wtorek, 5 kwietnia 2016

Talk Talk - The Colour Of Spring (1986)

  1. Happiness Is Easy
  2. I Don't Believe In You
  3. Life's What You Make It
  4. April 5th
  5. Living In Another World
  6. Give It Up
  7. Chameleon Day
  8. Time It's Time
Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Od lat trzy wydarzenia świadczą o tym, że wiosna jest tuż, tuż. Po pierwsze ptaki. Nie przylatują już do mojego karmnika sikorki, a wróble piorą się między sobą jak nigdy w roku. Po drugie, pojawiają się motyle. Po trzecie, w moim odtwarzaczu ląduje ta właśnie płyta. Wiem, to trzecie nie jest z mojej strony zbyt oryginalne bo takie słowa można przeczytać niemal w każdej recenzji, ale tak właśnie jest. Aaaaa, jest jeszcze po czwarte. W czasach kiedy pożyczałem  jeszcze placki ten właśnie album wrócił do mnie pewnej wiosny w stanie niebywałego zużycia…
Z resztą przez wiele lat miałem jakiegoś pecha do tej płyty. Winyl wrócił zniszczony, pierwsze kompaktowe wydanie zostało mi skradzione, kasetę sam zajeździłem. To chyba znaczy jak świetny jest to album, że warto go było ukraść czy słuchać aż do zniszczenia nośnika. Ale to tak tylko na marginesie.
Za oknem coraz cieplej, rośliny całe w pąkach i tylko patrzeć jak przyroda wystrzeli kolorami. Wielkie oczekiwanie aż wiosna pokona zimę i przyjdzie do nas z całą swoją mocą. To tak jak w utworze z tej płyty zatytułowanym April 5th:
Here she comes
Silent in her sound
Here she comes
Fresh upon the ground
Come gentle spring
Come at winter's end
Gone is the pallor from a promise that's nature's gift

Pięknie, delikatnie z gracją. Głos Hollisa niczym kolejny instrument maluje przed nami obraz wiosny, która zbliża się wielkimi krokami. Urokliwy moment tej płyty, organowe tła, delikatny saksofon, fortepian i ten głos. To niesamowite jak czuje się w powietrzu tę porę roku. Ten utwór tylko wzmaga nasze doznania.
Ale wróćmy na chwilę do zespołu. Jego twórczość poznawałem oczywiście od albumu The Party’s Over. Od samego początku zakochałem się w głosie Marka Hollisa, jest niesamowity i niepowtarzalny. Następna była płyta It’s My Life. Ten album przesłuchałem swojego czasu setki razy. Szczególnie jeden utwór zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Tą piosenką było Tomorrow Started. Powalił mnie na kolana, nie dawał o sobie zapomnieć. Po latach gdy znalazłem tę kasetę, pierwszy utwór strony drugiej (tu omawiany) był tak zajeżdżony, że nie dało się tego słuchać. Wspaniałe wspomnienia.
No a później przyszedł czas na kasetę The Colour Of Spring. Angielskie wydanie, prawdę mówiąc kompletnie nie pamiętam jak zdobyłem tę kasetę. Pamiętam natomiast moją reakcję po wysłuchaniu materiału z tejże. To był inny zespół. Ich główny instrument (klawisze) został wycofany, gdzieś schowany z tyłu. Pojawiły się takie instrumenty jak harmonijka ustna, gitara akustyczna, saksofon czy kontrabas. Piosenki były o wiele bardziej ambitne, przemyślane, dojrzalsze. Tak, zespół Marka Hollisa z każdą płytą się zmieniał, dojrzewał i stawał się coraz bardziej ambitny. Wtedy nie do końca to rozumiałem, dopiero po latach doceniłem z całą mocą to co robili na kolejnych płytach po albumie It’s My Life. 
EMI było w podobnym szoku. Twierdzili, że Kolory Wiosny są zbyt ambitne. Zaingerowali nawet w sam materiał. Otóż wytwórnia kazała usunąć z albumu piosenkę It’s Getting Late In The Evening i na to miejsce kazała nagrać jakąś bardziej radiową. Tak powstała Life’s What You Make It, która ostatecznie znalazła się na płycie i była pierwszym singlem promującym The Colour Of Spring. Na drugiej stronie tego singla znalazło się „wyrzucone” It’s Getting Late In The Evening.

Ach cóż to za wspaniały album, który jest jak ukochana książka do której chce się ciągle wracać i wracać. Wspaniały od początku do końca. Nic z tej płyty bym nie usunął, jest spójny, zamknięty, niewzruszalny.
Pierwszy utwór z tej płyty Hapiness Is Easy zawsze w mojej głowie gra tym kapitalnym basem i klawiszowymi tłami. Do tego ten dziecięcy chórek. Idealny początek, który daje nadzieję, pobudza do działania, nastawia mnie optymistycznie. Jednak chwilę później jest coś odwrotnego. I Don’t Believe In You, bo o tym utworze tu wspominam, jest jednym z tych, który kojarzy mi się z pierwszymi miłościami. To raczej smutny obraz zdrady, braku wiary w drugiego człowieka. Porzucony przez, jak mi się wtedy szczeniacko wydawało, największą miłość mojego życia, grałem ten utwór do znudzenia. Hollis śpiewa w tym utworze z takim przejęciem i zaangażowaniem, że łzy dosłownie same cisną się do oczu. Do tego kapitalna gitara akustyczna, miarowe uderzenia perkusji, plumknięcia basu. Piosenka snuje się niemal narkotycznie, nic tylko zamknąć oczy i odpłynąć kompletnie.
Living In Another World to także utwór obok którego nie da się przejść obojętnie. Po niezwykle spokojnym April 5th płyta budzi się, zrywa się do biegu. Ileż uroku ma tu gitara akustyczna, te wszystkie "przeszkadzajki", partie harmonijki ustnej czy dźwięk gitary basowej. No i ponownie Mark ze swoim wspaniałym głosem. Ta piosenka od zawsze dawała mi kopa, podnosiła w chwilach zwątpienia, budziła do życia i działania.
Po drodze mamy jeszcze równie żywiołowy Give It Up oraz minimalistyczny Chameleon Day, by dotrzeć do ostatniego utworu na tym albumie, którym jest Time It’s Time. Kapitalny, z niemal symfonicznym zacięciem numer, który znakomicie podsumowuje muzykę, która znalazła się na tym albumie. To moim zdaniem jeden z lepszych utworów w ich karierze.

The Colour Of Spring to wspaniały pomost pomiędzy dwoma pierwszymi albumami i dwoma ostatnimi. Te pierwsze bardziej synth-popowe, te drugie już mocno ambitne i dojrzałe. Muszę przyznać, że pomimo tego, że zawsze włączam tę płytę wiosną to słucha mi się jej równie dobrze przez pozostałą część roku. Jakoś szczególnie wracam do niej na przełomie lata i jesieni. Jeszcze jest ciepło, ale już czuć w powietrzu wilgoć i zbliżającą się słotę. Tak czy inaczej  The Colour Of Spring to wyśmienity album, który jest jedną z muzycznych pereł lat osiemdziesiątych i warto go mieć w swojej kolekcji.
 
 
 
 
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz