czwartek, 11 sierpnia 2016

Clannad - Legend (1984)

  1. Robin (The Hooded Man)
  2. Now Is Here
  3. Herne
  4. Together We
  5. Darkmere
  6. Strange Land
  7. Scarlet Inside
  8. Lady Marian
  9. Battles
  10. Ancient Forest
Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Nie sądziłem, że tak szybko powrócę na blogu do tego zespołu, wszak niedawno opisywałem płytę Macalla. Dziś miało być o innym wykonawcy. Życie jednak po raz kolejny zmienia plany. Wczoraj dotarła do mnie wiadomość, że 9. 07. 2016 roku odszedł od nas jeden z członków zespołu Clannad. Jest nim jeden z braci bliźniaków, a mianowicie Pádraig Duggan. Człowiek współtworzący zespół i grający w nim przez cały czas od samego początku istnienia. Występował głównie w roli akompaniatora grając na mandolinie i gitarze, ale także śpiewał. Również komponował piosenki na potrzeby zespołu. Wybrałem album Legend jako, że jest on chyba najbardziej znanym w ich dyskografii…
Co prawda akurat na tej płycie nie znalazły się żadne utwory autorstwa Pádraiga, to jego wkład w powstanie tego albumu był ogromny. To dzięki niemu i jego bratu Noelowi album posiada taki magiczny klimat. Te wszystkie dźwięki wywodzące się z celtyckiej tradycji tak wspaniale przez nich zagrane na gitarach sprawiły, że ta płyta jest tak wyjątkowa.
Po sukcesie tytułowej piosenki do serialu Harry’s Game o zespole Clannad zrobiło się głośno. Poproszono ich więc o stworzenie ścieżki dźwiękowej do przygotowywanego serialu zatytułowanego Robin z Sherwood. Ci oczywiście zgodzili się. Co ciekawe, w serialu o przygodach dzielnego Robina (Michael Praed) chciano wykorzystać muzykę, którą Clannad stworzył do wspomnianego już Harry’s Game. Dopasowano już nawet część muzyki do obrazów. Jednak pomysł ten upadł i zespół stworzył całkiem nowe utwory. Zadanie było o tyle łatwiejsze, że grupa uczestniczyła w kręceniu serialu podglądając aktorów na planie. Dzięki temu wyobrażali sobie jaka muzyka pasowałaby idealnie do danej sceny. Autorami ów muzyki oraz słów piosenek są Paul i Ciaran Brennan. Współautorką jednego z utworów (Ancient Forest) jest ich siostra Maire.
Wrócę na chwilę do moich wspomnień. Pamiętam jak czekało się co niedziela całą rodziną na kolejny odcinek Robina. To był bodaj 1986 rok, początek to odgłos strzelającego łuku i chwilę później pierwsze dźwięki utworu Robin (The Hooded Man). Ależ są to piękne wspomnienia. Wszyscy oglądaliśmy ten serial z zapartym tchem. Gdy leciał nic się nie liczyło tylko przygody dzielnej kompanii oraz ta magiczna muzyka. No właśnie, przejdźmy do niej.
Początek, a jakże, to wspomniany przed chwilą utwór tytułowy. Syntezator i przepiękne gitary akustyczne na dzień dobry. Już jest taki klimat, że ciarki po plecach latają. Tej czołówki się nie zapomina, a jak jeszcze do tego dochodzi ten kapitalny wielogłos członków zespołu, jestem ugotowany, łzy same napływają do oczu.
Nie inaczej jest w następnym Now Is Here. Piękne klawiszowe tła, cudowna harfa, flet i anielski głos Maire. Plus fajne solo na gitarze elektrycznej na której gościnnie zagrał Pat Farrell. Fantastyczny sielankowy obraz średniowiecznej wioski i miłości unoszącej się nad głównymi bohaterami.
Dalej wita nas posępny Herne. W angielskiej mitologii Herne oznacza ducha lasu. Kto nie pamięta tej serialowej postaci z głową jelenia. W tym utworze ponownie znakomicie gra harfa i przepięknie śpiewa Moya. Słuchając tej piosenki można zobaczyć prastarą puszczę, opary unoszące się nad mokradłami i przedzierające się pomiędzy gałęziami promienie słoneczne. Klimat niesamowity.
Kolejne utwory są utrzymane w podobnej tonacji. W skocznym Together We mamy świetne gitary klasyczne, flet, harfę oraz delikatne klawisze. Krótki, ale podobny do poprzednika Darkmere to przede wszystkim kapitalne gitary oraz wspaniały kontrabas.
Następnie jeden z moich ulubionych na tym albumie czyli Strange Land. Tu gra wszystko, klawisze, ale i kontrabas i harfa i gitary. Do tego śpiew Maire któremu towarzyszą męskie chóry pozostałych członków zespołu. Znakomity moment płyty. Dalej oparty na gitarowym graniu Scarlet Inside oraz przepiękny temat dotyczący Lady Marian (tak samo zatytułowany) w którym cudownie na harfie zagrała Moya. Towarzyszy jej tak samo wspaniale brat Paul, który zagrał tu na flecie. Co za emocje, co za wspomnienia.
Na sam koniec króciutki bo trwający minutę utwór Battles, który jak sama nazwa wskazuje pojawiał się w serialu gdy odbywały się jakieś walki (brawa dla gitar). No i całość zamyka Ancient Forest, który także bardzo lubię. Jest taki pozytywny, skoczny, uśmiechnięty. Często nucimy go z Żonką gdy spacerujemy po lesie. Tak kończy się ta wspaniała płyta, która towarzyszy mi już tyle lat, a nadal fantastycznie się tego słucha.
Gdy kilka lat temu serial ukazał się na DVD wprost nie posiadałem się z radości. Zakupiłem natychmiast dwie serie, pięć płyt (Connery’ego w roli Robina nie uznaję) i w zaciszu domowym obejrzeliśmy ciurkiem wszystko. Powiem z ręką na sercu, że po tych dwudziestu paru latach serial w moich oczach trochę stracił z tej magii (Żona twierdzi że wcale nie i się nie znam). Tak czy owak na szczęście dla mnie muzyka nie straciła niczego. Mimo, że słychać wyraźnie kiedy powstała to nadal jest w stanie ukraść moje serce i przenieść mnie we wspaniałe miejsca. Piękna płyta.

Już na sam koniec nawiązując do zmarłego Pádraiga. Ciszę się niezmiernie, że w 2013 i 2014 roku mogłem podziwiać go z całym zespołem na żywo. W 2013 przypomnieli o sobie, a rok później promowali swoją ostatnią jak dotąd płytę zatytułowaną Nadur. Wtedy po tych koncertach miałem okazję porozmawiać z nimi wszystkimi, poprosić o autografy na płycie Nadur jak i poprzednich ich albumach, uścisnąć dłonie, zrobić zdjęcia. Również piękne autografy i dedykacje widnieją w książce, którą prezentuję na fotografii. Podobno przymierzali się w tym roku do następnego albumu. Żona już zapowiedziała, że zbliżający się weekend upłynie nam z płytami Clannad. Nie mam nic przeciwko.
Dziękuję Ci pięknie drogi Pádraigu za wszystko i do zobaczenia po drugiej stronie.

 
 
 
 
 
 
 
 

6 komentarzy:

  1. Wspaniała płyta, jedna z takich, które jak to mówię, przenoszą na drugą stronę lustra. Magia w czystej postaci. Doskonałość i jeden z najważniejszych dla mnie albumów, nie tylko ze względu na muzykę, ale i wspomnienia jakie ze sobą niesie. Poza tym, była to moja pierwsza płyta kompaktowa, którą mam po dziś dzień.
    Ostatnio uzupełniłem moją kolekcję płyt grupy Clannad o albumy "Dulaman" oraz "Fuaim". Marzy mi się ich pełna dyskografia, ale do spełnienia tego marzenia pozostało jeszcze kilka płyt do zdobycia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Cała ich dyskografia jest magiczna. Ja zawsze odpoczywam przy ich muzyce. Dobrze, że nie jesteśmy sami w tych zachwytach. Kiedyś przyszła do mnie sąsiadka (kobicina po siedemdziesiątce), akurat leciał ich debiut. Sąsiadce tak się spodobało, że co jakiś czas przychodzi do nas posłuchać kilku piosenek :-)
      Wspaniały zespół.

      Usuń
  2. Zastanawiałem się, od którego wpisu zacząć uzupełnianie komentarzy na „Music Is The Healer.” I wyszło na to, że zacznę od Clannad. Ta płyta (a właściwe kaseta) towarzyszyła mi przez bardzo wiele lat. Ilekroć przyszło zdawać jakikolwiek egzamin, to właśnie ten album i jego odtworzenie oznaczało koniec przygotowań. Nic więcej nie mogłem dodać, nie więcej zapamiętać, tylko wysłuchać znajome dźwięki do poduszki. Zawsze mnie to uspokajało i pozwalało wierzyć, że będzie dobrze. To może przesąd, ale na studiach tylko raz nie zdałem. Kiedy? No właśnie, jak łatwo się domyślić - gdy „Legend” zabrakło w magnetofonie :-)
    Trudno jest mi wyróżnić jakikolwiek utwór, bo każdy jest na swój sposób wyjątkowy i klimatyczny. Jedyne pretensje (żartobliwe) mam tylko do „Battles” – ta minuta i bodaj 13 sekund to zdecydowanie za mało. Na filmie sekwencje potyczek trwały dłużej i za każdym razem ma wrażenie, że na płytę można było o te parę gitarowych taktów zagrać więcej. Pamiętam też, że kiedy słuchałem tego albumu po raz pierwszy jakoś nie pasował mi do całości „Scarlet Inside”. Ale im dłużej tego słuchałem nie mogłem oprzeć się urokowi tej kompozycji. Poza tym – uczta dla ucha, istotnie ma się poczucie że wstępujemy do magicznej kniei gdzie rządzi Duch Lasu…
    Niewątpliwie do popularyzacji muzyki przyczynił się serial. Trzy pierwsze dźwięki z czołówki i już wiadomo co to jest… Ja też z wypiekami na twarzy go oglądałem – chyba rzeczywiście w 1986 w popołudniową niedzielę. Po latach może nieco wypłowiał, można mieć wątpliwości czy używana broń i wyposażenie są zgodne z duchem epoki, ale podzielam zdanie Małżonki Autora Bloga: Magii ten film nie stracił :-) Były odcinki lepsze i gorsze. Nawet te z Jasonem w sumie są do obejrzenia. Jednak chyba najbardziej podobały mi się „Miecze Waylanda” (ktoś pamięta Morgywn z Ravenscar ? – ot taki polski akcent w filmie) oraz „Siedmiu ubogich rycerzy z Akki”. Podobał mi się humor towarzyszący kolejnym przygodom, nieudolność Sir Guy z Gisbourne i niesamowicie wyrazisty Nickolas Grace jako Szeryf z Nottingham. A z drużyny Robina: małomówny Nasir Malik Kemal Inal (…) itd. Oj, zazdrościłem mu umiejętności posługiwania się bronią białą oraz tej skórzanej kurty :-)
    I rzecz dziwna. Od tamtej pory żaden film poświęcony Robinowi z Sherwood nie zrobił na mnie wrażenia, zawsze pozostając w cieniu serialu. Nie ta muzyka, nie ci aktorzy. Cieszę się, że było dane to poznać we właściwym momencie i właściwym czasie.
    I to na razie tyle. Appendix nr 1 pora zakończyć
    Pozdrawiam serdecznie, Leszek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! to co uwielbiam w Leszku. Znakomite wspomnienia i historie, do tego pięknie opowiedziane (napisane). Czyta się jak dobrą książkę.
      Dziękuję Leszku, że jesteś mym stałym Czytelnikiem i dzielisz się z innymi swoimi opowieściami.
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  3. W ubiegłym tygodniu trafiłem w sklepie ze starymi płytami na ten właśnie winyl. Słuchając go przypomniałem sobie, że na Twoim blogu była recenzja tej płyty i postanowiłem ją sobie odświeżyć. Fajnie że jesteście, że blog wciąż żyje.
    Taki zbieg okoliczności.
    Pozdrawiam
    Arek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rzeczywiście jest super, że mimo upływu ponad dwóch lat od popełnienia tego wpisu/recenzji, wracacie drodzy Czytelnicy i piszecie. To arcyważne.
      Widać jak na dłoni, że muzyka łączy. Czy jest to album czy pojedyncza piosenka. Fajnie pomyśleć, że ktoś, gdzieś słucha tego albumu i jest on także dla niego ważny.

      Usuń