- I Could Never Be A Soldier
- Ship
- A Dog With No Collar
- Lady Lake
- Same Dreams
- Social Embarrassment
Jak już wiele razy
wspominałem, okładka jest dla mnie często drogowskazem, dzięki któremu podejmuję, a raczej podejmowałem decyzję o zakupie bądź nie danego albumu. Takie okładki sprawiają, że odnosi się wrażenie jakby płyta mówiła do mnie „Weź mnie, nie zawiedziesz się”.
Tak było i w tym przypadku. Oczarowany sceną przedstawioną na froncie
wiedziałem, że muszę mieć tę płytę w swojej kolekcji. Kosztowała mnie sporo
pieniędzy. Na szczęście okazało się, że muzyka jest równie znakomita co obraz przedstawiony na okładce…
Było to grubo przed
czasami internetowymi i wtedy sporo pozycji kupowało się po prostu w ciemno,
polegając często na wiedzy i uczciwości sprzedawcy. Jeżeli sprzedawca okazywał
się ignorantem (co rzadko, ale zdarzało się) trzeba było polegać na własnym
instynkcie i czujności. Płyty bardzo często kupowało się oczami. I gdy zobaczyłem
złowrogą rękę, która jakby chciała zagarnąć otaczającą ją okolicę bronioną
przez piękną łabędzicę wiedziałem, że to może być coś. Winyl miał oryginalną
wkładkę z której wyczytałem jakie instrumentarium zostało użyte do nagrania
materiału. Facet o sprzedawanych płytach nie miał pojęcia, ale jak zarabiać
pieniądze już wiedział. Nie było mowy o targowaniu, słyszałem tylko „Chłopcze
bierzesz albo nie…” Co miałem robić? Wziąłem. Nigdy nie żałowałem. Ile
kosztowała nie pomnę, pamiętam jednak, że do domu wróciłem bez butów po które
poszedłem.
Gnidrolog to brytyjska grupa założona w 1969 roku w Londynie przez braci Colina (śpiew, gitara rytmiczna, róg) i Stewarta (gitara prowadząca) Goldringów. Składu dopełnili Nigel Pegrum (perkusja, flet, obój) oraz Peter Cowling grający na basie i wiolonczeli. To właśnie na chwilę przed nagraniem Lady Lake do zespołu dołączył John Earle, który fantastycznie zagrał tu na saksofonach i flecie. Zaśpiewał także w utworze zamykającym ten album Social Embarrassment. Na albumie pojawił się jeszcze jeden gość, ale wspomnę o nim nieco później. Lady Lake to druga płyta w dorobku tej grupy i zarazem jej największe dzieło.
Pierwszą stronę i zarazem cały album rozpoczyna najdłuższa propozycja na płycie zatytułowana I Could Never Be A Soldier. Początek to delikatna gitara do której po chwili dołącza flet. Już jestem w domu. Po króciutkim wprowadzeniu pojawia się śpiew Colina. Utwór cały czas utrzymany jest w tonacji baśniowej z dużymi folkowymi naleciałościami. W szczególności partie fletu przypominają te grane przez Iana Andersona z Jethro Tull. Trzeba zwrócić także uwagę na wspaniale pracujący bas. Utwór z każdą minutą staje się coraz bardziej niespokojny, instrumenty coraz dobitniej sobie poczynają. W okolicach piątej minuty znowu robi się niezwykle baśniowo, delikatnie i spokojnie. Przepiękne blachy, flet i bas robią taki klimat, że aż trudno opisać go słowami. Jednak ponownie po upływie kilkudziesięciu sekund coraz mocniej poczyna sobie perkusja. Flet, jak wcześniej, daje o sobie znać w iście Andersonowskich odjazdach. W okolicach 8:30 wraca śpiew. Ale to nie wszystko, gdy zbliża się dziesiąta minuta usłyszymy znakomitą iście hardrockową solówkę gitary Stewarta Goldringa. Cały utwór kończy mocny bas i kapitalne saksofony. Niesamowity utwór w którym zastosowano tyle ciekawych rozwiązań, że niektórym wystarczyło by na całą płytę. Kapitalne jedenaście i pół minuty.
Ship, drugi utwór z tej płyty to raczej piosenka utrzymana w spokojnych klimatach. Całość od samego początku prowadzą saksofon, gitara akustyczna i sekcja. Dalej na tle ciągle grającej gitary pojawia się głos. Naprawdę bardzo ładnie to brzmi. W zwrotkach gitara akustyczna, delikatna sekcja i śpiew. W refrenach dochodzą znakomite saksofony. Pod koniec pojawia się ciekawa partia gitary, która wyśmienicie prowadzi ten utwór do samego końca.
Stronę pierwszą zamyka A Dog With No Collar. Przepięknej urody gitara akustyczna na dzień dobry plus nastrojowy głos. W dalszej części usłyszymy melancholijny saksofon. Cudo. Jedynym czego można żałować jest to, że utwór trwa tak krótko bo nieco ponad dwie minuty.
Gnidrolog to brytyjska grupa założona w 1969 roku w Londynie przez braci Colina (śpiew, gitara rytmiczna, róg) i Stewarta (gitara prowadząca) Goldringów. Składu dopełnili Nigel Pegrum (perkusja, flet, obój) oraz Peter Cowling grający na basie i wiolonczeli. To właśnie na chwilę przed nagraniem Lady Lake do zespołu dołączył John Earle, który fantastycznie zagrał tu na saksofonach i flecie. Zaśpiewał także w utworze zamykającym ten album Social Embarrassment. Na albumie pojawił się jeszcze jeden gość, ale wspomnę o nim nieco później. Lady Lake to druga płyta w dorobku tej grupy i zarazem jej największe dzieło.
Pierwszą stronę i zarazem cały album rozpoczyna najdłuższa propozycja na płycie zatytułowana I Could Never Be A Soldier. Początek to delikatna gitara do której po chwili dołącza flet. Już jestem w domu. Po króciutkim wprowadzeniu pojawia się śpiew Colina. Utwór cały czas utrzymany jest w tonacji baśniowej z dużymi folkowymi naleciałościami. W szczególności partie fletu przypominają te grane przez Iana Andersona z Jethro Tull. Trzeba zwrócić także uwagę na wspaniale pracujący bas. Utwór z każdą minutą staje się coraz bardziej niespokojny, instrumenty coraz dobitniej sobie poczynają. W okolicach piątej minuty znowu robi się niezwykle baśniowo, delikatnie i spokojnie. Przepiękne blachy, flet i bas robią taki klimat, że aż trudno opisać go słowami. Jednak ponownie po upływie kilkudziesięciu sekund coraz mocniej poczyna sobie perkusja. Flet, jak wcześniej, daje o sobie znać w iście Andersonowskich odjazdach. W okolicach 8:30 wraca śpiew. Ale to nie wszystko, gdy zbliża się dziesiąta minuta usłyszymy znakomitą iście hardrockową solówkę gitary Stewarta Goldringa. Cały utwór kończy mocny bas i kapitalne saksofony. Niesamowity utwór w którym zastosowano tyle ciekawych rozwiązań, że niektórym wystarczyło by na całą płytę. Kapitalne jedenaście i pół minuty.
Ship, drugi utwór z tej płyty to raczej piosenka utrzymana w spokojnych klimatach. Całość od samego początku prowadzą saksofon, gitara akustyczna i sekcja. Dalej na tle ciągle grającej gitary pojawia się głos. Naprawdę bardzo ładnie to brzmi. W zwrotkach gitara akustyczna, delikatna sekcja i śpiew. W refrenach dochodzą znakomite saksofony. Pod koniec pojawia się ciekawa partia gitary, która wyśmienicie prowadzi ten utwór do samego końca.
Stronę pierwszą zamyka A Dog With No Collar. Przepięknej urody gitara akustyczna na dzień dobry plus nastrojowy głos. W dalszej części usłyszymy melancholijny saksofon. Cudo. Jedynym czego można żałować jest to, że utwór trwa tak krótko bo nieco ponad dwie minuty.
Stronę drugą otwiera utwór tytułowy. Ten niemal dziewięciominutowy utwór w lwiej części został zdominowany przez dęciaki. Sam początek to kapitalny bas, który napędza ten numer. Jednak to wspomniane dęciaki odgrywają tu dominująca rolę i robią to wyśmienicie. Po około trzech minutach wszystko niemal cichnie, pojawia się głos i gdzieś w tle wygrywający swoją melodię saksofon. W dalszej części pojawia się flet, który przez cały czas występuje tu w roli tego który prowokuje, zaczepia. Każda kolejna minuta to rosnące ciągle napięcie, które znakomicie generują dęciaki. Utwór robi się cięższy w odbiorze. Do tego jeden z saksofonów wygrywa w tle niezwykłej urody solówkę w iście jazzowym uniesieniu.
Same Dreams to kolejna miniaturka na tym albumie. To właśnie w tym utworze pojawia się gość o którym wspominałem na początku. Tym gościem jest Charlotte Fendrich, która fantastycznie zagrała tu na fortepianie. Oprócz niego usłyszymy tu ładny saksofon, gitarę i jakby tęskny głos wokalisty. Sympatyczne uspokojenie pomiędzy ciemnym utworem tytułowym, a kończącym ten album Social Embarrassment. No tu już mamy jazdę bez trzymanki. Kapitalne dęciaki na sam początek, dalej chwilowe uspokojenie i śpiew Johna Earle. Wyśmienita współpraca między instrumentami. Saksofony przeplatają się z obojem, wiolonczelą i gitarą elektryczną. Do tego wszystkiego znakomita sekcja rytmiczna. Świetne przenikanie klimatów złowrogich i melancholijnych z wyraźną przewagą tych pierwszych. I na sam koniec solo gitarowe w nieco jazzrockowym odcieniu, którego nie powstydziłyby się czołowe zespoły z podwórka rocka progresywnego. Jazda obowiązkowa.
Lady Lake to jedna z niedocenionych i odnoszę wrażenie zapomnianych pereł rocka progresywnego. Oczywiście miłośnicy tego rodzaju muzyki (patrz: stare lisy) album znają pewnie doskonale, natomiast nie przedarł się on do szerszej publiczności. Niestety na początku lat siedemdziesiątych twórczość zespołu również nie została ani szczególnie dostrzeżona ani doceniona przez co w 1973 roku grupa rozpadła się. Może dlatego, że w 1972 mieli ogromną konkurencję. To w tym właśnie roku wydano takie płyty jak Close To The Edge grupy Yes, Foxtrot Genesis czy Octopus Gentle Giant.
Powrócili pod koniec lat dziewięćdziesiątych, najpierw z albumem Live 1972, a chwilę później z nowym materiałem, który ukazał się na płycie Gnosis. Jednak i tym razem przeszło to praktycznie bez echa.
Szkoda wielka, że tak potoczyły się losy zespołu i albumu Lady Lake. To naprawdę świetna płyta, na której usłyszymy wspaniałe partie poszczególnych instrumentów, świetne rozwiązania rytmiczne, piękne melodie oraz pomysłowość. To płyta która powinna obowiązkowo znaleźć się w kolekcji każdego fana rocka progresywnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz