poniedziałek, 25 lipca 2016

Brand X - Product (1979)

Side One:
  1. Don't Make Waves 
  2. Dance Of The Illegal Aliens
  3. Soho
  4. ...And So To F...  
Side Two:
  1. Algon (where an ordinary cup of drinking chocolate costs £8.000.000.000) 
  2. Rhesus Perplexus
  3. Wal to Wal
  4. Not Good Enough- See Me!
  5. April
Kilka dni temu spotkałem się z moim znajomym wielkim admiratorem muzyki oraz miłośnikiem Phila Collinsa. To właśnie o tym Artyście rozmawialiśmy długo w nadziei, że ten niebawem wyda solowy album. Póki co, za chwilę będzie można kupić jego autobiografię oraz zestaw singli. W trakcie tej rozmowy potrąciliśmy też temat Brand X. Wielu uważa, że album Product jest tym najsłabszym w dyskografii grupy i nie warto po niego sięgać. Czy słusznie?

Bezspornie można stwierdzić, że pewne zmiany nastąpiły. Do składu wrócił Phil Collins. Przypomnę, że na poprzednim albumie Masques go zabrakło. Teraz, w związku z tym, że tak Banks jak i Rutherford zajęci byli solowymi nagraniami Phil chwilowo był bezrobotny. Postanowił więc wrócić do Brand X. Z resztą do zespołu wrócił także Robert Lumley. Płytę nagrały jakby dwa składy. Bo mamy tu dwóch klawiszowców (Lumley i Robinson), dwóch basistów (Jones i Giblin) oraz dwóch perkusistów (Collins i Clarke). Oprócz nich byli jeszcze Goodsall na gitarze i Pert (instrumenty perkusyjne). Kolejnym zaskoczeniem dla fanów grupy było pojawienie się utworów śpiewanych. Na płycie znalazły się dwa takie utwory co zdaniem niektórych znacząco obniża ocenę tego albumu.
Nic to. Przejdźmy w końcu do muzyki.

Płytę otwiera właśnie utwór w którym śpiewa Phil. Ten już wcześniej udowodnił, że śpiewać potrafi. Piosenka nosi tytuł Don't Make Waves. Sam początek zwiastuje to co znamy już z poprzednich albumów grupy. Znakomity jazz-rock. Jednak gdy po kilkudziesięciu sekundach pojawia się śpiew Collinsa utwór robi się zdecydowanie łagodniejszy (dryfuje nieco w stronę popu) co nie znaczy gorszy. Fantastyczna sekcja i klawisze. Uwielbiam tu zwolnienie w okolicach pierwszej minuty. Piękny bas, klawisze i gitara. Po minucie utwór znowu przyspiesza. Spotkałem się z zarzutami, że Don't Make Waves idealnie nadawałby się na płytę Abacab zespołu Genesis. Gdyby takie piosenki znajdowały się na Abacab to nic bym nie robił tylko słuchał tego albumu. Niestety nie znalazły się. Jednak prawdą jest że Don't Make Waves to łagodniejsze oblicze zespołu, ale czy złe? W mojej ocenie nie. Kapitalny utwór.
Następny w kolejce jest Dance Of The Illegal Aliens. Tu na perkusji zagrał Michael Clarke, a na basie Percy Jones, który jest jednocześnie autorem tej kompozycji. Utwór świetnie wije się przez niemal siedem minut. Rzecz jasna w roli głównej występuje tu Jones i jego bas, jednak trzeba dodać, że i Clarke świetnie sobie radzi o Robinsonie na klawiszach nie wspominając.
Soho. To drugi i zarazem ostatni utwór, w którym usłyszymy śpiew. Tu także za mikrofonem stanął Phil. Przy okazji tej pozycji muszę niestety przyznać, że jest ona słaba i psuje odbiór płyty jako całości. Pasuje tu jak wół do karety. Bardziej widziałbym ten utwór w solowej dyskografii Collinsa. Proste klawisze, jeszcze prostsza gitara. Słabe.
Pierwszą stronę oryginalnego winylowego wydania zamyka …And So To F…. Autorem tej kompozycji jest Collins. Wspominam o tym ponieważ na wydaniu kompaktowym pozamieniano kolejność utworów i ten utwór jest dopiero przedostatni. Fajna gitara na otwarcie, klawiszowe tła plus ciekawe uderzenia sekcji. Utrzymana w dość szybkim tempie. Tu swoimi możliwościami popisuje się Goodsall. Dalej dołącza kapitalnie Jones na basie. W tle słychać wokalizy śpiewane przez Phila. Dobra pozycja.
Druga strona to kolejnych pięć kompozycji. Pierwsza z nich zatytułowana Algon (Where An Ordinary Cup of Drinking Chocolate Costs £8,000,000,000) to fantastyczny galop od początku, który po kilkunastu sekundach przechodzi w spokojną melodię z bardzo ładnymi klawiszami. Ten patent powtarza się w trakcie trwania utworu. Świetny kawałek.
Rhesus Perplexus. Ładny, delikatny, jazzujący utwór przypominający mi nieco dokonania Pata Metheny’ego. Brawa dla basu i znakomitej partii gitary akustycznej.
Dalej mamy Wal To Wal. Zagrany na dwa basy plus słabiutki automat perkusyjny. Nuda. Przed nami jeszcze dwa utwory. Pierwszy z nich Not Good Enough - See Me!, którego autorami są Jones i Robinson to powrót do dobrego grania Brand X. Trochę kombinatoryki, zmiany tempa i znakomity Jones na basie.
Już na sam koniec usłyszymy króciutki April. Delikatne, wręcz ambientowe klawiszowe tło, piękny basik i odgłosy ptaków. Bardzo przyjemne zakończenie płyty.
 
Reasumując. Porównując Product do wcześniejszych płyt zespołu można się zgodzić, że ten jest słabszy. Jednak słuchając tego albumu bez uprzedzeń i odniesień do wcześniejszych dokonań grupy, można naprawdę świetnie spędzić te kilkadziesiąt minut. To nadal dobre granie, może nie jest odkrywcze czy porywające, może jest trochę nierówne, ale jak powiadam to nadal świetny jazz-rock, tyle że trochę inny, prostszy, łagodniejszy z naleciałościami. Tak czy siak wracam, wracam chętnie, a podczas słuchania nie mam skrętu kiszek czy kwaśnej miny. Przymykam tylko oko jak słyszę Soho i Wal To Wal. Naprawdę warto. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz