wtorek, 20 stycznia 2015

Clannad – Magical Ring (1983)




Strona: A
  1. Theme From Harry's Game
  2. Tower Hill
  3. Seachrán Charn tSiail
  4. Passing Time
  5. Coinleach Ghlas An Fhómhair
Strona: B
  1. I See Red
  2. Tá 'Mé Mo Shuí
  3. Newgrange
  4. The Fairy Queen
  5. Thíos Fá'n Chósta
Kto oglądał w latach osiemdziesiątych serial Robin z Sherwood? Ręka do góry! Dlaczego o to pytam? Pamiętam jak bardzo oczarowała mnie wtedy muzyka do tego serialu. Tak, ścieżka dźwiękowa była dziełem zespołu Clannad, która to ścieżka ukazała się na płycie Legend. Piszę to ponieważ ten zespół większości kojarzy się właśnie z tym soundtrackiem. Choć co poniektórzy pamiętają pewnie piosenkę do filmu Ostatni Mohikanin (to też ich dzieło). Ten rodzinny zespół (tworzy go rodzeństwo Moya, Pól i Ciarán Brennan oraz ich wujowie, bliźniacy Pádraig i Noel Duggan) na poprzednich płytach koncentrował się na irlandzkiej muzyce tradycyjnej. Ich muzyka to typowy folk, który na późniejszych płytach zaczął ustępować miejsca bardziej popowemu obliczu. Uwagę przykuwa język w jakim śpiewali i nadal śpiewają. To Gaelic. Stary język, używany dziś w Irlandii już sporadycznie. Zrobił on na mnie ogromne wrażenie, brzmi jak by był z innego świata.


Ale przejdźmy w końcu do płyty Magical Ring. Piosenka otwierająca ten album to utwór stworzony na potrzeby serialu Harry’s Game (swoją drogą, świetny). To właśnie dzięki nagraniu tej piosenki Clannad znalazł się na listach przebojów i stał się bardzo znanym zespołem. W Anglii Theme From Harry’s Game, bo tak brzmi tytuł tej piosenki, osiągnął piątą pozycję. Do tego był pierwszym utworem śpiewnym w języku irlandzkim, który znalazł się na brytyjskiej liście przebojów. Piosenka ta została także użyta w hollywoodzkiej produkcji Czas Patriotów z Harrisonem Fordem w roli głównej. Piękny głos Moi plus chórki pozostałych członków zespołu, z nastrojowymi, delikatnymi klawiszami robi ogromne wrażenie. Klimat tego utworu jest po prostu fantastyczny. Kolejna piosenka to Tower Hill, w której głównym głosem jest Pol. Kapitalny kontrabas, świetny flet. Gitary i mandolina dopełniają całości tej świetnej piosenki. Osobiście trochę żałuję, że tak mało w dyskografii zespołu możemy uświadczyć męskiego głosu jako tego głównego. 
Seachrán Charn tSiail to pierwsza na tej płycie piosenka wywodząca się z tradycji irlandzkiej. Śpiewana jest w całości w języku gaelickim. Króciutki, dość skoczny utwór, w którym usłyszymy gitary, kontrabas i harfę, na której gra Moya. Dalej mamy bardzo przyjemną, radosną piosenkę w języku angielskim (Passing Time), stworzoną przez Pola i Ciarana. Strona A kończy się utworem Coinleach Ghlas An Fhómhair, który także jest tradycyjną piosenką. Jak dziwny i trudny jest język gaelicki możemy przekonać się czytając słowa pierwszej zwrotki tego utworu:

Ar chonnlaigh ghlais an Fhoghmhair
A stóirín gur dhearc mé uaim
Ba deas do chos I mbróig
'Sba ró-dheas do leagan siubhail
Do ghruaidh ar dhath na rósaí
'Sdo chúirníní bhí fighte dlúith
Monuar gan sinn 'ár bpósadh
Nó'r bórd luinge 'triall 'un siubhail

Fantastyczny, prawda?
Co ciekawe piosenka ta znalazła się już wcześniej na ich płycie Clannad 2 z 1975 roku. Bardzo nastrojowa, w której pięknie grają gitary. Sentymentalny koniec pierwszej strony. 

Druga strona płyty zaczyna się od piosenki I See Red. Utwór napisał Jim Rafferty, brat Gerry’ego. Po raz pierwszy piosenkę zaśpiewała Frida z grupy ABBA na swoim solowym albumie Something’s Going On. Rok później piosenka znalazła się na omawianym tu Magical Ring. W 1992 roku swoją wersję tego utworu nagrał też Gerry Rafferty. Która jest najlepsza? Proszę wysłuchać i ocenić. Dla mnie jest taka trochę monotonna, szczególnie w refrenach.
Tà Mé Mo Shuì to następna piosenka zaczerpnięta z tradycji. Piękna, nastrojowa. To niesamowite jak za pomocą gitary i głosu można stworzyć cudowny utwór. Fantastyczne są te tradycyjne irlandzkie piosenki. Naprawdę trzeba się wczuć w ten klimat, zamknąć oczy i wyobrazić sobie piękne widoki. Zielone pastwiska i morze, którego fale rozbijają się o skały. Do takiej muzyki trzeba mieć w sobie coś z romantyka. Obawiam się, że wielbiciele ostrzejszego rockowego grania mogą być zawiedzeni i uznać taką muzykę za nudną.  Ale jedźmy dalej.
Newgrange to jeden z moich faworytów na tej płycie. Piosenka do której zespół podchodzi z wielkim pietyzmem. Opowiada ona bowiem o szczególnym miejscu. Newgrange to prehistoryczny grobowiec, który powstał wcześniej niż Piramida Cheopsa w Gizie. Bardzo ważne miejsce dla Irlandczyków. Sam utwór rozpoczyna się fantastycznymi gitarami. W międzyczasie wchodzą klawisze i perkusja. Podczas ich koncertów, na których byłem, gdy śpiewali ten utwór, ciarki przechodziły mi przez całe ciało w te i z powrotem. Przepiękny, klimatyczny wręcz magiczny utwór. Piosenka została wykorzystana w filmie Intermission. 
The Fairy Queen to kolejna kompozycja wywodząca się z tradycji. Piękna harfa delikatnie wspomagana  przez flet. Krótki, instrumentalny utwór.
Płyta kończy się piosenką Thíos Fá'n Chósta. Świetny, delikatnie jazzujący utworek. Dość żywiołowa piosenka, w której pojawia się krótkie solo na gitarze elektrycznej grane przez Eda Deane’a. Piosenka dosłownie urywa się, kończąc tę świetną płytę.

Bardzo ciężko (przynajmniej dla mnie) jest opisać muzykę grupy Clannad. To często proste piosenki. Są jednak podawane w tak fantastyczny sposób, że oczarowują od pierwszych dźwięków. Tego naprawdę trzeba posłuchać, ten klimat zdecydowanie trzeba poczuć. I albo zaskoczy i wciągnie nas bez reszty (jak było w moim przypadku) albo nie zaskoczy. Jak pisałem wcześniej byłem zachwycony ich twórczością już w latach osiemdziesiątych. Później nastąpiła dość długa przerwa. I gdy się ożeniłem, moja lepsza połowa wniosła pokaźną kolekcję ich płyt w posagu.  To dzięki Żonie po raz drugi odkryłem Clannad i jestem Jej za to bardzo wdzięczny. Muzyka jaką prezentują na swoich albumach koi moje nerwy, przenosi mnie w inne światy i pozwala oderwać się od szarej codzienności.
Na sam koniec muszę dodać, że grupa przyjechała do nas na koncerty. W 2013 roku odbyły się dwa koncerty w warszawskiej Stodole. Na jednym z nich oczywiście byłem razem z Żoną. Mogę ten występ podsumować jednym słowem. Cudowny. Powróciła masa wspomnień. Moya głos ma kapitalny. Po koncercie zespół wyszedł do fanów rozdając im autografy. Nigdy bym nie pomyślał, że po prawie trzydziestu latach od pamiętnego Robina z Sherwood, zobaczę ich na żywo. Ba, jeszcze będę z nimi rozmawiał, uścisnę ich dłonie i zdobędę autografy. Przemili ludzie. W roku 2014 ponownie zawitali do naszego kraju w związku z promocją ich najnowszej płyty Nadur. Nie mogło mnie oczywiście zabraknąć na tym koncercie. I znowu Stodoła, wspomnienia,  spotkanie po koncercie i autografy. Nawet zdjęcie z Moyą sobie zrobiłem. Warto marzyć i warto te marzenia spełniać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz