- Between The Tick & The Tock
- Working In Line
- After Hours
- Cats And Rats (In The Neighbourhood)
- Smallcreep Alone
- Out Into The Daylight
- At The End Of The Day
- Moonshine
- Time And Time Again
- Romani
- Every Road
- Overnight Job
Miałem w planach
przedstawić całkiem inną płytę, ale kilka dni temu moja magiczna przypominajka
dała mi znać, że oto 15 lutego 1980 roku ukazał się pierwszy solowy album
Mike’a Rutherforda. Skoro jest rocznica albumu który sobie cenię, to dlaczego
nie. Pomiędzy wydaniem …And Then There Were Three… a nagraniem kolejnego Duke,
zespołu Genesis, było troszkę czasu (Phil Collins na chwilę opuścił zespół by
ratować swoje małżeństwo) więc Mike postanowił, że nagra solowy album (podobnie
zrobił Tony Banks). Miał w tym czasie trochę pomysłów, które chciał
wykorzystać. Zaprosił do nagrania tej płyty kilku fantastycznych muzyków. Na
perkusji zagrał Simon Phillips, którego Mike bardzo cenił i z którym od dawna
chciał pracować. Na klawiszach zagrał wieloletni przyjaciel Rutherforda, były
członek zespołu Genesis, Anthony
Phillips. Przy mikrofonie stanął Noel McCalla (sesyjny wokalista, który w
późniejszym okresie znany był ze współpracy z zespołem Manfred Mann’s Earth
Band). W zespole znalazł się również Morris Pert przygrywający na instrumentach
perkusyjnych. Nagrań dokonano w sztokholmskich Polar Studios w których na co
dzień nagrywała ABBA.
Mike zdecydował, że w
części będzie to album koncepcyjny. Na pierwszej stronie płyty winylowej
została przedstawiona opowieść o robotniku, który pracuje w ogromnej fabryce.
Pewnego dnia postanawia dowiedzieć się jakiż to produkt finalny opuszcza
fabrykę. Dotąd skupiony był tylko na pracy przy swoim stanowisku, wiercąc otwory
w blachach. Wyrusza więc w drogę i gdy dociera na sam koniec fabryki dowiaduje
się, że produkt końcowy to lśniąca maszyna. Odkrycie to wcale
nie zmieniło jego dotychczasowego życia i zawiedziony, postanawia wrócić do domu
aby porządnie wyspać się przed kolejnym dniem pracy. Pomysł na ten koncept
został zaczerpnięty przez Mike’a z
noweli autorstwa Petera Currella Browna pod tym samym tytułem Smallcreep's Day . Książkę tę podsunął mu Tony Banks. Druga część płyty to nie powiązane ze sobą
piosenki. Mike stwierdził że album koncepcyjny jako całość mógłby być trochę za
ciężki i dlatego zdecydował się na taki podział albumu.
Pierwsza strona to
właśnie ten koncept, który nosi oczywiście tytuł Smallcreep’s Day. Składa się
na niego siedem utworów. Utwór otwierający to Between the Tick & the Tock.
Świetne, spokojne klawisze, które od samego początku robią fajny klimat. Do
tego głos Noela. Wspaniały wstęp.W kolejnej odsłonie Work In Line usłyszymy na
początku kapitalną pracę gitary, którą słychać przez cały utwór. Perkusja z
klawiszami także świetnie sobie poczynają. No i mamy kapitalną grę Rutherforda
na gitarze elektrycznej. Fajna żywiołowa część, która płynnie przechodzi do
kolejnej odsłony w postaci krótkiej kompozycji After Hours. Tu ponownie mamy
piękny klimat tworzony za pomocą ciekawych klawiszy. Reszta tego konceptu ma
podobną budowę. Mocniejsze tony w Cats and Rats (In This Neighbourhood) z wyraźnym rytmem, wybijanym na perkusji przez
Simona Phillipsa. Dalej usłyszymy kolejny instrumentalny, klawiszowy przerywnik
w postaci Smallcreep Alone. Bardzo ładny
klimat buduje nam tu Ant. Out into the Daylight to znowu instrumentalna ale bardzo
dynamiczna część. Świetna perkusja i gitary Rutherforda (brawa dla basu). Jak
wcześniej, kapitalne klawisze. Koncept zamyka majestatyczny At The End Of The
Day. Mamy tu wyrazisty i przekonujący śpiew McCalla, który wprowadza słuchacza
w stan zadumy. I znowu kapitalne klawisze (świetną robotę zrobił Ant na tym
albumie). Kompozycja ta brzmi troszkę jak ta zamykająca album Wind &
Wuthering, zespołu Genesis (oczywiście to nie ten kaliber, ale skojarzenia są).
Wyśmienita pierwsza część płyty.
Pozostałe utwory zawarte na tej płycie to bardziej komercyjne utwory, które nadal mają w sobie sporo z progresywnego ducha. Pierwszą "samodzielną" piosenką na tym albumie jest Moonshine. Buczące syntezatory i ciut przesterowane gitary wiodą tu prym. Choć znalazł się tu też bardziej spokojny i melodyjny fragment ze świetną partią gitary.
Pozostałe utwory zawarte na tej płycie to bardziej komercyjne utwory, które nadal mają w sobie sporo z progresywnego ducha. Pierwszą "samodzielną" piosenką na tym albumie jest Moonshine. Buczące syntezatory i ciut przesterowane gitary wiodą tu prym. Choć znalazł się tu też bardziej spokojny i melodyjny fragment ze świetną partią gitary.
Time And Time Again to
ballada na fortepian, która w niektórych fragmentach do złudzenia przypomina mi
utwór Many Too Many zespołu Genesis. Niemniej jest to poprawna ballada, której
słucha się z wielką przyjemnością.
Romani rozpoczyna
ciekawa partia klawiszy. Kolejny utwór przypominający twórczość macierzystego
zespołu Rutherforda.
Every Road to kolejna
ballada z bardzo fajną grą gitary akustycznej i dość prostymi klawiszami.
Sympatyczna, niczego nie odkrywająca i niestety niczego nie wnosząca piosenka.
Album zamyka Overnight
Job. Gitarowy kawałek z równomiernym rytmem perkusji i dość ciekawą partią
śpiewu Noela. Mamy tu interesującą grę gitary akustycznej, która przypomina mi
troszkę pierwszy solowy album Anta. Mike gra tu także fajne solo na gitarze
elektrycznej. Ciekawe zakończenie albumu.
Autorem okładki do tego
albumu był sam Storm Thorgerson, który jak wiemy był w tamtym czasie członkiem
brytyjskiej grupy grafików Hipgnosis.
Smallcreep’s Day to album dość mocno nawiązujący do dotychczasowych dokonań zespołu Genesis. Jednak jest to bardziej gitarowy album. Nie jest to może jakieś wielkopomne dzieło, ale na pewno warte uwagi (na Wyspach dotarł do trzynastego miejsca). Trochę szkoda, że Mike postawił na taką budowę płyty, dzieląc ją na koncept i luźne piosenki. Przez taki zabieg album jest trochę nierówny. Uważam jednak, że to jedna z lepszych płyt jeśli chodzi o solowe dokonania członków zespołu Genesis. Dziś niestety nieco zapomniany album, a szkoda. Ja wracam do tej płyty z wielką chęcią.
Smallcreep’s Day to album dość mocno nawiązujący do dotychczasowych dokonań zespołu Genesis. Jednak jest to bardziej gitarowy album. Nie jest to może jakieś wielkopomne dzieło, ale na pewno warte uwagi (na Wyspach dotarł do trzynastego miejsca). Trochę szkoda, że Mike postawił na taką budowę płyty, dzieląc ją na koncept i luźne piosenki. Przez taki zabieg album jest trochę nierówny. Uważam jednak, że to jedna z lepszych płyt jeśli chodzi o solowe dokonania członków zespołu Genesis. Dziś niestety nieco zapomniany album, a szkoda. Ja wracam do tej płyty z wielką chęcią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz