- Robin (The Hooded Man)
- Now Is Here
- Herne
- Together We
- Darkmere
- Strange Land
- Scarlet Inside
- Lady Marian
- Battles
- Ancient Forest
Z cyklu „Atrakcyjna
Osiemdziesiątka”
Nie sądziłem, że tak
szybko powrócę na blogu do tego zespołu, wszak niedawno opisywałem płytę
Macalla. Dziś miało być o innym wykonawcy. Życie jednak po raz kolejny zmienia
plany. Wczoraj dotarła do mnie wiadomość, że 9. 07. 2016 roku odszedł od nas
jeden z członków zespołu Clannad. Jest nim jeden z braci bliźniaków, a
mianowicie Pádraig Duggan. Człowiek współtworzący zespół i grający w nim przez cały
czas od samego początku istnienia. Występował głównie w roli akompaniatora
grając na mandolinie i gitarze, ale także śpiewał. Również komponował piosenki
na potrzeby zespołu. Wybrałem album Legend jako, że jest on chyba najbardziej znanym
w ich dyskografii…
Co prawda akurat na tej
płycie nie znalazły się żadne utwory autorstwa Pádraiga, to jego wkład w
powstanie tego albumu był ogromny. To dzięki niemu i jego bratu Noelowi album
posiada taki magiczny klimat. Te wszystkie dźwięki wywodzące się z celtyckiej
tradycji tak wspaniale przez nich zagrane na gitarach sprawiły, że ta płyta jest tak
wyjątkowa.
Po sukcesie tytułowej
piosenki do serialu Harry’s Game o zespole Clannad zrobiło się głośno.
Poproszono ich więc o stworzenie ścieżki dźwiękowej do przygotowywanego serialu
zatytułowanego Robin z Sherwood. Ci oczywiście zgodzili się. Co ciekawe, w
serialu o przygodach dzielnego Robina (Michael Praed) chciano wykorzystać muzykę,
którą Clannad stworzył do wspomnianego już Harry’s Game. Dopasowano już nawet
część muzyki do obrazów. Jednak pomysł ten upadł i zespół stworzył całkiem nowe
utwory. Zadanie było o tyle łatwiejsze, że grupa uczestniczyła w kręceniu
serialu podglądając aktorów na planie. Dzięki temu wyobrażali sobie jaka muzyka
pasowałaby idealnie do danej sceny. Autorami ów muzyki oraz słów piosenek są
Paul i Ciaran Brennan. Współautorką jednego
z utworów (Ancient Forest) jest ich siostra Maire.
Wrócę na chwilę do
moich wspomnień. Pamiętam jak czekało się co niedziela całą rodziną na kolejny
odcinek Robina. To był bodaj 1986 rok, początek to odgłos strzelającego łuku i
chwilę później pierwsze dźwięki utworu Robin (The Hooded Man). Ależ są to
piękne wspomnienia. Wszyscy oglądaliśmy ten serial z zapartym tchem. Gdy leciał
nic się nie liczyło tylko przygody dzielnej kompanii oraz ta magiczna muzyka.
No właśnie, przejdźmy do niej.
Początek, a jakże, to
wspomniany przed chwilą utwór tytułowy. Syntezator i przepiękne gitary
akustyczne na dzień dobry. Już jest taki klimat, że ciarki po plecach latają.
Tej czołówki się nie zapomina, a jak jeszcze do tego dochodzi ten kapitalny
wielogłos członków zespołu, jestem ugotowany, łzy same napływają do oczu.
Nie inaczej jest w
następnym Now Is Here. Piękne klawiszowe tła, cudowna harfa, flet i anielski
głos Maire. Plus fajne solo na gitarze elektrycznej na której gościnnie zagrał
Pat Farrell. Fantastyczny sielankowy obraz średniowiecznej wioski i miłości
unoszącej się nad głównymi bohaterami.
Dalej wita nas posępny
Herne. W angielskiej mitologii Herne oznacza ducha lasu. Kto nie pamięta tej serialowej
postaci z głową jelenia. W tym utworze ponownie znakomicie gra harfa
i przepięknie śpiewa Moya. Słuchając tej piosenki można zobaczyć prastarą
puszczę, opary unoszące się nad mokradłami i przedzierające się pomiędzy
gałęziami promienie słoneczne. Klimat niesamowity.
Kolejne utwory są
utrzymane w podobnej tonacji. W skocznym Together We mamy świetne gitary
klasyczne, flet, harfę oraz delikatne klawisze. Krótki, ale podobny do poprzednika
Darkmere to przede wszystkim kapitalne gitary oraz wspaniały kontrabas.
Następnie jeden z moich
ulubionych na tym albumie czyli Strange Land. Tu gra wszystko, klawisze, ale i
kontrabas i harfa i gitary. Do tego śpiew Maire któremu towarzyszą męskie chóry
pozostałych członków zespołu. Znakomity moment płyty. Dalej oparty na gitarowym
graniu Scarlet Inside oraz przepiękny temat dotyczący Lady Marian (tak samo
zatytułowany) w którym cudownie na harfie zagrała Moya. Towarzyszy jej tak samo
wspaniale brat Paul, który zagrał tu na flecie. Co za emocje, co za wspomnienia.
Na sam koniec króciutki
bo trwający minutę utwór Battles, który jak sama nazwa wskazuje pojawiał się w
serialu gdy odbywały się jakieś walki (brawa dla gitar). No i całość zamyka
Ancient Forest, który także bardzo lubię. Jest taki pozytywny, skoczny,
uśmiechnięty. Często nucimy go z Żonką gdy spacerujemy po lesie. Tak kończy się
ta wspaniała płyta, która towarzyszy mi już tyle lat, a nadal fantastycznie się
tego słucha.
Gdy kilka lat temu
serial ukazał się na DVD wprost nie posiadałem się z radości. Zakupiłem natychmiast
dwie serie, pięć płyt (Connery’ego w roli Robina nie uznaję) i w zaciszu
domowym obejrzeliśmy ciurkiem wszystko. Powiem z ręką na sercu, że po tych dwudziestu
paru latach serial w moich oczach trochę stracił z tej magii (Żona twierdzi że
wcale nie i się nie znam). Tak czy owak na szczęście dla mnie muzyka nie
straciła niczego. Mimo, że słychać wyraźnie kiedy powstała to nadal jest w
stanie ukraść moje serce i przenieść mnie we wspaniałe miejsca. Piękna płyta.
Już na sam koniec nawiązując
do zmarłego Pádraiga. Ciszę się niezmiernie, że w 2013 i 2014 roku mogłem
podziwiać go z całym zespołem na żywo. W 2013 przypomnieli o sobie, a rok
później promowali swoją ostatnią jak dotąd płytę zatytułowaną Nadur. Wtedy po tych
koncertach miałem okazję porozmawiać z nimi wszystkimi, poprosić o autografy na
płycie Nadur jak i poprzednich ich albumach, uścisnąć dłonie, zrobić zdjęcia.
Również piękne autografy i dedykacje widnieją w książce, którą prezentuję na
fotografii. Podobno przymierzali się w tym roku do następnego albumu. Żona już
zapowiedziała, że zbliżający się weekend upłynie nam z płytami Clannad. Nie mam
nic przeciwko.
Dziękuję Ci pięknie
drogi Pádraigu za wszystko i do zobaczenia po drugiej stronie.
Wspaniała płyta, jedna z takich, które jak to mówię, przenoszą na drugą stronę lustra. Magia w czystej postaci. Doskonałość i jeden z najważniejszych dla mnie albumów, nie tylko ze względu na muzykę, ale i wspomnienia jakie ze sobą niesie. Poza tym, była to moja pierwsza płyta kompaktowa, którą mam po dziś dzień.
OdpowiedzUsuńOstatnio uzupełniłem moją kolekcję płyt grupy Clannad o albumy "Dulaman" oraz "Fuaim". Marzy mi się ich pełna dyskografia, ale do spełnienia tego marzenia pozostało jeszcze kilka płyt do zdobycia :)
To prawda. Cała ich dyskografia jest magiczna. Ja zawsze odpoczywam przy ich muzyce. Dobrze, że nie jesteśmy sami w tych zachwytach. Kiedyś przyszła do mnie sąsiadka (kobicina po siedemdziesiątce), akurat leciał ich debiut. Sąsiadce tak się spodobało, że co jakiś czas przychodzi do nas posłuchać kilku piosenek :-)
UsuńWspaniały zespół.
Zastanawiałem się, od którego wpisu zacząć uzupełnianie komentarzy na „Music Is The Healer.” I wyszło na to, że zacznę od Clannad. Ta płyta (a właściwe kaseta) towarzyszyła mi przez bardzo wiele lat. Ilekroć przyszło zdawać jakikolwiek egzamin, to właśnie ten album i jego odtworzenie oznaczało koniec przygotowań. Nic więcej nie mogłem dodać, nie więcej zapamiętać, tylko wysłuchać znajome dźwięki do poduszki. Zawsze mnie to uspokajało i pozwalało wierzyć, że będzie dobrze. To może przesąd, ale na studiach tylko raz nie zdałem. Kiedy? No właśnie, jak łatwo się domyślić - gdy „Legend” zabrakło w magnetofonie :-)
OdpowiedzUsuńTrudno jest mi wyróżnić jakikolwiek utwór, bo każdy jest na swój sposób wyjątkowy i klimatyczny. Jedyne pretensje (żartobliwe) mam tylko do „Battles” – ta minuta i bodaj 13 sekund to zdecydowanie za mało. Na filmie sekwencje potyczek trwały dłużej i za każdym razem ma wrażenie, że na płytę można było o te parę gitarowych taktów zagrać więcej. Pamiętam też, że kiedy słuchałem tego albumu po raz pierwszy jakoś nie pasował mi do całości „Scarlet Inside”. Ale im dłużej tego słuchałem nie mogłem oprzeć się urokowi tej kompozycji. Poza tym – uczta dla ucha, istotnie ma się poczucie że wstępujemy do magicznej kniei gdzie rządzi Duch Lasu…
Niewątpliwie do popularyzacji muzyki przyczynił się serial. Trzy pierwsze dźwięki z czołówki i już wiadomo co to jest… Ja też z wypiekami na twarzy go oglądałem – chyba rzeczywiście w 1986 w popołudniową niedzielę. Po latach może nieco wypłowiał, można mieć wątpliwości czy używana broń i wyposażenie są zgodne z duchem epoki, ale podzielam zdanie Małżonki Autora Bloga: Magii ten film nie stracił :-) Były odcinki lepsze i gorsze. Nawet te z Jasonem w sumie są do obejrzenia. Jednak chyba najbardziej podobały mi się „Miecze Waylanda” (ktoś pamięta Morgywn z Ravenscar ? – ot taki polski akcent w filmie) oraz „Siedmiu ubogich rycerzy z Akki”. Podobał mi się humor towarzyszący kolejnym przygodom, nieudolność Sir Guy z Gisbourne i niesamowicie wyrazisty Nickolas Grace jako Szeryf z Nottingham. A z drużyny Robina: małomówny Nasir Malik Kemal Inal (…) itd. Oj, zazdrościłem mu umiejętności posługiwania się bronią białą oraz tej skórzanej kurty :-)
I rzecz dziwna. Od tamtej pory żaden film poświęcony Robinowi z Sherwood nie zrobił na mnie wrażenia, zawsze pozostając w cieniu serialu. Nie ta muzyka, nie ci aktorzy. Cieszę się, że było dane to poznać we właściwym momencie i właściwym czasie.
I to na razie tyle. Appendix nr 1 pora zakończyć
Pozdrawiam serdecznie, Leszek
O! to co uwielbiam w Leszku. Znakomite wspomnienia i historie, do tego pięknie opowiedziane (napisane). Czyta się jak dobrą książkę.
UsuńDziękuję Leszku, że jesteś mym stałym Czytelnikiem i dzielisz się z innymi swoimi opowieściami.
Pozdrawiam serdecznie
W ubiegłym tygodniu trafiłem w sklepie ze starymi płytami na ten właśnie winyl. Słuchając go przypomniałem sobie, że na Twoim blogu była recenzja tej płyty i postanowiłem ją sobie odświeżyć. Fajnie że jesteście, że blog wciąż żyje.
OdpowiedzUsuńTaki zbieg okoliczności.
Pozdrawiam
Arek
To rzeczywiście jest super, że mimo upływu ponad dwóch lat od popełnienia tego wpisu/recenzji, wracacie drodzy Czytelnicy i piszecie. To arcyważne.
UsuńWidać jak na dłoni, że muzyka łączy. Czy jest to album czy pojedyncza piosenka. Fajnie pomyśleć, że ktoś, gdzieś słucha tego albumu i jest on także dla niego ważny.