- Tuesday Night
- Travel Of Dream
- The Return
- The Father
- Alone
- The Nest
- God Or Beggar
- End Of Tuesday
Od wtorku czytam nową
książkę Wiesława Weissa „Tomek Beksiński. Portret Prawdziwy”. Zawsze przy
czytaniu robię sobie muzyczny nastrój, który jest adekwatny do treści książki akurat
przeze mnie czytanej. W przypadku postaci Beksy wybrałem kilka płyt wśród
których są oczywiście albumy Marillion z ery Fisha. Przy okazji tego słuchania
przypomniałem sobie o zespole Clepsydra, który niewątpliwie czerpał inspiracje
ze sławnych kolegów z Marillion. Płyta Alone podczas
lektury zagrała fantastycznie…
Grupa powstała w 1989
roku w szwajcarskim mieście Ascona. Początkowo zespół nosił nazwę Delta
Prophecy i grał muzykę instrumentalną. Dopiero po dołączeniu do składu w 1990
roku wokalisty Aluisio Magginiego grupa zmieniła nazwę na Clepsydra. Płyta
Alone jest czwartym albumem w ich dorobku i z tego co się orientuję ostatnim w
ich dyskografii, choć zespół działa nadal. Kilka lat temu (bodaj w 2014 roku) ogłaszali
nawet szumnie swój powrót. Przyjechali nawet do Polski na koncert, ale jak do
tej pory poza wznowieniem wcześniejszych albumów nic w temacie nowej płyty nie
słychać. Nic to, wracamy do Alone. W nagraniu tego albumu wzięli udział: Aluiso
Maggini (śpiew), Marco Cerulli (gitara,
klawisze), Nicola de Vita (bas), Philip Hubert (klawisze) oraz Pietro Duca
(perkusja). Ciekawostką może być to, że zespół postanowił, że album ukaże się w
trzech wariantach okładkowych. Okładki przedstawiały kolejno rybę, kurczaka
oraz ośmiornicę. Muzyczna zawartość była oczywiście taka sama na wszystkich
płytach. W 2014 ukazały się ponownie wszystkie dotychczasowe albumy grupy i jak
widać na załączonej fotografii zdecydowano się, że okładka Alone będzie
zawierać w sobie wszystkie trzy warianty (3 w 1).
Przejdźmy zatem do
zawartości muzycznej tego wspaniałego wydawnictwa.
Album otwiera, trwający
ponad trzynaście minut utwór Tuesday Night. Witają nas fajne, mroczne klawisze
i wyłaniająca się niczym z ciemności gitara. Ciekawie chodzi bas. Cały nastrój
tworzą tu od samego początku znakomite klawiszowe tła. W okolicach trzeciej
minuty utwór uspokaja się, zaczyna grać piękna gitara. Naprawdę klimat jest
przepiękny, baśniowy. Chwilę później pojawia się śpiew Aluiso, który niczym
narrator prowadzi słuchacza przez kolejne minuty. Jego głos jest ciekawy, nie
razi. Znakomity otwieracz. No i ta gitara w okolicach dziewiątej minuty, coś
pięknego.
Travel Of Dream. Tu z
kolei czeka na słuchacza niemal jedenaście minut wrażeń. Od razu głos Aluiso,
piękne fortepianowe dźwięki i uderzenia w talerze. Po romantycznym wejściu
zaczyna pulsować bas i pojawiają się klawiszowe tła. Ale również znakomicie
odzywają się gitary, zarówno elektryczna jak i akustyczna, które mają tu
przepiękne solówki. Ciary po plecach latają z góry na dół i z powrotem.
Niemal niepostrzeżenie
Travel Of Dream przechodzi w następny utwór The Return, który ma bardziej
balladowy charakter. Klawiszowe tła, gitara akustyczna, świetna sekcja i
oczywiście głos Magginiego. Wyciskacz łez.
Kolejny The Father to znowu spokojny początek. Talerze,
klawisze i plumknięcia gitarowe. Później utwór nieco przyspiesza i zaostrza swą
wymowę. W okolicach trzeciej minuty mamy możliwość wysłuchania przepięknej
partii gitary Cerulliego. Kolejny znakomity utwór.
Co by tu jeszcze?
Proszę posłuchać jakie solo wycina Cerulli w utworze tytułowym, wspaniała,
wzruszająca uczta jakby żywcem wyjęta z najlepszych dla neoproga czasów. Tu
mamy rok 2001, a panowie z Clepsydry wymiatają tak jakby byli prekursorami
takiego grania.
Tak właściwie wygląda reszta
materiału z tej płyty. Znakomite pasaże wyczarowywane przy pomocy instrumentów
klawiszowych, świetna gitara (znowu wyśmienity popis Cerulliego w The Nest oraz
w God Or Beggar) i niekiepska sekcja. Na wznowieniu tego albumu pojawiły się
jeszcze dwa bonusy w postaci pochodzącego jeszcze z 1993 roku utworu Old Dream (z nieco ostrzejszą gitarą i niezłą
solówką) oraz trwający niespełna pięć minut utwór Eagles. I oba są godne uwagi.
Znakomita neoprogrsywna
uczta. Sympatycy takiego grania powinni być w pełni ukontentowani. Ci którzy
cenią sobie twórczość takich zespołów jak Marillion, IQ czy Pendragon na pewno
znajdą tu dla siebie sporo przyjaznych i wzruszających dźwięków. Wszystkie
utwory trwają średnio około sześciu, siedmiu minut (plus dwa pierwsze ponad dziesięciominutowe),
a żaden nie nudzi, nie dłuży się, każdy dźwięk wydaje się tu potrzebny i
przemyślany. Całość wspaniale płynie i nim się spostrzeżemy mija godzina. Ciekawe
co by Beksa powiedział na temat tego albumu. Ten zdecydowanie jest najlepszy w
ich dyskografii, najbardziej równy, najbardziej dojrzały. Polecam z całego
serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz