wtorek, 16 sierpnia 2016

Dedalus - Dedalus (1973)

Lato A:
  1. Santiago
  2. Leda
  3. Conn
Lato B:
  1. CT 6
  2. Brilla
Proszę mi odpowiedzieć. Jak nie kupić płyty, która posiada taką okładkę? Wystarczy spojrzeć na te postaci w płaszczach, które miast głów mają zegarkowe tarcze. No musi być tu coś intrygującego, coś od czego nie będzie się można oderwać, muzyka zawarta na placku musi nas porwać.  Tak właśnie kiedyś kupowało się płyty. Wiem, znowu zrzędzę. Ale czy nie miało to swojego uroku? Tym bardziej 1973 rok, to musiało być coś dobrego i rzeczywiście jest…

Zespół pochodzi z Włoch. Powstał w miejscowości Pinerolo, która leży niedaleko Turynu. Pomysłodawcą grupy był Fiorenzo Bonasone (wiolonczela, elektryczny fortepian, syntezator), który otoczył się znakomitymi muzykami tworząc Dedalus. Tymi muzykami byli Enrico Gosso (perkusja) oraz bracia Di Castri, Marco (gitara, saksofon) i Furio (gitara basowa). W składzie znalazł się również Rene Montegna z zespołu Aktuala, który zagrał tu na afrykańskich instrumentach perkusyjnych. Sama nazwa zespołu pochodzi podobno od greckiego słowa „Daidalos” co można przetłumaczyć jako pomysłowy, kunsztowny. Inne znaczenie tego słowa to Dedal, postać z mitologii będąca między innymi uosobieniem pracowitości i pomysłowości.

Dedalus to debiutancka płyta tej grupy w całości instrumentalna. To niesamowity jazz-rock z domieszką psychodelii i kropelką kanterberyjskich dźwięków.
Więc co się tu dzieje muzycznie? Sporo. Już pierwsza kompozycja zatytułowana Santiago to potwierdza. Otwiera ten utwór znakomita sekcja napędzająca tę kompozycję, której kapitalnie towarzyszy Fender. Chwilę później włącza się gitara ze wspaniałą improwizacją. W dalszej części ów gitarę zastępuje znakomity saksofon. Następnie na czoło wysuwa się elektryczna wiolonczela tworząc wspomniane wcześniej psychodeliczne obrazy. Nie łatwy, ale kapitalny początek.
Dalej wcale nie jest gorzej. Następny utwór nosi tytuł Leda. Tu od początku usłyszymy elektryczny fortepian i gdzieś tam bzyczącą gitarę w tle. Chwilę później włącza się sekcja i saksofon, który maluje swoje zawiłe obrazy. Druga część to popis znakomitego basu, perkusji i wspomnianego już elektrycznego fortepianu.
Stronę pierwszą zamyka utwór Conn. Niespokojnie od początku, napięcie, eksperymenty dźwiękowe. Później wchodzi rytmiczna perkusja, bas i saksofonowe wariacje. Do tego przeróżne odgłosy i dźwięki generowane przy pomocy perkusjonaliów. Tu także swoje możliwości ponownie pokazuje wiolonczela.

Druga strona to dwie kompozycje. Pierwszą z nich jest trwający nieco ponad czternaście minut utwór CT 6. Ta kompozycja to właściwie popis wszystkich instrumentów. Na początku małe zmiany tempa i nastrojów. Następnie kapitalna sekcja, która gra jednostajnie, a jedynie poszczególne instrumenty zaliczają znakomite jazdy, poczynając od saksofonu  na wiolonczeli kończąc.
Całość zamyka Brilla. Wyluzowany saksofon i fortepian elektryczny. Dalej diametralna zmiana tempa, kompozycja niesamowicie przyspiesza (brawa dla sekcji), na pierwszym planie pojawia się wiolonczela, a później gitara. Utwór kończy się tak jak się zaczynał czyli dźwiękami wyluzowanego saksofonu.

Powiem tak. Płyta do której trzeba przysiąść i słuchać jej tak jak się ogląda doby film lub czyta świetną książkę. Nie jest to łatwe granie, ale otwarty umysł, ciągoty w kierunku jazz-rocka oraz zamiłowanie do improwizacji na pewno wynagrodzą słuchaczowi czas spędzony z tym albumem. Naprawdę warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz