- A Scarcity Of Miracles
- The Price We Pay
- Secrets
- This House
- The Other Man
- The Light Of Day
Tych nazwisk chyba
nikomu nie trzeba przedstawiać. Wczoraj wieczorem wróciłem do tego albumu. To
była jedna z moich płyt 2011 roku. Aż trudno uwierzyć, że od chwili jego
wydania minęło już pięć lat. Im człowiek starszy tym ten czas szybciej ucieka.
Nic to. Jak to często u mnie bywa, wieczorem założyłem słuchawki, odpaliłem
krążek i dałem się porwać tym wspaniałym dźwiękom, które z niewinnych improwizacji
przerodziły się w znakomitą płytę…
Notabene o tym albumie przypomniała mi Żona, która uwielbia tytułowy utwór z debiutanckiej płyty King Crimson. Będąc właśnie w trakcie jego słuchania zapytała, dlaczego tak dawno nie słyszała w domu „Dzieci z darami” (tak mówiłem o tym albumie). I rzeczywiście, po ukazaniu się płyty A Scarcity Of Miracles przez długi czas nie wychodziła z mojego odtwarzacza. A później były inne płyty, inni wykonawcy, inne nowości i A King Crimson ProjeKct poszedł w odstawkę. Do wczoraj.
Jak już wspomniałem, album jest wynikiem gitarowych improwizacji Jakko M. Jakszyka i Roberta Frippa. Później stopniowo dokładano wokale, bas (na którym początkowo grał Jakszyk) i perkusyjne sample. Efekt bardzo spodobał się zarówno Jakszykowi jak i Frippowi. Zapadła decyzja o wydaniu regularnej płyty. Do projektu najpierw dołączył Mel Collins, który fantastycznie wykonał tu swoją robotę grając na saksofonach. Jednocześnie dodał do już istniejącego materiału wiele swoich pomysłów i rozwiązań. Dopiero później dołączyli Tony Levin (bas) i Gavin Harrison (perkusja).
Jak już wspomniałem, album jest wynikiem gitarowych improwizacji Jakko M. Jakszyka i Roberta Frippa. Później stopniowo dokładano wokale, bas (na którym początkowo grał Jakszyk) i perkusyjne sample. Efekt bardzo spodobał się zarówno Jakszykowi jak i Frippowi. Zapadła decyzja o wydaniu regularnej płyty. Do projektu najpierw dołączył Mel Collins, który fantastycznie wykonał tu swoją robotę grając na saksofonach. Jednocześnie dodał do już istniejącego materiału wiele swoich pomysłów i rozwiązań. Dopiero później dołączyli Tony Levin (bas) i Gavin Harrison (perkusja).
Całość otwiera utwór tytułowy, który od pierwszych dźwięków oczarowuje słuchacza. Przepiękna gitara, klawiszowe tła i delikatne wstawki Mela Collinsa na saksofonie. Melancholia, zaduma, zamyślenie. Wyraźny bas Levina, który wraz z perkusją nie zakłócają odbioru utworu, a fantastycznie go uzupełniają. No i mamy tu jeszcze śpiew Jakko, który ładnie dopasowuje się do muzyki jako całości. W moim odczuciu jego głos może nie porywa, ale również nie denerwuje, nie mierzi. Utwór trwa siedem i pół minuty, ale za nic tego nie czuć. Mało, ma się wrażenie, że całość trwała może ze dwie minuty. Piękne melodie delikatnie głaszczą uszy słuchacza pozwalając odprężyć się i zrelaksować. I gdyby nie żwawy saksofon Mela, utwór byłby w stanie ukołysać nas do snu (mówię to w pozytywnym znaczeniu).
Bardzo podobne klimaty usłyszymy w następnych utworach na płycie. Kolejny (chwilami żywszy od poprzednika), zatytułowany The Price We Pay od początku wprowadza nas w klimaty dalekowschodnie. To za sprawą Jakszyka, grającego na instrumencie, który nazywa się guzheng. Znakomicie w cały ten utwór wprowadza nas również bas Levina. Ale przede wszystkim kapitalny klimat tworzy tu Fripp i jego gitara. Oczywiście Collins nie pozostaje w tyle.
Przy niemal ośmiominutowym Secrets odzywa się moja romantyczna dusza i w oku pojawia się łza. Wspaniałe klawisze, przepiękne gitary i „szalejący” saksofon. Dopiero mniej więcej w połowie utworu pojawia się sekcja ożywiając go nieco i jednocześnie sprowadzając mnie na ziemię. Sekcja i saksofon sopranowy wspaniale kończą ten numer.
This House to kolejny długas. Świetne wokalizy na dzień dobry, delikatne klawisze, gitara i saksofon. Naprawdę brak słów, tego trzeba posłuchać aby zrozumieć i poczuć całe piękno, które bije z tego grania. Wszystko delikatne, wyważone, wspaniale płynie. Słuchając tego kawałka chciałbym polecieć do chmur w ciepły letni dzień i popatrzeć z góry na cudowną przyrodę i na ten pusty dom o którym mowa w tym utworze.
Bardzo podobne klimaty usłyszymy w następnych utworach na płycie. Kolejny (chwilami żywszy od poprzednika), zatytułowany The Price We Pay od początku wprowadza nas w klimaty dalekowschodnie. To za sprawą Jakszyka, grającego na instrumencie, który nazywa się guzheng. Znakomicie w cały ten utwór wprowadza nas również bas Levina. Ale przede wszystkim kapitalny klimat tworzy tu Fripp i jego gitara. Oczywiście Collins nie pozostaje w tyle.
Przy niemal ośmiominutowym Secrets odzywa się moja romantyczna dusza i w oku pojawia się łza. Wspaniałe klawisze, przepiękne gitary i „szalejący” saksofon. Dopiero mniej więcej w połowie utworu pojawia się sekcja ożywiając go nieco i jednocześnie sprowadzając mnie na ziemię. Sekcja i saksofon sopranowy wspaniale kończą ten numer.
This House to kolejny długas. Świetne wokalizy na dzień dobry, delikatne klawisze, gitara i saksofon. Naprawdę brak słów, tego trzeba posłuchać aby zrozumieć i poczuć całe piękno, które bije z tego grania. Wszystko delikatne, wyważone, wspaniale płynie. Słuchając tego kawałka chciałbym polecieć do chmur w ciepły letni dzień i popatrzeć z góry na cudowną przyrodę i na ten pusty dom o którym mowa w tym utworze.
W The Other Man z
początku usłyszymy Collinsa, który fantastycznie wprowadza słuchacza w ten utwór.
Później, przez gitary robi się niespokojnie, czuć w powietrzu niepewność, obawę,
strach. Wyraźny bas Levina potęguje te odczucia. Zdecydowanie mocniejszy i
mroczniejszy utwór na tej płycie. Znakomity.
Całość zamyka trwający
nieco ponad dziewięć minut The Light Of Day. Tu wyraźnie czuć ów improwizacje
dzięki którym powstał cały album. To najbardziej eksperymentalny utwór na tej
płycie. Również nieco mroczny, jednak nastrój niepewności i delikatnego strachu
uzyskany jest tu za pomocą innego grania niż to jakie mogliśmy usłyszeć w The
Other Man. Tak czy owak znakomita
pozycja.
Od wielu lat niewiele płyt jest mnie w stanie
zaskoczyć, a jeszcze mniej zachwycić. A tak właśnie było z tym albumem, który w
okolicach wakacji 2011 zachwycił mnie, powalił na kolana i to od pierwszego przesłuchania.
Fripp z kolegami stworzyli tu klimaty jakie bardzo lubię czyli z jednej strony
delikatność, melancholię i zadumę. Z drugiej jest odrobina strachu, niepewności i
obawy. Wszystko razem brzmi wyśmienicie i zasługuje na wielkie brawa. Pamiętam
rozmowy w gronie znajomych (i nie tylko) na temat tej płyty. Przeciwnicy często
zarzucali, że to nie jest już King Crimson. Odpowiadałem że nie jest, bo gdyby
nim był to album wyszedłby pod szyldem King Crimson. Kupić, słuchać i wyrobić
sobie własne zdanie. Dla mnie jedna z lepszych płyt ostatnich lat. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz