale z czasem zacząłem bardziej cenić wcześniejszą twórczość. Takie dziwaczne, oryginalne granie kręci mnie zdecydowanie bardziej ;) Od paru dni katuję zresztą "Flying Teapot" (recenzja już czeka na opublikowanie, ale to dopiero w niedzielę).
OdpowiedzUsuńCo do Holdswortha, to nie mam mu nic do zarzucenia jako gitarzyście, ale nazwy zespołów i nazwiska osób z którymi współpracował są zdecydowanie wybitniejsze, niż jego dokonania z nimi. Do Soft Machine, Gong czy The Tony Williams Lifetime dołączył już po nagraniu tych najwybitniejszych albumów. Jego nagania z Wettonem i Bruffordem też powstały już po największych osiągnięciach tych muzyków.
Łeee, no pewnie, że bardziej zachowawcze, ale mnie właśnie urzekło raczej takie granie. A może inaczej. W przypadku takiego "Gazeuse!" wiem, że gdy włączę, zawsze wysłucham z przyjemnością. Wcześniejsze płyty mam i też bardzo cenię, ale muszę mieć odpowiedni nastrój do ich słuchania. Bo są dni w których trylogia Radio Gnome Invisible pochłania mnie bez reszty, a są dni w których już po pierwszych minutach wyłączam. Ale nie ukrywam, że ostatnia część trylogii jest tą, która jest na mym podium płyt Gong i do niej powrócę w przyszłości na blogu.
UsuńHoldswortha bardziej wolę solo niż w tych wszystkich zespołach, w których się udzielał. Jego "Velevet Darkness" wydane zresztą w tym samym roku co "Gazeuse!" czy takie "Matal Fatigue" do dziś uwielbiam i często wracam.
panie SzyMon pablo recezje, nie przepada za komercyjną muzyką, więc mu się z założenia nie podoba hehe.
UsuńJa wiem czy akurat ten album jest komercyjny? Chyba nie bardzo.
UsuńA Paweł (jak i każdy z nas) ma przecież prawo do swojego zdania. Nudno by było gdybyśmy we wszystkim się zgadzali ;-)
Gdzie ja niby napisałem, że ten album mi się podoba?
UsuńA kto napisał, że Ci się podoba? Nie rozumiem...
UsuńMiało oczywiście być: Gdzie napisałem, że ten album mi się nie podoba?
UsuńOczywiście nigdzie nie napisałeś, że Ci się nie podoba. Wręcz przeciwnie. Po prostu moją wcześniejszą wypowiedź źle sformułowałem przez co mogłem zasugerować, że Ci ten album nie odpowiada. Mój zamysł w samym założeniu dotyczył czegoś innego, że każdy ma prawo do swojej opinii.
UsuńAle ja tego w ogóle nie kierowałem do Ciebie, Szymonie ;) - a do Jakuba, który na podstawie mojej niepochlebnej recenzji "Heavy Weather" Weather Report wysnuł wniosek, że nie lubię z zasady całej komercyjnej muzyki i doszukuje się w moim pierwszym tutaj komentarzu czegoś, czego tam nie ma. A nawet, jak zauważyłeś, jest tam napisane coś zupełnie odwrotnego.
Usuń