piątek, 14 sierpnia 2015

Hatfield And The North - The Rotters' Club (1975)

Side One:
  1. Share It
  2. Lounging There Trying
  3. (Big) John Wayne Socks Psychology on the Jaw
  4. Chaos at the Greasy Spoon
  5. The Yes No Interlude
  6. Fitter Stoke Has a Bath
  7. Didn't Matter Anyway
Side Two:
  1. Underdub
  2. Mumps; a)Your Majesty Is Like a Cream Donut (Quiet); b)Lumps; c)Prenut; d)Your Majesty Is Like a Cream Donut (Loud)

Dziś drugi i zarazem ostatni album w dorobku tej fantastycznej grupy. Nie mogłem pominąć przecież tej pozycji. Bo ponownie usłyszymy tu przepiękne dźwięki i fantastyczny głos Sinclaira. No po prostu klasyka sceny Canterbury. W styczniu 1975 roku zespół ponownie wszedł do studia. Podstawowy skład nagrywający tę płytę był taki sam jak na debiucie: Sinclare/Stewart/Pyle/Miller. Jak i wtedy na albumie pojawili się goście. Usłyszymy tu między innymi dziewczyny z The Northettes (w znacznie mniejszym stopniu niż to miało miejsce na debiucie), Jimmy’ego Hastingsa, który zagrał na saksofonach i flecie oraz kilku innych gości, którzy zagrali na dęciakach. To co? Igła na rozbiegówkę i słuchamy…

Już pierwsza piosenka na tej płycie poprawia humor i bardzo pozytywnie nastraja. Idealna na letnie upały. Świetna melodia, skoczność, żart i ten głos. Od zawsze uwielbiałem głos Sinclaira, ten typowy angielski akcent jednocześnie bardzo wyraźne wypowiadanie słów. A jak już schodzi w niższe rejestry to po prostu poezja. Do tego kapitalna gra Stewarta na klawiszach. Świetny początek. 
Druga propozycja na tej płycie to utwór Lounging There Trying autorstwa Millera. Wyśmienita gitara, dobry bas i plumkające elektryczne pianino. Świetna instrumentalna kompozycja. Dalej usłyszymy dwie miniatury. Ale za to jakie. Fantastyczna gitara i kapitalna praca Pyle'a na perkusji. To właśnie tu możemy usłyszeć fagot na którym gra Lindsay Cooper (najbardziej znana z gry w zespole Henry Cow). Ów miniatury płynnie przechodzą w kolejny utwór zatytułowany The Yes No Interlude. Znakomita mieszanina dźwięków. Usłyszymy tu saksofony, świetne gitarowe improwizacje no i oczywiście popisy Stewarta. Wyśmienity jazz, jazz-fusion w wykonaniu panów z Hatfield And The North. Szczególnie porywają mnie tu te solówki Millera na gitarze oraz saksofonowe wariacje Hastingsa. Ależ to gra.
Dalej mamy nieco uspokojenia i wyluzowania. A to za sprawą utworu Fitter Stoke Has A Bath. Ponownie usłyszymy głos Richarda. Pojawia się tu nieśmiało flet. No i ten ciekawy efekt który następuje po słowach „I'm drowning in the bathroom”. Wtedy głos Sinclaira brzmi jakby ten śpiewał pod wodą. Fantastyczny pomysł. Utwór bardzo ładnie płynie za sprawą wspomnianego już fletu i klawiszy. Dobra praca basu i znowu świetna gitara Millera.
Didn't Matter Anyway kończy pierwszą stronę winylowego wydania. To smutna, melancholijna, ale jednocześnie wspaniała piosenka autorstwa Sinclaira. Ponownie możemy tu delektować się głosem Richarda. Akompaniuje mu wspaniale flet i bardzo delikatna, niemal niezauważalna gitara. Jeden z moich ulubieńców.


Po tej chwili uspokojenia i zadumy usłyszymy wspaniałe pianino elektryczne w kompozycji Underdub. Wspaniały jazzujący utwór z arcyciekawymi talerzami w tle i wyraźnym, soczystym basem.
No ale na sam koniec mamy giganta. To opus magnum zespołu. Ponad dwadzieścia minut fantastycznej podróży przez kanterberyjskie światy. Chodzi oczywiście o utwór Mumps, którego autorem jest Dave Stewart. Co my tu mamy? Fenomenalne klawisze autora utworu, piękne harmonie wokalne dziewczyn z The Northettes. Delikatny, wręcz zmysłowy wstęp, który w dalszej części tego epickiego utworu zamienia się w kapitalne gitarowe popisy Millera. To co zwraca tu jeszcze uwagę to świetny bas. Mniej więcej w połowie utworu pojawia się głos Sinclaira. Dalej mamy ponownie gitarę Millera, którą sprawnie wspiera dźwięk saksofonu. Ale usłyszymy tu także bajkowy flet, który wraz z żeńskimi wokalizami daje piękny efekt. Kapitalny utwór.

Tak kończy się ta wyśmienita płyta. W moim odczuciu The Rotters' Club jest lepszy od debiutu, ale jak to w przypadku muzyki, jest to moje subiektywne odczucie. Po prostu lepiej mi się go słucha. Moim zdaniem poziom muzykalności jest wyższy, z tymi pięknymi klawiszowymi partiami Stewarta, które w dużym stopniu zastąpiły żeńskie wokalizy. Dla mnie to plus. No co tu więcej można powiedzieć? Jeden z najlepszych albumów Canterbury. Nic tylko słuchać, słuchać i słuchać.
Na wydaniu kompaktowym znalazło się jeszcze kilka bonusów z arcyciekawym jazzującym Halfway Between Heaven And Earth na czele. Natomiast sympatycy cięższego grania będą ukontentowani utworem Oh, Len's Nature! autorstwa Millera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz