- A Dream Within A Dream
- The Raven
- The Tell-Tale Heart
- The Cask Of Amontillado
- (The System Of) Doctor Tarr And Professor Fether
- The Fall Of The House Of Usher: I. Prelude; II. Arrival; III. Intermezzo; IV. Pavane; V. Fall
- To One In Paradise
Trudno w to uwierzyć,
ale od wpisu na moim blogu o płycie I Robot minął ponad rok. Wtedy, a było to w
marcu 2015 roku stałem przed półkami z płytami i zastanawiałem się co sobie
włączyć. Padło na Parsonsa. Rozmyślałem czy odpalić debiut czy może ich drugą
płytę. Wybrałem I Robot. Dziś przyszła kolej na ów debiut, tym bardziej, że
mija 40 lat od wydania tego znakomitego albumu…
Pierwszy był w mojej
kolekcji winyl. Później pojawił się kompakt. Jakie było moje zdziwienie gdy po
jego włączeniu usłyszałem głos narratora. Co do…? pomyślałem. Chyba nagrali coś
innego, to nie ta płyta. Kilka chwil później byłem w domu. Okazało się, że
w wydaniu kompaktowym Parsons dograł
narratora (w tej roli Orson Welles). Ów narrator miał się pierwotnie znaleźć
na płycie w 1976 roku, ale nagrania z głosem Wellesa nie dotarły wtedy na czas. Są jednak jeszcze inne zmiany. W niektórych utworach dodano partie gitar w innym wyciszono chóry,
a w jeszcze innym wyeksponowano bas. Nie będę rozstrzygał, która wersja brzmi
lepiej. Szczerze? Uwielbiam obie, tak pierwowzór jak i „poprawiankę”. Swój opis
oprę jednak na wersji poprawionej. Dlaczego? Przez te wszystkie lata
najczęściej słuchałem właśnie tej wersji i to z nią jestem chyba mocniej związany. Zachęcam jednak
do poznania pierwowzoru.
Jak łatwo można się
zorientować, materiał który znalazł się na płycie został zainspirowany życiem i
twórczością znakomitego pisarza Edgara Allana Poe.
Trzon zespołu to
oczywiście Alan Parsons i Eric Woolfson. Ale sami płyty by nie zarejestrowali.
Stąd w powstaniu tego dzieła wzięło udział bardzo wielu muzyków, których nie
sposób tu wymienić (z resztą wielu z nich współpracowało później z zespołem
przez długie lata). Sam Parsons żartował, że w nagraniu tego albumu wzięło
udział ponad dwustu ludzi. Włączając do tego grona muzyków z orkiestry pewnie
tylu by wyszło.
Może przejdziemy do
samej muzyki bo to przecież ona jest tu najważniejsza.
Cały album rozpoczyna
pierwsza z dwóch narracji Orsona Wellesa. Z tego krótkiego fragmentu tekstu
wyłaniają się pierwsze dźwięki. Rozpoczyna się instrumentalny A Dream Within A
Dream. I od razu jest magia. Po kilkudziesięciu sekundach pojawia się pulsujący
bas, a po nim perkusja i klawisze. Zaczyna się wspaniała podróż przez
tajemniczą twórczość Poe. Z każdą sekundą wchodzą ciągle nowe instrumenty.
Utwór buduje się fantastycznie. Na podorędziu mam przyszykowaną książkę
Opowieści Niesamowite, ale boję się po nią sięgnąć. Tego wieczora tylko muzyka.
Pierwsza kompozycja płynnie przechodzi w kolejny utwór zatytułowany The Raven.
Tu, jak niesie legenda, po raz pierwszy w muzyce rockowej został zastosowany
vocoder przy pomocy którego możemy usłyszeć zniekształcony głos Parsonsa.
Bas nadal fantastycznie pulsuje. No i gdy słyszymy niemal krzyk Nevermore!
ciarki lecą po plecach. Naprawdę ma się wrażenie, że w pokoju w którym siedzimy
przysiadł na chwilę wielki, czarny kruk. To w tym utworze pojawia się solo
gitarowe, którego nie było w wersji pierwotnej. Znakomita jazda, znakomita.
The Tell-Tale Heart
czyli Serce Oskarżycielem. Bardzo lubię tę nowelę Poe. Opowiada o zabójstwie… z
resztą proszę sięgnąć po tekst i samemu się przekonać. Od początku znakomita
sekcja rytmiczna i niemal diabelski głos Arthura Browna. Naprawdę można się
wczuć i dzięki temu kapitalnemu rockowemu kawałkowi oczami wyobraźni zobaczyć jako żywo wydarzenia z noweli Edgara. Fantastyczne zmiany tempa,
przepiękne orkiestracje i ponownie znakomita gitarowa solówka.
Następna w kolejce jest
muzyczna adaptacja opowiadania Beczka Amontillado. Okrutna w treści, o
morderstwie doskonałym. Także polecam wersję czytaną. Muzycznie? Delikatny
fortepian na początek, chwilę później przepięknej urody orkiestra i równie
wspaniały głos Johna Milesa. Co jeszcze? Kapitalny chór i dęciaki, które robią
tak wspaniały klimat, że jak w przypadku poprzedniej opowieści słuchacz czuje
się jak naoczny świadek tej okrutnej zbrodni.
Stronę pierwszą winyla
kończy utwór (The System Of) Dr. Tarr and Professor Fether. Tu w stosunku do
muzycznego pierwowzoru z 1976 roku zostały dodane przez Parsonsa organy kościelne, które moim zdaniem
kapitalnie potęgują uczucie grozy i niepokoju. Sama nowela opowiada o wizycie
narratora w zakładzie psychiatrycznym w którym stosuje się System Doktora Smoły i Profesora Pierza.
Fajny gitarowy motyw przewodni, świetna perkusja i śpiew Milesa. Znakomite
zamknięcie pierwszej strony.
Zanim rozpocząłem słuchanie kolejnej kompozycji, którą jest trwająca ponad piętnaście minut suita The Fall Of The House Of Usher, musiałem chwilkę ochłonąć i zaparzyć sobie herbatę. Ponownie zasiadłem w fotelu, założyłem słuchawki, w których zagrały pierwsze dźwięki Upadku Domu Usherów. Tu ponownie pojawia się narrator w postaci Orsona Wellesa, który znakomicie wprowadza słuchacza w muzyczną opowieść o rodzeństwie Usherów i ich domu. Pierwsza część tej suity zatytułowana Prelude to siedmiominutowe orkiestrowe wprowadzenie. W ów wprowadzeniu możemy znaleźć fragmenty opery (niestety niedokończonej) napisanej przez Claude’a Debussy’ego zatytułowanej La chute de la maison Usher. Ten kapitalny wstęp, który dosłownie oczarowuje słuchacza kończy się głośnym grzmotem pioruna po czym przechodzi płynnie w drugą część zatytułowaną Arrival. Wieje wiatr, pada deszcz, słychać odgłosy burzy. Do tego złowrogie organy. Klimat niesamowity. Mimo ciepłego wieczoru człowiek odruchowo szuka koca aby się nim przykryć. Dalej sekcja rytmiczna i gitara jakby wyjęta z twórczości Pink Floyd. Robi się nam rockowy klimat.
Kolejne części tej genialnej suity zatytułowane kolejno Intermezzo, Pavane i Fall są dalszą instrumentalną częścią tej arcyciekawej opowieści. Pavane to Alan Parsons Project pełną gębą, to Alan Parsons Project jakiego znamy z kolejnych płyt. Coś fantastycznego. Bas, klawisze oraz dźwięki harfy i mandoliny powalają. Co typowe w ich muzyce, to warstwowe budowanie całego utworu do kapitalnej kumulacji w finale z czym mamy tu do czynienia. Z kolei Fall to niespełna minutowe zakończenie w którym ponownie w roli głównej występuje orkiestra przepięknie ilustrująca rozpadający się zamek. Uff, co za emocje, co to za suita. Ge-nial-na.
Cały album zamyka utwór kryjący się pod tytułem To One In Paradise. To promyk nadziei w obliczu raczej mrocznej zawartości całego albumu. To bardzo sympatyczna piosenka gdzie głównym wokalistą jest Terry Sylvester, którego wspierają głosowo Parsons i Woolfson. Ale usłyszymy tu również chłopięcy chór z Westminster City School. Przepiękne gitary elektryczna i akustyczna, Fender Rhodes i wspomniane już chóry. Utwór znakomicie płynie pozostawiając w nas odrobinę uśmiechu i odprężenia.
Kolejne części tej genialnej suity zatytułowane kolejno Intermezzo, Pavane i Fall są dalszą instrumentalną częścią tej arcyciekawej opowieści. Pavane to Alan Parsons Project pełną gębą, to Alan Parsons Project jakiego znamy z kolejnych płyt. Coś fantastycznego. Bas, klawisze oraz dźwięki harfy i mandoliny powalają. Co typowe w ich muzyce, to warstwowe budowanie całego utworu do kapitalnej kumulacji w finale z czym mamy tu do czynienia. Z kolei Fall to niespełna minutowe zakończenie w którym ponownie w roli głównej występuje orkiestra przepięknie ilustrująca rozpadający się zamek. Uff, co za emocje, co to za suita. Ge-nial-na.
Cały album zamyka utwór kryjący się pod tytułem To One In Paradise. To promyk nadziei w obliczu raczej mrocznej zawartości całego albumu. To bardzo sympatyczna piosenka gdzie głównym wokalistą jest Terry Sylvester, którego wspierają głosowo Parsons i Woolfson. Ale usłyszymy tu również chłopięcy chór z Westminster City School. Przepiękne gitary elektryczna i akustyczna, Fender Rhodes i wspomniane już chóry. Utwór znakomicie płynie pozostawiając w nas odrobinę uśmiechu i odprężenia.
Co można powiedzieć. Dla mnie Tales Of Mystery And Imagination Edgar Allan Poe jest arcydziełem. Od samego początku słuchacz jest oczarowany i ten stan utrzymywany jest do ostatniego dźwięku na tym albumie. Płyta jest wyprodukowana po mistrzowsku, mistrzowskie są również aranżacje. Całość brzmi po prostu nieziemsko. Warto się o tym przekonać osobiście. Takich
płyt (wszystkich, ale tej w szczególności) absolutnie nie należy słuchać
z jutubów, mptrójek i innego tego typu badziewia. Jeżeli sami nie
posiadamy lepszego sprzętu do odtwarzania muzyki, może ma go ktoś z
rodziny lub znajomych. Naprawdę warto trochę się wysilić bo ten album
jest tego warty i odwdzięczy się nam po wielokroć. Wielu próbowało zinterpretować muzycznie dzieła Poe, wspomniany już Debussy, Rachmaninow czy też w muzyce rozrywkowej Peter Hammil lub Lou Reed. Jednak to The Alan Parsons Project w moim odczuciu znakomicie oddali klimat nowel Edgara Allana Poe. Klasyka.
PS. Zachęcam równie mocno do sięgnięcia po tomik Opowieści Niesamowite z nowelami Edgara. Można go kupić za psie pieniądze (około 15 złotych). Znajduje się w nim kilka nowel na podstawie których powstała muzyka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz