wtorek, 18 sierpnia 2015

This Mortal Coil - It’ll End In Tears (1984)

  1. Kangaroo
  2. Song To The Siren
  3. Holocaust
  4. Fyt
  5. Fond Affections
  6. The Last Ray
  7. Another Day
  8. Waves Become Wings
  9. Barramundi
  10. Dreams Made Flesh
  11. Not Me
  12. A Single Wish

Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Znowu 1984? No tak wyszło.
To płyta bardzo dla mnie ważna. Włączam ją gdy jestem w nie najlepszym nastroju, gdy wydarzy się coś co mnie zasmuca i dołuje. Słuchając dźwięków zawartych na tym pięknym albumie, zastanawiam się nad kruchością życia, nad międzyludzkimi relacjami. Muzyka ta pozwala mi zatrzymać się w tym pędzącym, pozbawionym wszystkich dobrych uczuć świecie. Zapominam o tym całym jadzie który leje się zewsząd gdzie się nie obrócić, o tej nienawiści, zawiści i wszechobecnej głupocie. Zastanawiam się dlaczego to wszystko się dzieje, jaki to ma sens. Ale przede wszystkim słuchając tej płyty myślę o tych którzy już odeszli. Zmarł mój Kuzyn (brat wujeczny), miał 37 lat. Czy to nie smutne? Mieliśmy w dzieciństwie dość dobre relacje, w dorosłym życiu wszystko się rozjechało. Każdy miał swoje sprawy, swoją rodzinę i własne problemy. W końcu dzieliło nas kilkaset kilometrów. Jednak gdy już udało nam się spotkać zawsze rozmawialiśmy z wzajemną życzliwością i szacunkiem, cieszyliśmy się ze swoich małych sukcesów, tak samo jak wtedy gdy byliśmy dzieciakami.
 
This Mortal Coil to supergrupa stworzona przez współzałożyciela wytwórni 4AD, Ivo Watts-Russella. To on wpadł na pomysł aby muzycy skupieni w jego wytwórni zagrali stare piosenki w nowych wersjach. Na albumie miały się również znaleźć nowe utwory, napisane na potrzeby tego wydawnictwa. W nagraniu płyty wzięli udział między innymi muzycy z takich zespołów jak Cocteau Twins, Dead Can Dance, Cindytalk czy Xmal Deutschlad. Fantastyczny skład i fenomenalne wykonanie zaowocowało cudowną płytą. Zakochałem się w niej od pierwszych dźwięków. To specyficzny rodzaj muzyki, myślę że nie dla każdego. Po prostu, taką muzykę się kocha albo…  
Nazwa grupy została zaczerpnięta z Szekspira, a dokładniej z jego dramatu zatytułowanego Hamlet. 
Już pierwszy utwór pokazuje nam z czym będziemy mieli do czynienia. Absolutny minimalizm. To przeważnie piękne głosy, którym towarzyszą często pojedyncze instrumenty. Kangaroo, bo tak zatytułowany jest ten pierwszy utwór, to przejmujący śpiew Gordona Sharpa (Cindytalk). Na gitarach i syntezatorze towarzyszy mu Simon Raymonde (Cocteau Twins), a na wiolonczeli Martin McGarrick. Ciarki idą po plecach. Przepiękny klimat. Wieczór, słuchawki, na stoliku szklaneczka dobrej whisky i odpływam (nie przez whisky) w inny świat. Kapitalny początek albumu. Dalej nie jest wcale inaczej. W kolejnej piosence swoim śpiewem czaruje nas Elizabeth Fraser z Cocteau Twins. Towarzyszy jej na gitarze kolega z zespołu Robin Guthrie. Utwór zatytułowany Song To The Siren, którego kompozytorem był Tim Buckley, po prostu kładzie na kolana. To co zrobił duet z Cocteu Twins z tą piosenką to mistrzostwo świata. Mimo że brzmi podobnie do oryginału to te charakterystyczne dla stajni 4AD pogłosy, echa, ale przede wszystkim głos Fraser wynoszą ten utwór na wyżyny. Ileż to już było wersji tej piosenki? Zaśpiewało ją chyba kilkudziesięciu Artystów, ale na mnie największe wrażenie zrobiły dwa wykonania. Właśnie to z tego albumu  oraz wykonanie George’a Michaela. Od zawsze ta piosenka wywołuje u mnie ogromne emocje, których nie sposób oddać słowem pisanym. 
Dalej na płycie znajdziemy utwór Holocaust, którego autorem był Alex Chilton. Tutaj głosu swojego użyczył Howard Devoto, a akompaniują mu smyczki i pianino. Następny piękny utwór, który bardzo mocno oddziałuje na nasze zmysły. Znakomite jest tu to pianino. Mocny utwór poruszający niechlubny rozdział historii ludzkości. Straszny a jednocześnie przepiękny. Po tych mocnych przeżyciach przychodzi czas na pierwszy na tym albumie utwór instrumentalny zatytułowany Fyt. Tu syntezatorowa muzyka maluje nam ciemne, mroczne obrazy. Zupełnie tak jakby mówiła „zajrzyj do swego wnętrza, zobacz ile jest tam złości i smutku”. Znakomita kompozycja. 
Ale mamy na tym albumie jeszcze dwa utwory instrumentalne. The Last Ray to kompozycja utrzymana w klimacie twórczości Cocteau Twins. Kolejny nosi tytuł Barramundi. Grają tu w duecie wspomniany już wcześniej Simon Raymonde oraz Lisa Gerrard, czyli piękniejsza połowa zespołu Dead Can Dance. Piękna marzycielska kompozycja z odgłosami oceanu w tle (och, jak ja to uwielbiam). Jeżeli jesteśmy już przy Lisie i Dead Can Dance, należy wspomnieć o dwóch innych piosenkach, które znalazły się na tej płycie. Pierwsza z nich to Waves Become Wings z przepięknym wokalem Gerrard, notabene autorki tego utworu. Drugim utworem jest Dreams Made Flesh, który Lisa wykonuje z kolegą z zespołu, Brendanem Perry. Tu już mamy typowe brzmienie Dead Can Dance. Fantastyczne momenty tej płyty.
Usłyszymy tu jeszcze kapitalną piosenkę autorstwa Roya Harpera zatytułowaną Another Day znakomicie zaśpiewaną przez Elizabeth Fraser. Do tego ta sekcja smyczkowa. Coś wspaniałego. Na płycie znajdziemy jeden utwór nieco odstający stylistycznie od całej reszty. To dość szybki, gitarowy (świetna gitara Manueli Rickers z Xmal Deutschland) utwór, który mnie nieco wytrąca z tego marzycielsko-melancholijnego rytmu.
Na sam koniec jest jeszcze trwający niecałe dwie i pół minuty A Single Wish, ponownie wspaniale zaśpiewany przez Gordona Sharpa wspomaganego przez kolegów z Colourbox i Cocteau Twins.

Zaznaczyć należy, że powstały kolejne albumy pod szyldem This Mortal Coil, ale to już nie było to samo. Nie, nie wykluczam ich i nie przekreślam, jednak klimat jaki istnieje na debiutanckim albumie już nigdy się nie powtórzył. It’ll End In Tears to wspaniała płyta od A do Z. Jednym słowem arcydzieło. Nawet człowiek się nie obróci i już zleciała prawie cała godzina lekcyjna. Przepiękny album który pozwolił mi przetrwać wiele ciężkich momentów w moim dotychczasowym życiu. Mimo że muzyka tu zawarta jest bardzo smutna, to daje mi ona wielka siłę. Daje mi do zrozumienia aby starać się nie robić nikomu krzywdy i żyć w zgodzie z otoczeniem, przecież życie mamy tylko jedno. Czy warto poświęcać je na opluwanie innych i jątrzenie? Moim zdaniem absolutnie nie warto. Wreszcie należy także pamiętać o tych którzy już odeszli, szanować pamięć o nich i mieć nadzieję, że może kiedyś ponownie się ich spotka. A słysząc taką muzykę wiem że jest to możliwe.

5 komentarzy:

  1. Hey! Someone in my Myspace group shared this website with us so I came
    to look it over. I'm definitely enjoying the information. I'm bookmarking and will be tweeting this to my followers!
    Fantastic blog and fantastic style and design.

    OdpowiedzUsuń
  2. I couldn't resist commenting. Perfectly written!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając tę recenzję aż łzy cisną mi się do oczu. Kocham tą muzykę 🤧

    OdpowiedzUsuń