- Sol Caliente
- Trumpets With Motherhood
- Bargain Classics
- R.F.D.
- Mummy Was An Asteroid, Daddy Was A Small Non-Stick Kitchen Utensil
- Trot
- Rongwrong
Wracam do kanterberyjskich dźwięków. Dziś na tapecie jedynak czyli zespół, który wydał tylko jeden album. Wiele lat temu do zakupienia tego winyla zachęciły mnie nazwiska. Te powiedziały mi, że to może być znakomity album. No chyba nikt nie wątpi, że takie nazwiska jak Manzanera, MacCormick czy wreszcie Eno to gwarancja dobrej muzyki. Nie pomyliłem się, album okazał się znakomity…
Jeszcze zanim Phil
Manzanera dołączył do Roxy Music założył kilka różnych zespołów. Wśród nich był
między innymi Quiet Sun, który współtworzył ze swoim dobrym kolegą Billem MacCormickiem.
Jednak współpracę trzeba było odłożyć. Powodem było dołączenie Manzanery do
wspomnianego już Roxy Music, a MacCormicka do Matching Mole. Dopiero w 1975
roku Phil reaktywował grupę. Zaczęło się od tego, że wynajął na kilka tygodni
studio w celu nagrania swojej pierwszej solowej płyty zatytułowanej Diamond
Head. W tym samym czasie postanowił reaktywować Quiet Sun. Powód był bardzo
prosty. Phil stwierdził, że skoro ma przy sobie tak wspaniałych muzyków to
wyśmienita okazja do wskrzeszenia Quiet Sun. Jak pomyślał tak zrobił. W
składzie grupy oprócz wspomnianych już Manzanery (gitary, klawisze) i
MacCormicka (gitary basowe) znaleźli się również Charles Hayward (perkusja,
klawisze, śpiew) oraz Dave Jarrett (instrumenty klawiszowe). Na płycie swoje
pięć groszy dorzuciło też dwóch gości. Byli to Brian Eno (klawisze) oraz Ian
MacCormick (chórki). Wszyscy oni (prócz Iana) zagrali też na płycie Diamond
Head.
Album otwiera trwająca niemal osiem minut kompozycja Manzanery zatytułowana Sol Caliente. Kapitalny niepokojący klimat wprowadzony przy pomocy elektronicznego pianina. Te dźwięki przywodzą na myśl obrazy z jakiegoś thrillera. Gdy pierwszy raz tego słuchałem moje skojarzenia wędrowały w okolice fenomenalnego horroru zatytułowanego Egzorcysta. Po chwili dołącza równie niepokojąca, nieco chropowata gitara Manzanery. Takie wprowadzenie trwa niecałe dwie minuty po czym wchodzi bas, a chwilę później perkusja. Znakomita współpraca chropowatej gitary i pianina oraz świetna intensywna sekcja rytmiczna. Zmiany tempa, spokojne fragmenty przeplatają się z mocniejszymi i wyraźnymi partiami gitary. Cały czas towarzyszy nam uczucie zaniepokojenia i napięcia. Znakomity otwieracz.
Następnie usłyszymy miniaturkę w postaci kompozycji Trumpets With Motherhood. Tu ponownie kapitalne klawisze, wyraźna gitara i delikatne blachy.
Trzeci w kolejce jest Bargain Classics autorstwa Jarretta. Początek to dość chaotyczna partia perkusji i różnego rodzaju przeszkadzajek. Dalej elektroniczne pianino, bas oraz gitara. Cała masa zmian tempa i nastrojów. Dzieje się tu naprawdę sporo. Space, fusion, rock. Znakomita jazda.
Stronę pierwszą winylowego wydania kończy trzyminutowy R.F.D. także autorstwa Jarretta. Tu rolę główną pełnią klawisze autora tej kompozycji. Bardzo spokojny, miły dla ucha utwór, który zdecydowanie uspokaja słuchacza po ogromnych wrażeniach jakie niósł poprzedni utwór.
Stronę drugą rozpoczyna utwór MacCormicka zatytułowany Mummy Was An Asteroid, Daddy Was A Small Non-Stick Kitchen Utensil. To powrót do dynamicznego grania. Znakomity bas, perkusja i gitara na dzień dobry. Ten bas MacCormicka jest tu wyrazisty, gruby, tubiasty. Znakomita robota Manzanery na gitarze, nie gorzej grają tu klawisze. Ten utwór to właściwie kapitalny popis wszystkich członków zespołu. Każdego wyraźnie słychać, jednocześnie wzajemnie się nie dominują. Jeszcze raz wielkie uznanie dla Manzanery za jego partie gitary w tym utworze.
Trot jest następną kompozycją na płycie. Tu fenomenalny klimat uzyskany został dzięki fortepianowi Steinwey’a (przepiękne solo z cudowną perkusją i basem). Ale oprócz tego mamy tu (szczególnie na początku utworu) klawiszowe tła oraz to przychodzące to odchodzące wejścia gitary Phila.
Całą płytę zamyka najdłuższy utwór na płycie autorstwa Haywarda zatytułowany Rongwrong. To jedyna pozycja na tym albumie w której pojawia się śpiew. Świetny melodyjny utwór w którym ponownie swoje możliwości mogli pokazać wszyscy członkowie zespołu. Wspaniały fortepian, który wiedzie tu zdecydowany prym, bas, organy Hammonda, gitara i perkusja. Pierwsze partie śpiewane pojawiają się dopiero po upływie ponad dwóch minut i muszę przyznać, że Hayward nawet nieźle sobie w roli wokalisty poradził. Słychać niedoskonałości jego głosu i dość małe jego możliwości jednak brzmi to całkiem, całkiem. Bardzo przyjemne, chwilami romantyczno-marzycielskie zamknięcie tego kapitalnego albumu.
Mainstream to jeden z moich faworytów sceny Canterbury. Znakomite partie wszystkich instrumentów, świetne pomysły. Melodie uzupełniają się fantastycznie z indywidualnymi popisami. Mocne, chwilami brudnawe i dość agresywne granie przeplata się z liryką i delikatnością. Naprawdę trudno doszukiwać się na tym albumie zbędnych dźwięków czy przekombinowania. Od pierwszej do ostatniej minuty słuchacz siedzi jak zahipnotyzowany. Cudo.
Album otwiera trwająca niemal osiem minut kompozycja Manzanery zatytułowana Sol Caliente. Kapitalny niepokojący klimat wprowadzony przy pomocy elektronicznego pianina. Te dźwięki przywodzą na myśl obrazy z jakiegoś thrillera. Gdy pierwszy raz tego słuchałem moje skojarzenia wędrowały w okolice fenomenalnego horroru zatytułowanego Egzorcysta. Po chwili dołącza równie niepokojąca, nieco chropowata gitara Manzanery. Takie wprowadzenie trwa niecałe dwie minuty po czym wchodzi bas, a chwilę później perkusja. Znakomita współpraca chropowatej gitary i pianina oraz świetna intensywna sekcja rytmiczna. Zmiany tempa, spokojne fragmenty przeplatają się z mocniejszymi i wyraźnymi partiami gitary. Cały czas towarzyszy nam uczucie zaniepokojenia i napięcia. Znakomity otwieracz.
Następnie usłyszymy miniaturkę w postaci kompozycji Trumpets With Motherhood. Tu ponownie kapitalne klawisze, wyraźna gitara i delikatne blachy.
Trzeci w kolejce jest Bargain Classics autorstwa Jarretta. Początek to dość chaotyczna partia perkusji i różnego rodzaju przeszkadzajek. Dalej elektroniczne pianino, bas oraz gitara. Cała masa zmian tempa i nastrojów. Dzieje się tu naprawdę sporo. Space, fusion, rock. Znakomita jazda.
Stronę pierwszą winylowego wydania kończy trzyminutowy R.F.D. także autorstwa Jarretta. Tu rolę główną pełnią klawisze autora tej kompozycji. Bardzo spokojny, miły dla ucha utwór, który zdecydowanie uspokaja słuchacza po ogromnych wrażeniach jakie niósł poprzedni utwór.
Stronę drugą rozpoczyna utwór MacCormicka zatytułowany Mummy Was An Asteroid, Daddy Was A Small Non-Stick Kitchen Utensil. To powrót do dynamicznego grania. Znakomity bas, perkusja i gitara na dzień dobry. Ten bas MacCormicka jest tu wyrazisty, gruby, tubiasty. Znakomita robota Manzanery na gitarze, nie gorzej grają tu klawisze. Ten utwór to właściwie kapitalny popis wszystkich członków zespołu. Każdego wyraźnie słychać, jednocześnie wzajemnie się nie dominują. Jeszcze raz wielkie uznanie dla Manzanery za jego partie gitary w tym utworze.
Trot jest następną kompozycją na płycie. Tu fenomenalny klimat uzyskany został dzięki fortepianowi Steinwey’a (przepiękne solo z cudowną perkusją i basem). Ale oprócz tego mamy tu (szczególnie na początku utworu) klawiszowe tła oraz to przychodzące to odchodzące wejścia gitary Phila.
Całą płytę zamyka najdłuższy utwór na płycie autorstwa Haywarda zatytułowany Rongwrong. To jedyna pozycja na tym albumie w której pojawia się śpiew. Świetny melodyjny utwór w którym ponownie swoje możliwości mogli pokazać wszyscy członkowie zespołu. Wspaniały fortepian, który wiedzie tu zdecydowany prym, bas, organy Hammonda, gitara i perkusja. Pierwsze partie śpiewane pojawiają się dopiero po upływie ponad dwóch minut i muszę przyznać, że Hayward nawet nieźle sobie w roli wokalisty poradził. Słychać niedoskonałości jego głosu i dość małe jego możliwości jednak brzmi to całkiem, całkiem. Bardzo przyjemne, chwilami romantyczno-marzycielskie zamknięcie tego kapitalnego albumu.
Mainstream to jeden z moich faworytów sceny Canterbury. Znakomite partie wszystkich instrumentów, świetne pomysły. Melodie uzupełniają się fantastycznie z indywidualnymi popisami. Mocne, chwilami brudnawe i dość agresywne granie przeplata się z liryką i delikatnością. Naprawdę trudno doszukiwać się na tym albumie zbędnych dźwięków czy przekombinowania. Od pierwszej do ostatniej minuty słuchacz siedzi jak zahipnotyzowany. Cudo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz