- Mikä Yö!
- Sanaton Laulu
- Happea
- Koin Siipesi
- Paikalliset Tuulet
- Aallon Vaihto
- Kunnes
- P.S.
No to jesteśmy w
Finlandii. Z tego pięknego kraju pochodzi sporo arcyciekawej muzyki. I właśnie
dziś jeden z takich zespołów. Muzyka jaką grupa zaprezentowała na tym
debiutanckim albumie powinna zadowolić przede wszystkim miłośników jazz rocka.
W szczególności albumem powinni zainteresować się ci, którzy lubią takie grupy
jak Return To Forever, Weather Report czy Brand X. Pobrzmiewają tu także echa
Mahavishnu Orchestra…
Początki zespołu
sięgają wczesnych lat siedemdziesiątych. To wtedy bracia bliźniacy Pekka
(gitary) oraz Jussi Tegelman (perkusja) wraz z rodziną przeprowadzają się do
Kuopio. Ich ojciec, który jest architektem w młodości także muzykował. Z tych
muzycznych talentów korzystała cała rodzina bo chłopaki dawali podobno niezłe
domowe koncerty. Pekka i Jussi pierwsze pieniądze zarabiali grając po szkole
muzykę dance. Jednocześnie szkolili swój warsztat muzyczny ponieważ od zawsze
chcieli grać bardziej ambitną muzykę. Pewnego dnia bracia spotykają trzech
panów z którymi zakładają zespół. Byli to, pianista Jukka Rissanen, Jarmo
Hiekkala (bas) weteran wielu miejscowych popowych zespołów oraz Aaro Mustonen
(śpiew). W takim składzie nagrywają fińskojęzycznego singla, który niby został
zauważony, jednak w efekcie przeszedł bez echa. W 1973 roku zespół zdecydował,
że weźmie udział w konkursie organizowanym dla rockowych kapel, który miał się
odbyć w Helsinkach. Jednak na dwa tygodnie przed konkursem z zespołu odeszli
Hiekkala i Mustonen. Pozostała trójka wcale nie wpadła w panikę. Darowali sobie
śpiewanie, basistę zastąpili pedałami basowymi i wzięli udział w konkursie.
Zajęli w nim drugie miejsce niewiele ustępując zwycięzcom. Zostali zauważeni.
W 1975 podpisują
kontrakt z legendarną fińską wytwórnią Love Records (zawsze lubiłem ich logo).
Powstaje ich debiutancka płyta zatytułowana po prostu Finnforest. To dzieło w
całości instrumentalne.
Album rozpoczyna
niezwykle klimatyczna kompozycja zatytułowana Mikä
Yö! Od samego początku ów klimat tworzą fantastyczne organowo
syntezatorowe tła. Całość płynie niespiesznie, a chwilami wręcz marzycielsko.
Jednak pojawia się tu i ciut mocniejszy akcent w postaci gitary Pekki, która
zastępuje niejako partie śpiewane. Kapitalny początek.
Podobny
klimat możemy zaobserwować w następnym Sanaton
Laulu. Tu także od początku usłyszymy organy, które wspaniale
współgrają z gitarą. Pekka Tegelman znakomicie współpracuje z Jukką
Rissanenem. Jednocześnie nie zabrakło tu miejsca na indywidualne popisy obu muzyków.
Dobre organowe tła i coraz żwawiej poczynająca sobie gitara.
Rozwinięcie
tej koncepcji z jednoczesnym, zdecydowanym przyspieszeniem możemy podziwiać w
kolejnej kompozycji Happea. Tu wita nas perkusyjna galopada, której znakomicie
wtórują klawisze. Po kilkudziesięciu sekundach pojawia się „brudnawa” gitara w
tle i jednocześnie niesamowite, także gitarowe, solo. Po następnych kilkudziesięciu sekundach utwór łagodnieje, a
na czoło wysuwają się organy i fortepian. Ciekawe zmiany tempa i klimatów.
Stronę
pierwszą kończy Koin Siipesi. Tu mamy powrót do spokojnych klimatów. Łagodna
gitara, delikatne pyknięcia perkusji i podobne, klimatycznie klawisze. Niecałe
trzy minuty w krainie łagodności.
Strona
druga zaczyna się energetycznie. Paikalliset Tuulet, bo tak brzmi tytuł
tego utworu, to
popis całego tria. Perkusja i gitara, po chwili swoje pięć groszy dorzucają
organy. Utwór cały czas się rozpędza. Brawa dla gitary, ale i Rissansen nie ma
się czego wstydzić przeskakując w
wysmakowany sposób z elektrycznego fortepianu na organy. Sporą część tej kompozycji zajmuje świetne solo perkusji.
Kapitalny utwór.
Aallon
Vaihto. Wspaniały jazzowy początek. Świetna gitara, fortepian i organy
plus znakomite talerze. Po spokojnym początku utwór przyspiesza i biegnie tak do
końca.
Kunnes
rozkręca się powoli i właściwie pozostaje jednostajny i nieco posępny przez
cały czas trwania. Tu znowu świetna gitara, a w drugiej części utworu piękne
dźwięki elektrycznego fortepianu.
Całość
zamyka skoczny i zarazem króciutki P.S., który bardzo ładnie zamyka ten album.
Wspaniała
muzykalność, kapitalne kompozycje i genialne wykonanie. Tak można w kilku
słowach opisać tę płytę. W moim odczuciu panowie nie mają żadnych powodów do
wstydu. Muzyka jaką tu zaprezentowali jest najwyższych lotów. Tylko na marginesie
przypomnę, że w chwili ukazania się tego albumu Rissansen miał lat dwadzieścia,
a bracia Tegelman osiemnaście! Świetna płyta, warta tego aby mieć ją w
kolekcji, choć z tego co się orientuję nie jest łatwa do zdobycia. Mimo to
warto zanotować jej tytuł na liście przyszłych poszukiwań i zakupów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz