piątek, 15 lipca 2016

Eloy - Colours (1980)

  1. Horizons
  2. Illuminations
  3. Giant
  4. Impressions
  5. Child Migration
  6. Gallery  
  7. Silhouette 
  8. Sunset

Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
Jakoś przez ostatnie dni ciągnie mnie strasznie do muzyki lat osiemdziesiątych. Przesłuchałem ostatnio kilkanaście płyt z tego okresu co bardzo dobrze zadziałało na moje samopoczucie. W kalendarzu lato, za oknem jesień. Wczoraj włączyłem sobie album Colours grupy Eloy i zagrał mi fantastycznie. Muzyka idealnie dopasowała się do tego co dzieje się za oknami. Słuchałem jak zaczarowany, niemal czterdzieści minut siedziałem wpatrując się w jesienne widoki…
Jak wspominałem przy okazji prezentowania ich poprzedniej płyty Silent Cries And Mighty Echoes, po trasie koncertowej promującej ten album z zespołu odeszli perkusista Jürgen Rosenthal oraz klawiszowiec Detlev Schmidtchen. Jednak lidera grupy Franka Bornemanna ta sytuacja specjalnie nie ruszyła. Bardzo szybko znalazł zastępstwo. Za perkusją usiadł, grający wcześniej w grupie Epitaph, Jim MacGillivray, natomiast obsługą klawiszy zajął się Hannes Folberth. Do zespołu dołączył jeszcze gitarzysta Hannes Arkona. Z wcześniejszego wcielenia grupy oprócz Bornemanna pozostał basista Klaus-Peter Matziol. W takim składzie wiosną 1980 roku weszli do studia by zarejestrować materiał na nową płytę.
Pomimo straty jaką niewątpliwie poniósł zespół  po odejściu panów Rosenthala i Schmidtchena i obaw wielu fanów muzyka na tej płycie pozostała na wysokim poziomie. Zastępcy okazali się fantastycznymi muzykami dzięki którym Colours rozbłysło wieloma pięknymi barwami.

Całą płytę rozpoczyna utwór Horizons w którym gościnnie swoich głosów użyczyły niejakie Sabine i Edna. Notabene zrobiły to fantastycznie, zabrzmiały niemal anielsko, chóralnie śpiewając na tle wyśmienitych klawiszy. Świetny klimat na sam początek.
W kolejnym Illuminations mamy powrót do tego do czego Eloy przyzwyczaił nas na dwóch poprzednich płytach. W utwór wprowadza nas gitara, której po chwili znakomicie wtórują klawisze, wyczarowując kosmiczną atmosferą. Lubię w tym kawałku gdy po kilku minutach utwór uspokaja się, zaczyna pulsować bas, wchodzi fajna gitara i znowu klawisze, które tworzą kapitalny klimat. 
Giant rozpoczyna się dość leniwie. Tu w roli głównej występuje bas, który gra jak ta lala, mocny, pulsujący aż po dechach idzie. Oczywiście klawisze tworzą piękne kosmiczne tła. Wyśmienicie to brzmi gdy jednocześnie na zewnątrz pada deszcz, a wiatr delikatnie przygina drzewa i krzewy. W tym numerze trzeba zwrócić też uwagę na zgrabną solówkę gitarową.
Oryginalnie pierwszą stronę zamykał utwór Impressions, który daje nam nieco oddechu, ładnie płynie. Utrzymany jest raczej w akustycznych klimatach. Co najlepsze w tym utworze to kapitalna partia fletu. Piękny, choć krótki to utwór (zaledwie 3:09).

Drugą stronę rozpoczyna najdłuższa propozycja na albumie zatytułowana Child Migration. Wspominałem już o tym utworze przy opisie płyty Silent Cries And Mighty Echoes. To na kompaktowym wznowieniu tego albumu jako bonus pojawiła się pierwotna wersja tej piosenki. Po jej wysłuchaniu i porównaniu z ostateczną wersją, która znalazła się na płycie Colours możemy wyraźnie stwierdzić, że utwór przeszedł niemal całkowitą metamorfozę. Dlaczego niemal? Bo ta wcześniejsza wersja zawiera w śladowych ilościach nuty, które później wykorzystano w wersji ostatecznej. Ponownie fantastyczny klawiszowy wstęp. Jednak to co zwraca największą uwagę w tym utworze to świetny riff gitary. Mocny, wyraźny, niemal hardrockowy. W czwartej minucie utwór przyspiesza, pojawia się gitara akustyczna, która wprowadza jakby hiszpański klimat. Po tym przyspieszeniu utwór wraca na właściwe tory gdzie znowu gitarowy motyw daje o sobie znać. Na zewnątrz ludzie uciekają przed nasilającą się ulewą. Ostatnia minuta należy do klawiszy.
Następny Gallery jest chyba najsłabszą propozycją na tym albumie. Kiczowate klawisze i melodia niebezpiecznie ocierająca się o disco, skutecznie mogą odstraszyć. W utworze numer siedem wszystko wraca do normy. Silhouette to drugi po Child Migration utwór na albumie jeśli chodzi o długość trwania. Tu mamy piękny fortepianowy wstęp z łkającą gdzieś w tle gitarą. Przyjemny głos Bornemanna, fortepian cichnie, wchodzi znakomita sekcja i uderzenia gitary. Za oknem wiatr się wzmaga jakby chciał dopasować się do muzyki płynącej z głośników. Utwór nawiązuje do twórczości The Alan Parsons Project, może troszkę do Floydów.
Całość zamyka króciutki zachód słońca czyli Sunset. Tu cały klimat tworzą gitara akustyczna oraz klawisze. Piękne, instrumentalne zakończenie płyty dające nadzieję na poprawę pogody.

Cóż można powiedzieć na koniec. Eloy wkracza w lata osiemdziesiąte i to chwilami wyraźnie słychać. Utwory bardziej dążą do bycia piosenkami niż do rozbudowanych wielominutowych kompozycji. Jednak jako całość gra to wspaniale. Tak sobie myślę, że Bornemannowi i spółce udało się uciec od komercjalizacji. Świetne melodie łączące elementy rocka z tym wcześniejszym, kosmicznym brzmieniem Eloy. Colours to dla mnie świetna płyta. Wracam często i chętnie. To chyba ostatni wspaniały album grupy. W następnych latach już tylko zniżali poziom.
Na kompaktowym wznowieniu zamieszczono dwa bonusy. Jeden to singlowa wersja Silhouette, a drugi to utwór Wings Of Vision, który w początkowej fazie jako żywo przypomina mi piosenkę Petera Gabriela zatytułowaną Solsbury Hill. Sympatyczny dodatek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz