- Poland
- Tangent
- Rare Bird
- Barbakane
- Horizon
Z cyklu „Atrakcyjna
Osiemdziesiątka”
W zeszły wtorek na
antenę Trójki powrócił Jerzy Kordowicz i jego audycja Studio El Muzyki. Dla
mnie to jedno z ważniejszych radiowych wydarzeń. Kilka dni temu przy okazji
opisu płyty Ambition Tommy’ego Shawa wspomniałem, że radia prawie wcale nie
słucham. I to prawda, ale takich legendarnych głosów i audycji się nie zapomina
i nie pomija. I pomimo, że ubiegłotygodniową audycję Pan Jerzy rozpoczął od
znakomitego utworu Vangelisa zatytułowanego Albedo 0.39, to w mojej głowie
zaświtał polski koncert Tangerine Dream i głos Kordowicza, który ich wtedy
zapowiadał…
Koncert odbył się w
warszawskiej hali Torwar 10 grudnia 1983 roku. Było to wtedy ogromne
wydarzenie. Zachodni zespół przyjeżdża do Polski, za żelazną kurtynę. Mój Tato miał jechać z
sąsiadem na ten koncert. Życie pisze często swoje scenariusze i Tata nie mógł
na tym koncercie się pojawić. Pamiętam jak chciałem pojechać razem z nimi.
Niestety w 1983 roku byłem jeszcze zbyt smarkaty aby brać udział w takim
wydarzeniu. Cóż to musiało być za przeżycie dla uczestników tego koncertu.
Sąsiad po powrocie godzinami opowiadał jak było, przeżywał jak małe dziecko.
Pamiętam ten błysk w jego oczach gdy o tym opowiadał. Czy dziś ktoś jeszcze
potrafi tak przeżywać muzykę?
Pamiętam również
wydanie winylowe, które pojawiło się w domu gdzieś na początku 1985 roku.
Zostało pożyczone znajomemu i tak krążyło wśród znajomych tych znajomych, że
wróciło… dwa lata później w stanie agonalnym. Później miałem przegrany ten
koncert z płyty CD na kasetę. Aż kilka lat temu całkiem przypadkowo natknąłem
się w necie na dwupłytowe kompaktowe wznowienie. Bez najmniejszego
zastanowienia zrobiłem klik, klik i czekałem na przyjazd paczki. Gdy płyta
dotarła rzuciłem wszystko i biegiem do odtwarzacza. Nacisnąłem Play i ponownie
znalazłem się w innym wymiarze.
Sam początek to oklaski
polskiej publiczności i głos Kordowicza, który zapowiada zespół. Niestety ta
zapowiedź poszła z taśmy ponieważ w tym czasie Pan Jerzy przebywał za granicą.
Szkoda, jednak i tak mam do dzisiaj ciary na plecach jak słyszę ten wspaniały
głos i słowa „(…) Przed
Państwem Chris Franke, Johannes Schmoelling i Edgar Froese czyli Tangerine
Dream”
Dalej ponownie
publiczność i zaczyna się. Kompozycja zatytułowana Poland. Sam początek to
złowrogie uderzenia w klawisze przez co słuchacz odczuwa niepokój i chłód. Po
kilku minutach te złowrogie tony odchodzą i zaczyna się przepiękna przygoda.
Bardzo trudno opisuje się tego rodzaju muzykę. Z resztą w ogóle muzyki powinno
się raczej słuchać, a nie pisać o niej. Kapitalnie płynie ten utwór, wszystko
ma tu swoje miejsce, dźwięki genialnie się uzupełniają i zazębiają. Fantastycznie rozwija się ta kompozycja,
rośnie i rośnie. W okolicach jedenastej minuty osiąga punkt kulminacyjny,
po czym cichnie. Jednak to nie koniec tego utworu bo przed nami kolejne
jedenaście minut. Cudownie rozpoczyna się ta druga część, delikatnie,
nastrojowo, wręcz ambientowo i taki stan utrzymuje się niemal do końca. Oczami
wyobraźni widzę siebie na tamtym koncercie wśród tych tłumów i zimna panującego
w środku. Muzyka jest na tyle piękna i ciepła, że nijak tego zimna nie
odczuwam. Po prostu zamykam oczy i odlatuję, a po policzku płynie mi łza.
Osobiście uważam, że Poland to jedna z najlepszych kompozycji w historii grupy.
Na pierwszej płycie
mamy jeszcze dwa utwory. Pierwszym z nich jest niemal szesnastominutowy
Tangent. Niezwykle smutny i zarazem przepiękny początek. To jak podróż w
nieznane, podróż do nieskończonego wszechświata. Słuchając tego początku
wyobrażam sobie, że z kosmosu patrzę na naszą planetę, a widok ten nie napawa
mnie optymizmem. Wiele razy wspominałem już na blogu o tym, że my ludzie sami
się wykończymy i zniszczymy nasz świat. Ale obserwuję dalej. Z głośnika
słyszymy odgłosu przenikliwego wiatru, to nadchodzi koniec. Dalej powtarzany
ciągle i ciągle rytm, który przypomina wielką bestię, która kroczy noga za nogą
niszcząc wszystko na swojej drodze. W tle przepiękne delikatne,
syntezatorowe obrazy. W okolicach
dziesiątej minuty ów pulsujący dźwięk cichnie. Ostatnie pięć minut to
zdecydowane przyspieszenie i wybijająca się na pierwszy plan radość i optymizm.
Czyżby muzyka sugeruje, że jest jeszcze dla nas szansa? Wspaniała kompozycja.
Na sam koniec mamy
jeszcze króciutki Rare Bird. W wydaniu winylowym ten utwór był częścią
poprzedniej kompozycji, dlatego tytuł nie widniał na okładce. To fajny,
melodyjny utwór również przesiąknięty radością. Ładne zamknięcie pierwszej
płyty.
Na drugim kompakcie
mamy dwa utwory. Pierwszy z nich to trwający osiemnaście minut Barbakane, który nie należy do
moich ulubionych na tym albumie. Nie, nie jest zły, ale jakoś nie do końca mi
leży. Może zbyt leniwie się rozkręca? Może te jakby orientalne dźwięki mi nie
pasują? Nie wiem. Dopiero w okolicach dziewiątej minuty, czyli w połowie, robi
się bardziej interesująco. Tu już mamy arcyciekawą melodię. Teraz moja wyobraźnia
przemienia mnie w ogromnego ptaka, który szybuje nad polami, lasami i łąkami.
Obserwuje z góry małe wioski i warowne miasta z wysuniętym barbakanem, na
którym służbę pełnią zbrojni. Ostatnie kilka minut ponownie mamy zmianę
klimatu, który znowu nie do końca mi odpowiada.
Całe wydawnictwo zamyka
znakomity Horizon. Dwadzieścia jeden minut jazdy obowiązkowej. Mroczny, zimny,
niemal lodowaty początek, który kojarzy się z samotnością człowieka i jego
małością na tle potężnej przyrody. W piątej minucie pojawia się ożywienie. Przepiękne
melodie malowane przy pomocy syntezatorów wyśmienicie wprowadzają ciepło w ten
chłodny początek. Cóż za kapitalny fragment tej płyty. W połowie wraca na kilka minut, ale już w zdecydowanie mniejszym stopniu, niepewność i zimowe klimaty
(jakby delikatnie powiało Tomitą). Ostatnie sześć minut to już powrót do
dobrych Mandarynek. Znakomita elektronika i co chwila atakujące, niczym dzika
perkusja, dźwięki. Znakomita część tej kompozycji, jakże odległa od tego
mogliśmy usłyszeć na jej początku. Ten niepokój z samego początku nadal jest
utrzymywany, ale jakże inaczej podany. Fenomenalne zamknięcie płyty.
Album nie jest oczywiście
zapisem 1:1 tamtego mroźnego wieczoru 1983 roku. Panowie wprowadzili w studiu
trochę zmian i wygładzili brzmienie. Nie zmienia to faktu, że słucha się tego
materiału znakomicie i dla mnie osobiście ten album jest jednym z ostatnich
wspaniałych wydawnictw w dyskografii Mandarynek. Karol Majewski, który
recenzował płytę Poland w 1984 roku już tak optymistyczny jak ja nie był. W
swojej recenzji napisał, że koło się zamknęło i Tangerine Dream nie jest już
zespołem twórczym, porównując materiał z Poland do tego zawartego na płytach
Atem, Phadera czy Stratosfear. Ale czy te porównania są uzasadnione? Takie
zarzuty padały w latach osiemdziesiątych pod adresem niemal wszystkich wielkich.
Tak czy inaczej Poland to wspaniała płyta, która niewątpliwie
jest ozdobą mojej kolekcji.
Polska jest i była krajem Zachodu i nie byliśmy za żadną żelazną kurtyną. Nie ma sensu wypowiadać o tym zespole, że jest "zachodni", bo my też jesteśmy i byliśmy zachodni.
OdpowiedzUsuń