wtorek, 20 września 2016

Sweet Smoke - Just A Poke (1970)

Seite 1:
  1. Baby Night
Seite 2:
  1. Silly Sally
Z braku czasu, dziś naprawdę bardzo szybki i krótki wpis. Jak już wiele razy wspominałem na blogu, bardzo dużo płyt kupiłem kierując się jedynie wyglądem okładki. Ta musiała mnie zaciekawić, zainspirować czy po prostu zahipnotyzować. Tak było i z tym albumem. Oczywiście dodatkowym atutem przekonującym mnie do zakupu było instrumentarium jakiego użyto do nagrania tej płyty.  Spodziewałem się świetnego proga, a otrzymałem…

Zanim jednak podzielę się wrażeniami muzycznymi, jak zwykle przedstawię krótką historię zespołu. Ten powstał w 1967 roku w Nowym Jorku. Jednak dość szybko grupa przeniosła się do Niemiec gdzie nagrała ten właśnie album będący ich debiutem. Jako ciekawostkę można dodać, że przy jego realizacji maczał palce legendarny Conny Plank.
W nagraniu tego materiału wzięli udział Marvin Kaminowitz (gitara prowadząca, śpiew), Steve Rosenstein (gitara rytmiczna, śpiew), Andrew Dershin (bas), Michael Paris (saksofon, flet, instrumenty perkusyjne, śpiew) oraz Jay Dorfman (perkusja). Cała płyta to dwa utwory, po jednym na każdą stronę. Obydwa trwają po około szesnaście i pół minuty i są to raczej nagrania posiadające charakter jamowania niźli poukładane od początku do końca kompozycje.

No właśnie, wróćmy na chwilę do początku mojego wpisu. Spodziewałem się świetnego proga, a otrzymałem niesamowitą mieszankę proga, psychodelii, jazzu z odrobiną funku, a to wszystko mocno podlane hippisowskim luzem.
Strona pierwsza to utwór zatytułowany Baby Night. Delikatny początek który tworzą gitara i flet. Po chwili pojawia się też śpiew. Po upływie dwóch i pół minuty klimat robi się bardziej jazzowy pomimo tego, że flet nadal kręci swoje nieco narkotyczne wariacje. W czwartej minucie utwór ponownie zmienia swój charakter, przyspiesza, cichnie flet. W okolicach siódmej minuty swoje solo ma gitara. Wszystko  przesiąknięte jest klimatami dzieci kwiatów. Te uderzenia w struny gitar oraz tamburyn wprowadzają słuchacza w pewien trans. W połowie utworu wraca śpiew, robi się znowu spokojniej (niesamowite podobieństwo do The Doors i ich kawałka Soft Parade). Dalej kolejne rockowe gitarowe solo. Całość kończy się tak jak się zaczynała, partią fletu.

Druga strona to utwór Silly Sally. Ten numer jest zdecydowanie bardziej rytmiczny i dynamiczny, bardziej dziki. Początek to świetna perkusja i jeszcze lepsza partia saksofonu. Dalej fajny bas, gitara rytmiczna i tamburyn plus śpiew. W tym utworze usłyszymy niezwykle długi popis perkusji. Jednak zanim on się pojawi chwilę wcześniej możemy kontemplować ciekawą gitarową solówkę. W okolicach dziesiątej minuty wchodzą po kolei perkusjonalia: tarki, krowi dzwonek, grzechotki oraz bongosy. Po upływie kolejnych kilku minut swój popis daje saksofon, który prowadzi ten utwór jak i całą płytę do samego końca.
 
Album jest ciekawy pod pewnym warunkiem, trzeba mieć odpowiedni nastrój aby złapać klimat tej muzyki. Ja niezwykle rzadko do niego wracam bo i klimaty dzieci kwiatów nie bardzo mi odpowiadają. Jednak gdy już to zrobię potrafi mnie wciągnąć i daję się wtedy ponieść. Ot, dla mnie sympatyczna ciekawostka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz