czwartek, 7 lipca 2016

Tangerine Dream - Poland (The Warsaw Concert) (1984)

Disc One:
  1. Poland
  2. Tangent
  3. Rare Bird
Disc Two:
  1. Barbakane
  2. Horizon
Z cyklu „Atrakcyjna Osiemdziesiątka”
W zeszły wtorek na antenę Trójki powrócił Jerzy Kordowicz i jego audycja Studio El Muzyki. Dla mnie to jedno z ważniejszych radiowych wydarzeń. Kilka dni temu przy okazji opisu płyty Ambition Tommy’ego Shawa wspomniałem, że radia prawie wcale nie słucham. I to prawda, ale takich legendarnych głosów i audycji się nie zapomina i nie pomija. I pomimo, że ubiegłotygodniową audycję Pan Jerzy rozpoczął od znakomitego utworu Vangelisa zatytułowanego Albedo 0.39, to w mojej głowie zaświtał polski koncert Tangerine Dream i głos Kordowicza, który ich wtedy zapowiadał…

Koncert odbył się w warszawskiej hali Torwar 10 grudnia 1983 roku. Było to wtedy ogromne wydarzenie. Zachodni zespół przyjeżdża do Polski, za żelazną kurtynę. Mój Tato miał jechać z sąsiadem na ten koncert. Życie pisze często swoje scenariusze i Tata nie mógł na tym koncercie się pojawić. Pamiętam jak chciałem pojechać razem z nimi. Niestety w 1983 roku byłem jeszcze zbyt smarkaty aby brać udział w takim wydarzeniu. Cóż to musiało być za przeżycie dla uczestników tego koncertu. Sąsiad po powrocie godzinami opowiadał jak było, przeżywał jak małe dziecko. Pamiętam ten błysk w jego oczach gdy o tym opowiadał. Czy dziś ktoś jeszcze potrafi tak przeżywać muzykę?
Pamiętam również wydanie winylowe, które pojawiło się w domu gdzieś na początku 1985 roku. Zostało pożyczone znajomemu i tak krążyło wśród znajomych tych znajomych, że wróciło… dwa lata później w stanie agonalnym. Później miałem przegrany ten koncert z płyty CD na kasetę. Aż kilka lat temu całkiem przypadkowo natknąłem się w necie na dwupłytowe kompaktowe wznowienie. Bez najmniejszego zastanowienia zrobiłem klik, klik i czekałem na przyjazd paczki. Gdy płyta dotarła rzuciłem wszystko i biegiem do odtwarzacza. Nacisnąłem Play i ponownie znalazłem się w innym wymiarze.

Sam początek to oklaski polskiej publiczności i głos Kordowicza, który zapowiada zespół. Niestety ta zapowiedź poszła z taśmy ponieważ w tym czasie Pan Jerzy przebywał za granicą. Szkoda, jednak i tak mam do dzisiaj ciary na plecach jak słyszę ten wspaniały głos i słowa „(…) Przed Państwem Chris Franke, Johannes Schmoelling i Edgar Froese czyli Tangerine Dream
Dalej ponownie publiczność i zaczyna się. Kompozycja zatytułowana Poland. Sam początek to złowrogie uderzenia w klawisze przez co słuchacz odczuwa niepokój i chłód. Po kilku minutach te złowrogie tony odchodzą i zaczyna się przepiękna przygoda. Bardzo trudno opisuje się tego rodzaju muzykę. Z resztą w ogóle muzyki powinno się raczej słuchać, a nie pisać o niej. Kapitalnie płynie ten utwór, wszystko ma tu swoje miejsce, dźwięki genialnie się uzupełniają i zazębiają. Fantastycznie rozwija się ta kompozycja, rośnie i rośnie. W okolicach jedenastej minuty osiąga punkt kulminacyjny, po czym cichnie. Jednak to nie koniec tego utworu bo przed nami kolejne jedenaście minut. Cudownie rozpoczyna się ta druga część, delikatnie, nastrojowo, wręcz ambientowo i taki stan utrzymuje się niemal do końca. Oczami wyobraźni widzę siebie na tamtym koncercie wśród tych tłumów i zimna panującego w środku. Muzyka jest na tyle piękna i ciepła, że nijak tego zimna nie odczuwam. Po prostu zamykam oczy i odlatuję, a po policzku płynie mi łza. Osobiście uważam, że Poland to jedna z najlepszych kompozycji w historii grupy.
Na pierwszej płycie mamy jeszcze dwa utwory. Pierwszym z nich jest niemal szesnastominutowy Tangent. Niezwykle smutny i zarazem przepiękny początek. To jak podróż w nieznane, podróż do nieskończonego wszechświata. Słuchając tego początku wyobrażam sobie, że z kosmosu patrzę na naszą planetę, a widok ten nie napawa mnie optymizmem. Wiele razy wspominałem już na blogu o tym, że my ludzie sami się wykończymy i zniszczymy nasz świat. Ale obserwuję dalej. Z głośnika słyszymy odgłosu przenikliwego wiatru, to nadchodzi koniec. Dalej powtarzany ciągle i ciągle rytm, który przypomina wielką bestię, która kroczy noga za nogą niszcząc wszystko na swojej drodze. W tle przepiękne delikatne, syntezatorowe  obrazy. W okolicach dziesiątej minuty ów pulsujący dźwięk cichnie. Ostatnie pięć minut to zdecydowane przyspieszenie i wybijająca się na pierwszy plan radość i optymizm. Czyżby muzyka sugeruje, że jest jeszcze dla nas szansa? Wspaniała kompozycja.
Na sam koniec mamy jeszcze króciutki Rare Bird. W wydaniu winylowym ten utwór był częścią poprzedniej kompozycji, dlatego tytuł nie widniał na okładce. To fajny, melodyjny utwór również przesiąknięty radością. Ładne zamknięcie pierwszej płyty.


Na drugim kompakcie mamy dwa utwory. Pierwszy z nich to trwający osiemnaście minut Barbakane, który nie należy do moich ulubionych na tym albumie. Nie, nie jest zły, ale jakoś nie do końca mi leży. Może zbyt leniwie się rozkręca? Może te jakby orientalne dźwięki mi nie pasują? Nie wiem. Dopiero w okolicach dziewiątej minuty, czyli w połowie, robi się bardziej interesująco. Tu już mamy arcyciekawą melodię. Teraz moja wyobraźnia przemienia mnie w ogromnego ptaka, który szybuje nad polami, lasami i łąkami. Obserwuje z góry małe wioski i warowne miasta z wysuniętym barbakanem, na którym służbę pełnią zbrojni. Ostatnie kilka minut ponownie mamy zmianę klimatu, który znowu nie do końca mi odpowiada.
Całe wydawnictwo zamyka znakomity Horizon. Dwadzieścia jeden minut jazdy obowiązkowej. Mroczny, zimny, niemal lodowaty początek, który kojarzy się z samotnością człowieka i jego małością na tle potężnej przyrody. W piątej minucie pojawia się ożywienie. Przepiękne melodie malowane przy pomocy syntezatorów wyśmienicie wprowadzają ciepło w ten chłodny początek. Cóż za kapitalny fragment tej płyty. W połowie wraca na kilka minut, ale już w zdecydowanie mniejszym stopniu, niepewność i zimowe klimaty (jakby delikatnie powiało Tomitą). Ostatnie sześć minut to już powrót do dobrych Mandarynek. Znakomita elektronika i co chwila atakujące, niczym dzika perkusja, dźwięki. Znakomita część tej kompozycji, jakże odległa od tego mogliśmy usłyszeć na jej początku. Ten niepokój z samego początku nadal jest utrzymywany, ale jakże inaczej podany. Fenomenalne zamknięcie płyty.

Album nie jest oczywiście zapisem 1:1 tamtego mroźnego wieczoru 1983 roku. Panowie wprowadzili w studiu trochę zmian i wygładzili brzmienie. Nie zmienia to faktu, że słucha się tego materiału znakomicie i dla mnie osobiście ten album jest jednym z ostatnich wspaniałych wydawnictw w dyskografii Mandarynek. Karol Majewski, który recenzował płytę Poland w 1984 roku już tak optymistyczny jak ja nie był. W swojej recenzji napisał, że koło się zamknęło i Tangerine Dream nie jest już zespołem twórczym, porównując materiał z Poland do tego zawartego na płytach Atem, Phadera czy Stratosfear. Ale czy te porównania są uzasadnione? Takie zarzuty padały w latach osiemdziesiątych pod adresem niemal wszystkich wielkich.
Tak czy inaczej Poland to wspaniała płyta, która niewątpliwie jest ozdobą mojej kolekcji.

1 komentarz:

  1. Polska jest i była krajem Zachodu i nie byliśmy za żadną żelazną kurtyną. Nie ma sensu wypowiadać o tym zespole, że jest "zachodni", bo my też jesteśmy i byliśmy zachodni.

    OdpowiedzUsuń