- Recycled - Part One: a) Recycle; b) Cybernetic Consumption; c) Recycle Countdown; d) Automaton Horrorscope; e) Recycling; f) Flight To Reality; g) Unendless Imagination?
- Recycled - Part Two: a) São Paulo Sunrise; b) Costa Del Sol; c) Marvellous Moses; d) It's All Over
27.07.2016 zmarł Roye Albrighton
wspaniały gitarzysta i wokalista, a także frontman grupy Nektar. To jak zwykle
bardzo smutna wiadomość. Nie mogłem zostawić tego wydarzenia bez choćby małego
wspomnienia. Dlatego dziś Nektar i album Recycled. Dlaczego ten? Otóż był
pierwszym z którym się zetknąłem jeśli chodzi o dyskografię zespołu. I jak to
często bywało kupiłem go w ciemno przez okładkę. Spodziewałem się jakiejś
psychodelii i kompletnych odjazdów, a dostałem wspaniały album z półki rocka
progresywnego…
Proszę spojrzeć, czy ta
okładka nie robi wrażenia? W wydaniu winylowym które wtedy kupiłem była
oryginalna wkładka, która po rozłożeniu przedstawiała całość obrazu. Taki
wewnętrzny gatefold (foto). Do tego sama płyta jest gruba, ciężka, taka
ówczesna sto osiemdziesiątka. Po latach mogę powiedzieć, że to był znakomity
strzał w ciemno. Okazało się bowiem, że to jeden z najlepszych (w mojej ocenie)
albumów tego zespołu.
Historia grupy jest
dość ciekawa ponieważ to angielski zespół, który powstał w Hamburgu. To w 1970
roku skrzyżowały się drogi muzyków późniejszego Nektar. Wszyscy oni grali wtedy
w tamtejszych klubach. Alan „Taff” Freeman (klawisze), Ron Howden (perkusja) i Derek
„Mo” Moore (bas) wspierali grupę Prophecy i w jednym z takich klubów spotkali
wspaniałego gitarzystę Roye’a Albrightona. Postanowili założyć wspólnie zespół
co też się stało. Do już wspomnianych muzyków dołączył kolejny członek grupy
Mick Brockett. Nie grał on jednak na żadnym instrumencie, natomiast był mistrzem
oświetlenia przy pomocy którego tworzył wspaniałe świetlne spektakle podczas
koncertów grupy.
W nagraniu płyty
Recycled brał też udział Larry Fast znany z tworu Synergy (wspomnę o nim na blogu w przyszłości), który fantastycznie obsłużył tu Mooga. W nagraniu brał też udział The
English Chorale.
Recycled to album koncepcyjny z naciskiem na pierwszą
część (strona druga jedynie nawiązuje do pierwszej). Zespół w trakcie trasy,
którą odbył w 1974 roku po Stanach przerażony był ilością odpadów jakie ludzie
produkują nie wykorzystując ich powtórnie. Wtedy narodził się pomysł stworzenia
albumu, który poruszałby te sprawy. Opowiada bowiem o środowisku naturalnym, o
jego dewastacji przez człowieka i o ewentualnych konsekwencjach takiego
postępowania. Strona pierwsza, na którą składa się siedem krótkich utworów, to
dość przerażająca i niemal prorocza wizja przyszłości. Panowie z Nektar
przedstawiają zniszczony ekologicznie przez chciwość ludzką świat. Przez
inwazyjną politykę człowieka wyginie bezpowrotnie wiele gatunków zwierząt,
pięknych krajobrazów i roślin. To obawa o przyszłość przyrody. Nie mamy zbyt
dużo czasu zanim pójdziemy na dno.
A jak jest muzycznie?
Moim zdaniem świetnie.
Pamiętam jednak
pierwszy odsłuch. Na początek wspaniałe złowrogie bębny, a chwilę później
muzyka jak z filmu Shaft. Mówię sobie „Cóż, trudno niech będzie funk”. Jednak
po kilkudziesięciu sekundach pojawiają się fajne kosmiczne klawisze. Śpiew
Albrightona brzmi wspaniale. Zwrotki to klawisze i uderzenia basu. W refrenach
mamy rozwinięcie skrzydeł, znakomita melodia, świetne partie wszystkich
instrumentów. Utwór pierwszy płynnie przechodzi w kolejny zatytułowany Cybernetic
Consumption. Kapitalny instrumentalny utwór z genialnymi klawiszami i nie gorszą
niemal hardrockową gitarą w początkowej części. Całość imituje odgłosy jakiejś
fabryki i jej linii produkcyjnej. Cudo.
W następnej części mamy logiczny
powrót do pierwszego utworu i jego motywu przewodniego. Natomiast część zatytułowana
Automation Horrorscope początkowo brzmi bardzo futurystycznie by dalej powrócić
do bardziej tradycyjnego grania lat siedemdziesiątych z bębnami, basem i gitarą
w roli głównej. Płynne przejście i mamy znakomity fortepian, gitarę oraz śpiew
Roye’a.
Stronę pierwszą kończą
żywiołowy Flight To Reality oraz najdłuższy, bo trwający ponad cztery i pół
minuty Unendless Imagination?, który jest bardziej rozbudowaną kontynuacją
poprzednika. Zmiany tempa i wspomniany na początku chór, który robi tu
kapitalny klimat. To kumulacja strony pierwszej, która brzmi symfonicznie,
podniośle, potężnie. Znakomite zamknięcie. Cała strona pierwsza zasługuje na
brawa, wszystkie części idealnie do siebie pasują, jedna wynika z drugiej
tworząc logiczną całość.
Strona druga to cztery
utwory w większości pełne uroku i świetnych pomysłów, które nawiązują do tematyki
płyty.
Sao Paulo Sunrise dzięki
klawiszom kapitalnie się rozkręca. Słuchając tego początku mam skojarzenia z
twórczością The Alan Parsons Project. Po pojawieniu się gitary utwór rozpędza
się dryfując w okolice funku.
Tak dość
niespodziewanie Sao Paulo Sunrise przechodzi w Costa Del Sol, które jest
kontynuacją tego pierwszego. Bardzo przyjemna piosenka z wyraźnym basem i
radosnymi partiami fortepianu.
Marvellous Moses. To
już powrót do bardziej progowego grania. Znakomity, wyraźny bas i dobry śpiew Albrightona.
Wyśmienite zmiany nastrojów, przyspieszenia, zwolnienia, mocne wejścia i
łagodne melodie.
Na sam koniec
przepięknej urody ballada It’s All Over. Całość prowadzi ładna gitara i klawiszowe
tła. Na koniec przepiękny fortepian. Choć w wymowie utwór jest bardzo
pesymistyczny to sama muzyka jest fantastyczna.
Dla mnie Recycled to bardzo
udany album w ich dyskografii i chyba ostatni, który można zaliczyć do ich
największych. Szczególnie strona pierwsza robi wrażenie. Dobre pomysły,
melodyjność, zmiany nastrojów i tempa. Albrighton ze swoją gitarą zapędza się
czasami w stronę hardrockowych klimatów przy czym nie porywa się na solówki, a raczej operuje riffami. Wyraźny bas Moora przez
niemal cały album, który wraz z perkusją
Holdena tworzą znakomitą sekcję. Brawa również dla klawiszowców Freemana i Fasta.
Gdy słucha się tych utworów odnosi się wrażenie, że panowie wyprzedzili swoje
czasy bo te klawisze brzmią chwilami jak z lat osiemdziesiątych. Naprawdę dobry
album. Na koniec jak zwykle, drogi Roye’u dziękuję za wszystko i do zobaczenia
po drugiej stronie.
Dzięki Pana blogowi po raz kolejny miałem okazję posłuchać interesującej muzyki. W ubiegłym tygodniu Solaris, a dziś Nektar. Dodam tylko, że zespół nie jest dla mnie całkowicie anonimowy. Kilka lat temu przeczytałem recenzję jednej z jego poprzednich płyt. Konkretnie „A Tab in the Ocean”. Tyle, że wtedy skończyło się na lekturze artykułu. „Recycled” już przesłuchałem. I wszystko wskazuje na to, iż w najbliższym czasie postaram się sięgnąć po inne płyty zespołu. Dodam tylko, że „Recycled” pokazuje, że rock progresywny to nie tylko Pink Floyd, Genesis czy też King Crimson. Okazuje się , że wymienione zespoły (i jeszcze kilka innych) miały „za plecami” całkiem sporą „konkurencję”. I tu pojawia się pytanie: dlaczego grając tak ciekawą muzykę Nektar nie zdobył większej popularności. Choć może się mylę, bo wg Wikipedii płyta „Remember the Future” (z roku 1973) osiągnęła 19 miejsce w Stanach Zjednoczonych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Adam
Tak, to w muzyce jest najpiękniejsze. Życia nam nie wystarczy aby poznać te wszystkie zespoły, Artystów i ich płyty. To niezmierzone oceany, z czego osobiście się cieszę. Bo choć w kolekcji sporo płyt to rok w rok dochodzi kolejnych 160 - 180 i ciągle poznaję nowe.
UsuńDlaczego takie zespoły są mniej znane? Często nie były promowane, czy to przez wytwórnie, czy przez radio. Często ich muzyka uważna była za gorszą czy wręcz epigońską więc po co się nimi zajmować. Część nie miała po prostu szczęścia.
Do albumu "Remember the Future" niebawem wrócę na blogu.
Pozdrawiam.