wtorek, 7 lipca 2015

a-ha - Hunting High And Low (1985)



  1. Take On Me
  2. Train Of Thought
  3. Hunting High And Low
  4. The Blue Sky
  5. Living A Boy's Adventure Tale
  6. The Sun Always Shines On T.V.
  7. And You Tell Me
  8. Love Is Reason
  9. I Dream Myself Alive
  10. Here I Stand And Face The Rain

Z cyklu "Atrakcyjna Osiemdziesiątka"
Trzydzieści lat minęło jak jeden dzień. Kiedy? Pojęcia nie mam. To właśnie w czerwcu 1985 roku ukazał się debiutancki album grupy a-ha zatytułowany Hunting High And Low. Paul Waaktaar-Savoy, Morten Harket i Magne Furuholmen byli tymi trzema muszkieterami, którzy wtedy zadziwili świat. Pierwszym singlem z tej płyty było nieśmiertelne Take On Me. Tak, przez te wszystkie lata piosenka zgrana do granic możliwości. Ale wtedy w latach osiemdziesiątych robiła ogromne wrażenie. Świetne klawisze ale przede wszystkim ten głos. To było coś niebywałego. Nie mogliśmy z Siostrą uwierzyć, że tak można śpiewać, że można tak wyciągać frazy. Ale gdy nieśmiało pojawił się w naszej telewizji teledysk do tej piosenki, nowatorski, świetny pomysł pomieszania filmu z elementami komiksu wszyscy oszaleli. No ale przede wszystkim boski Morten. Pamiętam jak na jego widok dziewczyny od razu miękły w miejscach swych pachwin, że się posłużę cytatem z piosenki Jako Mąż I Nie Mąż. Przepraszam, może za ostro, ale ten cytat idealnie ilustruje sytuację sprzed trzydziestu lat. Przejdźmy jednak do zespołu i samego albumu.

Początki a-ha to grupa Bridges w której grali Paul i Magne. Podczas jednego z ich występów na widowni obecny był Morten. Po koncercie poszedł do nich za kulisy i powiedział im, że są wspaniałym zespołem tyle że brakuje im wokalisty. Tak powstało a-ha. Nazwę zespół zawdzięcza tytułowi jednej z piosenek, którą napisał Paul. Morten przeglądając jego zeszyt z piosnkami natknął się na tę która miała tytuł A-Ha, zaproponował ją więc jako nazwę zespołu. A że panowie chcieli aby nazwa była międzynarodowa i bez problemu czytana na całym świecie ten pomysł wydawał się strzałem w dziesiątkę. Jako że Norwegia na początku lat osiemdziesiątych była krajem w którym istniała tylko jedna stacja radiowa, a rynek muzyczny niemal nie istniał, zespół postanowił wyjechać do Londynu aby tam móc wydać płytę i osiągnąć sukces. Tak też zrobili, bez żadnych kontaktów z niewielką kwotą pieniędzy przyjechali do Londynu (początkowo bez Mortena) w którym jak się później okazało mieszkali dwanaście lat. Za ostatnie pieniądze wynajęli małe studio aby zarejestrować swój materiał. Kto by się spodziewał, że kompletnie nieznany zespół z Norwegii odniesie taki międzynarodowy sukces. A jednak. Gdy w 1984 roku światło dzienne ujrzał pierwszy singel z tej płyty Take On Me nie od razu stał się wielkim hitem. Dopiero poprawiona jego wersja zawojowała listy przebojów. Do tego wspomniany już wcześniej teledysk. To właśnie ta piosenka otwiera ten album. 
Kolejną która znalazła się na płycie jest Train Of Thought. Był to trzeci z singli promujących ten album. Fajna żywiołowa piosenka z ciekawym czarno-białym teledyskiem. Tu ponownie wykorzystano (choć w zdecydowanie mniejszym stopniu) patent z częścią rysunkową. Muzycznie może jest tu ciut zbyt dużo automatu perkusyjnego. Choć z drugiej strony czy można mieć o to pretensje? Przecież to tego typu muzyka. Fajny kawałek. 
Trzecia propozycja na płycie to utwór tytułowy. Przepiękna ballada. W początkowej fazie usłyszymy tylko gitarę klasyczną Paula, delikatne pyknięcia w obręcz werbla i oczywiście głos Mortena. To właśnie ten utwór zrobił na mnie wtedy największe wrażenie. Z resztą to jedna z moich ulubionych piosenek lat osiemdziesiątych i jedna z najlepszych w ich całej dyskografii. Usłyszymy tu też przepiękne orkiestracje. Fenomenalny utwór. Był to ostatni singel z tej płyty, który sprzedał się w ilości ponad półtora miliona egzemplarzy (dziś raczej nie do pomyślenia). 
Dalej na płycie mamy jeszcze dla mnie trochę bezpłciowy The  Blue Sky. Za to kolejny Living A Boy’s Adventure Tale jest moim zdaniem kompletnie pominiętym, niezauważonym, kapitalnym utworem w którym Morten pokazuje jakie miał możliwości wokalne. Po prostu ten jego falset w tym utworze kładzie na kolana. Swojego czasu słuchałem tej piosenki do znudzenia. To między innymi ta piosenka  pozwoliła mi przetrwać ciężkie chwile na początku lat dziewięćdziesiątych. Dla mnie cudo. 
Szóstka to kolejny singel i wielki hit zespołu. Mowa jest oczywiście o The Sun Always Sun On T.V.  Pamiętam, że zawsze podobał mi się wideoklip do tej piosenki. Początek to znowu nawiązanie do teledysku Take On Me. Dalej mamy wnętrze jakiegoś kościoła, maski, zespół i masa manekinów jako widzowie. Lubię te początkowe klawisze w tym numerze. Z resztą przez cały utwór robią świetny klimat. Piosenka utrzymana nieco w klimacie Take On Me. And You Tell Me to króciutka, trwająca niecałe dwie minuty spokojna piosenka. Poprawny utwór.
Love Is Reason to kolejna piosenka „z jajem”. Koleżanka mojej siostry w latach osiemdziesiątych bardzo lubiła ten utwór. Ciągle chodziła po osiedlu i śpiewała pod nosem Love Is Reason. Sympatyczny utwór. Dalej mamy jeszcze ciekawy I Dream Myself Alive, który jako żywo przypomina mi piosenki z płyty Forever Young grupy Alphaville. Nie wiem dlaczego, ale zawsze myślałem, że jeden zespół podebrał drugiemu ten utwór. 
Na sam koniec usłyszymy Here I Stand And Face The Rain. Kapitalny utwór. Fajna gitarka na dzień dobry. Następnie wchodzą klawisze i automat perkusyjny. Bardzo podoba mi się tu ten niepokój zawarty w tej piosence. I ten tekst „I fear for what tomorrow brings…” Świetny kapselek. Jeden z moich faworytów na tej płycie.

Co jeszcze? Mam oczywiście płytę winylową oraz pierwsze wydanie na CD (są w innym mieszkaniu). Ale z okazji 25-lecia wydania tego albumu ukazało się dwupłytowe wydanie, które oprócz materiału podstawowego zawiera całą masę dodatków. Oprócz różnego rodzaju singlowych wersji i miksów, możemy zapoznać się również z wersjami demo wszystkich utworów (z czego niektóre ujrzały światło dzienne pierwszy raz). Dla mnie wielkim zaskoczeniem jest wersja demo Hunting High And Low, która kompletnie odbiega od tej którą znamy z płyty. Ale znalazła się tu także cała masa innych piosenek, które pierwotnie znalazły się na stronach B singli (chociażby ciekawy Driftwood) lub takie, które nigdy wcześniej nie zostały wydane. Moim zdaniem tak powinny wyglądać wydania rocznicowe. Świetna robota, oprócz podstawowego zestawu mamy tu aż 27 dodatkowych propozycji. Jest z czego wybierać. Na marginesie w przyszłym miesiącu ukazuje się wznowienie tej płyty z okazji jej trzydziestolecia. Będzie to wydanie 4CD/DVD. Nie za dużo? Ciężkie jest życie fana. Pomyślę nad zakupem.

a-ha to fantastyczna grupa. Uwielbiam ich od kiedy o nich usłyszałem czyli gdzieś koniec 1985. To naprawdę pop na wysokim poziomie ze świetnymi melodiami i przede wszystkim niespotykanym głosem Harketa. W całej ich dyskografii można naprawdę znaleźć wiele smaczków. Mija trzydzieści lat, a ja nadal lubię ich słuchać i często wracam do ich albumów. No i jeszcze z niecierpliwością czekam na ich nową płytę, która ma się ukazać we wrześniu tego roku.

7 komentarzy:

  1. Appendix nr 3. Przeglądając recenzje z cyklu „Atrakcyjna 80” mój wzrok przyciągnął opis jednego z albumów grupy A-Ha. Niby muzyka popowa, która w sumie nie należy do mojego ulubionego gatunku, ale sentyment pozostał. Z czasów kiedy człowiek był młody, a bez dźwięków przystojnych Norwegów nie mogła się odbyć żadna szkolna dyskoteka. Nagrywanie muzyki z radia na taśmę magnetofonową. Poszukiwanie i kolekcjonowanie plakatów. Zachwyty nad pomysłowymi teledyskami emitowanymi na MTV, w czasach kiedy jeszcze ta stacja prezentowała muzykę. Video do „Take on me” było jak nowe czasy dość nowatorskie i udanie wspierało promocję tego singla. Ktoś pamięta może jeszcze ówczesnych prezenterów Music Television, takich jak Ray Cokes i Paul King? Teraz pewnie te nazwiska niewiele mówią. Zwłaszcza ten pierwszy miał ciekawy pomysł na zwariowany autorski program - „Most Wanted.”
    Ale wracając do tematu A-Ha. Niewątpliwie „Hunting…” większość osób wskaże jako najlepszy album w dyskografii. Ale dla mnie dużo bardziej spodobał się o dwa lata późniejszy. „Stay on These Roads” wydaje mi się dojrzalszy, bardziej kompletny. Ale może dlatego, że ten album był mniej ograny w radio. A ja miałem możliwość dość szybko przesłuchać w całości, a nie jego pojedyncze utwory. A to dzięki nieocenionej pomocy znajomego, który poprzez rodzinę mieszkającą poza krajem miał dostęp do zagranicznych nowości. Bardzo ciężki wstęp grany na klawiszach do utworu tytułowego do dziś powoduje ciarki na plecach. Do tego wysoko śpiewający w refrenach Morten, umiejętne ściszający głos w zwrotkach, szum zimowego wiatru, no i te motocykle jadące przez śniegi (a tak, teledysk też pamiętny). Poza tym niepokojące brzmieniowo i tekstowo „The Blood That Moves the Body” oraz „Living Daylights” - ten ostatni znany jako ilustracja do jednego z filmów o przygodach Jamesa Bonda (chociaż na płycie w odmiennej wersji niż filmowa). „100 tysięcy zmian i wszystko takie samo” – bodaj moja pierwsza próba tłumaczenia piosenki, pracowicie odsłuchiwanej z taśmy…
    Dla miłośników lżejszej muzyki zespół też zadbał na tej płycie. Ot, takie letnie, niezobowiązujące „You Are The One” czy też „Touchy!”, które pamiętamy z Listy Przebojów Programu Trzeciego. Nie wszystko musi być poważne. Choć przyznam, że bardziej wolę kiedy A-Ha wzrusza (bądź porusza). Kiedy wykonują „Manhattan Skyline”, „Lifelines” czy chociażby cover z repertuaru Everly Brothers: „Crying In The Rain.”
    I to by było na tyle, w tę letnią noc. Midnight summer dream has me in its spell… Ale o The Stranglers może przy innej okazji.
    Pozdrawiam serdecznie, Leszek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W listopadzie wybieram się na ich koncert do Warszawy. Mają grać ten album w całości plus wiele smaczków i jakieś niespodzianki. Już nie mogę się doczekać.
      A MTV oczywiście pamiętamy. Paul King utkwił mi szczególnie w pamięci. Tak, MTV to była istna promocja Artystów i wytwórni płytowych.
      I jeszcze jedno. "Stay On These Roads" ukazało się trzy lata po debiucie, ale to tak tylko gwoli porządku ;-)
      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Oj, matematyka nigdy nie była moją mocną stroną jak widać :-) Faktycznie 3 lata, przecież po drodze był jeszcze album „Scoundrel Days” z nieśmiertelnym „Cry Wolf” (właśnie z 1986). Ale nie wiedzieć czemu jakoś bardziej utożsamiam „Hunting High and Low” z rocznikiem 86. Zapewne wynika to z okoliczności, iż popularność tej grupy w Polsce, związana z emitowaniem kolejnych piosenek, zaczęła się na dobre w tym roku (jak to wtedy bywało z pewnym poślizgiem)
      Pozdrawiam serdecznie, L.

      Usuń
  2. To jedna z tych płyt z którą się wychowałem. Bardzo ją lubię. Ale najbardziej jestem związany z ich drugą płytą: "Scoundrel Days". Słuchałem jej całymi miesiącami i na stałe się z nią zrosłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbieram się od lat do recenzji ich drugiego albumu i ciągle jej nie ma. Może Twój wpis mnie zmobilizuje.

      Usuń
  3. Małe sprostowanie. To nie Morten podszedł do nich za kulisy, tylko było odwrotnie (był wtedy wokalistą soulowego zespołu Souldier Blue). W październiku 1981 roku Pal i Magne zamierzali założyć nowy zespół, wybierali się po to do Londynu, poszli na koncert w Oslo (byli pod wrażeniem jego wyglądu, to był przecież bardzo piekny mężczyzna, stylu i oczywiście możliwości wokalnych) i zaproponowali mu, żeby wyjechał z nimi i został liderem i wokalistą. Morten wtedy miał inne plany, często jeździł do Londynu, już był częścią ruchu New Romantic. Początkowo odrzucił ich propozycję i udali się sami. Dopiero rok później ponownie skontaktowali się z Mortenem i on się zgodził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może. Nie będę się kłócił. Tak zapamiętałem tę historię. Dziękuję za sprostowanie :--) Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń