wtorek, 11 października 2016

Opeth - Sorceress (2016)

  1. Persephone
  2. Sorceress
  3. The Wilde Flowers
  4. Will O The Wisp
  5. Chrysalis
  6. Sorceress 2
  7. The Seventh Sojourn
  8. Strange Brew
  9. A Fleeting Glance
  10. Era
  11. Persephone (Slight Return)

O Opeth wspominałem na blogu we wpisie dotyczącym podsumowania najlepszych, moim zdaniem, płyt 2014 roku. Chodziło oczywiście o ich poprzedni album Pale Communion. I napisałem tam, że nie przepadam za wcześniejszym repertuarem grupy. Jest dla mnie po prostu za ciężki, a nader wszystko nie cierpię ryków miast śpiewania. Przy takim niezrozumiałym wyciu robię stop i wyłączam płytę. Co prawda podobają mi się muzycznie niektóre utwory, ale do ryku nikt mnie nie przekona. Z Pale Communion byłem bardzo zadowolony i gdy panowie zapowiedzieli Sorceress wiedziałem, że płytę kupię…


Oczywiście z tym rykiem (growling jak kto woli) uogólniam, bo przecież zdarzały się w przeszłości utwory w których Mikael śpiewa normalnie, jak chociażby znakomite To Bid You Farewell czy Face Of Melinda. Ale te utwory należą jednak do spokojniejszych w ich karierze. Dobra, przejdźmy do meritum.
Oczekiwania co do najnowszej płyty były spore. Osobiście bardzo sobie życzyłem aby płyta była klimatem zbliżona do poprzedniczki. Zespół zaprezentował nam trzy single. Pierwszym z nich był utwór tytułowy. Powiem tak, mimo że jest on troszkę ociężały w swojej wymowie (słuchając go na myśl przychodzi mi powolnie kroczący, wielki potwór) to przypadł mi do gustu. Znakomite klawiszowe, nieco fusionowe wejście po którym witają słuchacza ciężkie brzmienia gitar. Już po zakupieniu płyty włączyłem ją w chałupie przy Żonie. Czekałem na jej śmiech i pytanie czy zmieniam muzyczne upodobania. A co usłyszałem? "Fajne to jest". Koniec świata.
A właściwie dlaczego zacząłem od singli? Właśnie dlaczego? Przecież płytę otwiera pełna uroku instrumentalna kompozycja zatytułowana Persephone. Kapitalne gitary akustyczne, właśnie takie jak lubię. Gdy wziąłem do ręki płytę i przeczytałem iż pierwszy utwór nosi tytuł Persephone, wiedziałem, że to musi być coś pięknego. Dlaczego? Utwory o tym samym tytule, które przyszły mi od razu do głowy, a które od lat kocham były wykonywane przez takich wielkich jak Cocteau Twins, Dead Can Dance czy Wishbone Ash. Nie pomyliłem się.
Następny to utwór tytułowy o którym już wspomniałem. Zaraz po nim kolejny singiel The Wilde Flowers. Także utrzymany w mroczniejszej i mocniejszej konwencji. I także jest taki trochę jak utwór tytułowy czyli kroczący, mozolny. Po mniej więcej dwóch minutach usłyszymy tu ciekawe uspokojenie, które ponownie przechodzi w pierwotny rytm jednak tym razem towarzyszy mu ciekawa gitarowa solówka. Od czwartej minuty zespół stworzył klimat przypominający mi mocno płytę tworu Storm Corrosion (opisywanej na mym blogu). 
Will O The Wisp to kapitalny utwór o zabarwieniu folkowym nieodłącznie kojarzący się z twórczością Jethro Tull. Znakomite gitary akustyczne i głos Åkerfeldta. Jeden z moich faworytów tej płyty. Zaraz po nim Chrysalis, który można podzielić na dwie części. Pierwsza część dynamiczna, która niezbyt przypadła mi do gustu (w moim odczuciu jest oklepana, sprawia wrażenie jakby to już wszystko było), druga stonowana. 
Następny jest drugi utwór tytułowy jakże odmienny od poprzednika. Gitary akustyczne, raczej sielankowy klimat. Ładne. Zaraz po nim utrzymany w bliskowschodnich klimatach The Seventh Sojourn. 
Strange Brew to najdłuższy na tym albumie utwór, trwa bowiem niemal dziewięć minut. Rozpoczyna się niezwykle spokojnie, dopiero w drugiej minucie klimat zmienia się diametralnie. Jest nagłe przyspieszenie, moc i bardziej mroczny charakter. Dalej utwór to przyspiesza to zwalnia. To chyba jeden z takich utworów co to albo się podoba albo nie. Ja nie mogę zająć jednoznacznego stanowiska. Przy jednym odsłuchu jest świetnie przy kolejnym już nie bardzo, stoję w rozkroku. Chyba trochę za długi.


A Fleeting Glance z początku ma nieco dworski charakter, gitara akustyczna, ale przede wszystkim ten dworski ton nadaje klawesyn. Åkerfeldt śpiewa tu w bardzo stonowany sposób dodatkowo zmodyfikowany, czego, w moim odczuciu, nie do końca dobrze się słucha. Muzycznie znowu (przede wszystkim gitary) jakby nawiązywały do Storm Corrosion. Przedostatnim utworem na tym albumie jest Era z ciekawym klawiszowym wstępem, następnie organowym graniem i mocnymi gitarami. Dla mnie to idealny utwór do szybszej jazdy samochodem. Tylko kończy się tak jakoś bezsensownie. Całość zamyka fortepianowa miniatura zatytułowana Persephone (Slight Return). 

W moim subiektywnym odczuciu to więcej niż dobra płyta. Co prawda poprzedniczka bardziej przypadła mi do gustu, ale i na Sorceress widzę sporo mocnych momentów. Zdecydowanie lepsza jest pierwsza część płyty, bardziej zróżnicowana i bardziej pomysłowa. Dalsza część albumu jest jakby troszkę zbyt monotonna. Słyszę na tej płycie (o czym już wspominałem) sporo odniesień do albumu Storm Corrosion z czego osobiście się bardzo cieszę ponieważ uwielbiam ten album. Ogólnie rzecz ujmując podoba mi się muzyka na tej płycie i dla mnie to jeden z ciekawszych albumów tego roku. Kto wie czy nie znajdzie się na mojej liście podsumowującej 2016-ty. Dodam jeszcze tylko, że chętnie posłuchałbym panów z Opeth na żywo z tym materiałem, ale jakoś nie widzę naszego kraju na ich liście koncertowej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz