- Garden Of Paradise
- Four Ever Rainbow
Przez ostatni tydzień w
zasadzie większość płyt jakich słuchałem to muzyka instrumentalna. Jakoś dobrze
na mnie wpływa w tym jakże zawirowanym czasie. Coraz częściej słyszę ze wszystkich stron obawy i
strach o przyszłość, ludzie zaczynają tracić pracę. Ucieczką przed tym
wszystkim jest muzyka i to właśnie muzyka instrumentalna. Po prostu odpalam krążek
i odpływam w nieznane. Dlatego dziś na tapecie taki właśnie album, którego
notabene nie słuchałem od wielu lat. I to był błąd…
Materiał został stworzony
z myślą o festiwalu Mind, Body and Spirit zorganizowanym w centrum
wystawienniczym w Londynie. Główną rolę na tym albumie odgrywają sekwencery, różnego
rodzaju syntezatory, Fender Rhodesy, ale nie zabrakło też gitary Hillage’a, co
prawda oszczędnej, ale jednak obecnej. Dodatkowo parę (Giraudy - Hillage) na harmonizerze wsparł
Rupert Atwill.
To jedna z tych płyt,
które zszokowały fanów. Hillage, przedstawiciel sceny Canterbury nagle wydaje „takie
coś”. I rzeczywiście Rainbow Dome Musick to spora odskocznia od tego co
dotychczas robił Steve. Hillage wraz ze swoją partnerką Miquette Giraudy stworzyli dzieło muzyki
elektronicznej osadzone w duchu muzyki ambient. Zawsze takie wściekłe reakcje
mnie bawiły. Te wszystkie oburzenia i komentarze w stylu „jak śmiał”, „to nie
to” lub co gorsza „zeszmacił się”. Czy to nie śmieszne? Dla mnie bardzo.
Oceniajmy muzykę, pokazujmy swoje niezadowolenie, ale róbmy to ze smakiem,
pewną powagą, spokojem i szacunkiem do Artystów. Nieważne.
Na albumie znalazły się
dwie długie kompozycje, po jednej na każdą stronę winyla. Strona pierwsza
zawiera utwór zatytułowany Garden Of Paradise, który jest autorstwa Giraudy. Nieco
ponad dwadzieścia trzy minuty spokoju, a wszystko rozpoczyna strumień lejącej
wody. Drodzy Państwo, tu naprawdę nie ma o czym pisać, tego trzeba wysłuchać.
Jak napisałem wcześniej, tę muzykę charakteryzuje niebywały spokój, wyciszenie.
Dźwięki instrumentów klawiszowych głaszczą nasze uszy przenosząc nas do
dowolnej krainy. Czy to będzie baśniowy las z cudownym źródełkiem w jego
środku, bezludna wyspa czy otchłanie kosmosu to zależy tylko od naszej
wyobraźni. Ach ta błogość, te dzwoneczki, te pyknięcia w klawisze na tle
kosmicznych pejzaży. No i gdzieś tam w
okolicach jedenastej minuty gitara Steve’a cudownie wpasowana w nastrój całości
tej kompozycji, dodająca jej troszeczkę zadziorności. Znakomita muzyka,
fantastyczny odpoczynek i ucieczka od dnia codziennego.
Druga strona to utwór
Hillage’a noszący tytuł Four Ever Rainbow. Tu na początek mamy dzwoneczek i
tubalne dźwięki elektroniki użytej na potrzeby tego albumu. Klimat utworu jest
mocno zbliżony do poprzednika jednak za sprawą gitary Steve'a chyba troszeczkę bardziej niespokojny to
utwór. Kosmiczna podróż z nutką obawy, ale ciągle wciągająca i mimo wszystko
kojąca nasze nerwy.
Jeśli jesteśmy otwarci,
nie pakujemy danego artysty w utarte koleiny i dajemy mu prawo do odskoczni, do
eksperymentu, do chwilowego zapomnienia, dajmy szansę temu albumowi. Naprawdę
jest wart przesłuchania. Jako się rzekło, miłośnicy ambientu, muzyki
elektronicznej penetrującej otchłanie wszechświata powinni być ukontentowani. To znakomita podróż
w dalekie światy, kapitalnie wymyślona i wykonana. Polecam.
Witam. Fajna i trafna recenzja. To także jedna z moich ulubionych płyt. Bardzo lubię wczesne albumy Steve'a Hillage'a. To dobra muzyka, ale raczej dla koneserów niż masowego odbiorcy. Świat bez muzyki byłby nie do zniesienia - przynajmniej dla mnie.
OdpowiedzUsuńSzczególnie dzisiejszy świat. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, a jeszcze teraz, siedząc w izolacji?
UsuńTak, Hillage to znakomity Artysta. Dziękuję za wpis no i muszę się w końcu zebrać aby u Pana coś skrobnąć. Pozdrawiam.